Jan Paweł II, energicznie domagający się poszukiwania nowych świętych, w tym także małżeństw, naruszył utarte schematy myślenia.
Teresa z Lisieux, obecnie Doktor Kościoła, wyznała na spowiedzi, że chciałaby być świętą tak jak Teresa z Avila. Spowiednik uznał, że to pycha. Odpowiedziała wówczas – ależ nie, Bóg nakazuje nam być takimi świętymi jak On, a ja chcę tylko tak, jak Teresa Wielka.
Podobny dialog mógłby się zapewne odbywać i dzisiaj. Czy odważamy się myśleć, że mamy być święci? Wezwanie do świętości pozostaje niezmienne zarówno w pierwszych, jak i ostatnich księgach Biblii. Jezus powtarza odwieczne zaproszenie, aby „być jak Ojciec”. A jednak Jan Paweł II swym zapałem do szukania i wskazywania ludzi świętych, przyjaciół Boga, wzbudzał u niektórych mieszane uczucia. Wytykano, że wyniósł na ołtarze więcej osób niż inni papieże (zwłaszcza kobiet). Niektórzy mówili nawet o „inflacji świętych”. Można było usłyszeć w tych obawach echo kalwińskiego przekonania, że niewielu będzie zbawionych. Tymczasem Papież wierząc, że „przez ciasną bramę przeszło wielu, z każdego narodu i ze wszystkich plemion, i ludów i języków” (Ap 7, 9), starał się w czasie wizyty w każdym kraju przywołać i ukazać światło, chowane jakby dotąd pod korcem, nieznane szerszemu gronu.
Kolejne beatyfikacje i kanonizacje przyjaciół Boga ukazywały Jego miłosierdzie, wierne i owocne. Nagle okazało się, że święci żyli pośród nas – w każdej epoce, każdym narodzie, każdym stanie. Okazało się, że nie muszą to być postacie dalekie, że jest to nieprzebrany pochód świadków wiary, nieogarnięty w swej różnorodności, niepoliczalny, jak obietnica potomstwa Abrahama.
Świętymi zostawali najczęściej mężczyźni, Europejczycy, a prawie zawsze osoby duchowne
Jan Paweł II, energicznie domagający się poszukiwania nowych świętych, w tym także małżeństw, naruszył utarte schematy myślenia. Dotąd wydawało się, że to ludzie wierzący, zwłaszcza zakonnicy, starają się o potwierdzenie świętości życia swych współtowarzyszy, teraz okazało się, że zależy na tym również osobiście Papieżowi, że jest to potrzebne Kościołowi i światu, co potwierdziły m. in. prośby niekatolików o beatyfikację Matki Teresy z Kalkuty. Przypomniano sobie po raz kolejny, że święci są skarbem, podporą i wzorem Kościoła, drogowskazem codzienności, że ich historie – bardzo nieraz skomplikowane – mogą dawać nadzieję i siłę. Beatyfikacje osób, które pamiętali jeszcze świadkowie, pozwalają dostrzegać realność i aktualność tych postaci.
Przekonanie o wyjątkowości świętych istniało w Kościele od dawna. O ile w Nowym Testamencie czytamy, że za świętych uznawano wierzących, później określano tak przede wszystkim męczenników, później także pustelników, potem – także członków wspólnot monastycznych. Z czasem pojawiła się także gotowość, by dostrzegać jako osoby święte także arystokrację i osoby królewskich rodów. Tradycyjnie można było oczekiwać, że jako święci rozpoznani zostaną także założyciele, a zatem także założycielki zgromadzeń zakonnych, choć kobiety inicjujące zgromadzenia zakonne do XIX wieku były rzadkością. O Matkach pustyni nie pisano do połowy naszego wieku.
Świętość dla uprzywilejowanych
Myślenie o świętych jako swoistej „kaście wybranych” generowało określony styl hagiografii. Pisano więc z upodobaniem o wyjątkowości świętych od ich pierwszych dni życia (sławetne niessanie piersi matki w piątki); czytelnik na podstawie takiej lektury mógł stwierdzić, że nie będąc ani z królewskiego rodu, ani założycielem zakonu, ani męczennikiem lub pustelnikiem, niewielkie miał szanse na świętość. Niewątpliwie w każdym środowisku istnieli ludzie, którzy szczerze pragnęli kochać Boga całym sercem, całą duszą i całym umysłem, ale oficjalne postacie świętych były ukazywane jako niezwykle dalekie, niejako z góry predestynowane do świętości i niemożliwe do naśladowania, ideały.
Kanonizacje Jana Pawła II ukazały przykłady świętych z mniej znanych krajów, narodów
W dodatku byli to najczęściej mężczyźni, najczęściej Europejczycy, jeszcze częściej Włosi, a prawie zawsze osoby duchowne. Wystarczy przypomnieć, że wśród kanonizowanych w latach 1000 – 1970 82 proc. stanowią mężczyźni (w XX wieku 75 proc. kanonizowanych). 89 proc. spośród wszystkich świętych z okresu 1000-1970 to zakonnicy lub duchowni. Największe szanse na dostrzeżenie świętości życia mieli arystokraci – 74 proc. kanonizowanych do 1789 roku. W XX wieku, tak obfitym w świętych, na 149 osób indywidualnie beatyfikowanych 128 to Europejczycy, wśród nich więcej niż połowę stanowią Włosi. Jakkolwiek jest zrozumiałe, że łatwiej przygotować, dostrzec i przedstawić świętych duchownych niż świętych świeckich, Europejczyków niż przedstawicieli innych kultur itd., bilans z pewnością nie odzwierciedla ani potrzeb Kościoła, ani realnego stanu świętości. Wiadomo przecież, że istnieją rzesze świętych znanych tylko Bogu i że samym świętym na kanonizacji tu na ziemi nie zależy. Zależy jednak na tym nam – wierzącym, ponieważ dostrzeżeni i potwierdzeni przez Kościół święci ukazują i potwierdzają pewne modele świętości, które się nam proponuje.
Trzeba było Jana Pawła II, by na ołtarzach pojawiły się liczniej kobiety, także bohaterki przemian XIX wieku, które ośmielały się mówić, działać i wykraczać poza dotychczasowe wyobrażenia o kobietach w Kościele. Można przypuszczać, że pośrednio właśnie wydobyciu ich życia i świadectwa zawdzięczamy adhortację „Vita Consecrata” wraz z zaleceniami stałej formacji także kobiet, także jako formatorek, liczne wezwania w dokumentach kościelnych, aby kobiety uczestniczyły w decyzjach Kościoła („Mutuae relationes”, 50; „Ripartire da Christo”, 9; „Ecclesia in America”, 43; „Vita consecrata”, 58 i in.) czy słowa zachęcające do realnej autonomii zgromadzeń zakonnych kobiecych („Verbi sponsa”, 26).
Kanonizacje i beatyfikacje dokonane przez Jana Pawła II wyraźnie ukazały także przykłady świętych z mniej znanych krajów, narodów. Był on też pierwszym papieżem, który beatyfikował wspólnie parę małżeńską, Marię i Luigiego Beltrame Quattrocchi. W tym ostatnim przypadku – mimo wszelkich podnoszonych wątpliwości co do możliwości naśladowania ich dzisiaj, wskazują oni na sakrament małżeństwa jako widomy znak łaski, prowadzący ku świętości przyjmujących go osób.
Słowa Jana Pawła II wyrażające nadzieję na dalsze beatyfikacje i kanonizacje małżeństw, zdradzające żal, że tak mało jest par na ołtarzach, wzywające do poszukiwań małżonków-kandydatów do beatyfikacji, są jedną z najwspanialszych wskazówek, nadającą kierunek katechezie na temat duchowości małżeńskiej. Rozważając pokłosie tego pontyfikatu, można także pomarzyć, by nauki dla narzeczonych i dla małżeństw koncentrowały się na powołaniu i dążeniu do świętości, bliskości Boga, a nie tylko – jak to nierzadko bywa – na „metodach naturalnych”…
Interesująca świętość
Czy świętość może być odczytywana dzisiaj jako coś interesującego, godnego starań, porywającego?
Z jednej strony – chyba nie, skoro w wielu sytuacjach pada „uspokajające” zapewnienie: „święty nie jestem”, sugerujące „jestem normalny”, „nie zadzieram nosa”. Świętość kojarzy się wielu ludziom z wyrzeczeniem, rezygnacją, umyka kontekst integralności osoby, spełnienia, bycia jednocześnie sobą i z Tym, który jest mi bliższy niż ja sobie sama, życia szczęśliwego i błogosławionego.
A może jednak – tak, skoro ludzie tak bardzo pragną za kimś konkretnym podążać, że nawet czasopisma kolorowe pełne są opisów wzorców osobowych, podawanych jako recepta do naśladowania, nieraz za cenę dużych wyrzeczeń. Czy jednak umiemy mówić o świętych tak, by nie zrażać, by fascynować?
Koleje życia świętych często porażają, podnoszą, zachwycają i wciągają. Współczesne kobiety, tkwiąc w środku dyskusji nad tym co wypada, a czego nie wypada kobiecie w Kościele, otrzymały niejako w prezencie święte, które przewodziły, kierowały wspólnotami, głosiły nauki w kościołach, nauczały nie tylko dzieci, ale i dorosłych. Są to kobiety Słowa, kobiety czynu. Cóż ciekawszego niż realne życie?
Świętość, czyli oczywiste minimum
Nowi święci ukazują bardzo rozmaite, tak jak ich osobowości i czasy, drogi do bliskości z Umiłowanym – widzimy zarówno licznych męczenników, wielkie dzieła, jak i duchowość codzienności, dnia powszedniego, może najbardziej potrzebną w dzisiejszych czasach. Liczna rzesza świadków wiary i miłosierdzia Bożego daje nam przedsmak wizji Apostoła, który widział „tłum wielki, którego nikt nie mógł zliczyć” (Ap 7, 9). Szeroka panorama jakże odmiennych niekiedy osób, realizujących swe powołanie i tęsknotę za Bogiem na tyle różnych sposobów, przypomina intuicję Simone Weil, która uważała świętość za oczywiste minimum dla każdego chrześcijanina. Jej zdaniem, świętość jest dla chrześcijanina „tym, czym uczciwość dla kupca, brawura dla zawodowego żołnierza, zmysł krytyczny dla uczonego”.
Ukazując świętych jako bohaterów konkretnego narodu, zgromadzenia czy wspólnoty, Papież wskazywał na wielość dróg prowadzących ku spotkaniu z Najwyższym, na przygody życia ludzi zachwyconych Bogiem, nauczycieli wiary, odwagę „szaleńców bożych”. Jan Paweł II zostawił nam wśród wielu darów także i ten – świętość nie jako łaska dla wybranych, ale jako coś dostępnego, wskazanego i zalecanego wszystkim wierzącym, jako rzeczywistość o wielu twarzach, podążająca wieloma drogami. Czy to coś nowego? I tak, i nie. „Bądźcie świętymi, ponieważ Ja jestem święty” (Kpł 11, 44). „Polecenie to bowiem, które Ja ci dzisiaj daję, nie przekracza twych możliwości i nie jest poza twoim zasięgiem (…) Słowo to bowiem jest bardzo blisko ciebie: w twych ustach i w twoim sercu, byś je mógł wypełnić” (Pwt 30, 11.14). Amen.
Tekst ukazał się w miesięczniku „Więź”, nr 5-6, 2005. Śródtytuły pochodzą od redakcji Laboratorium „Więzi”