Z kart „Portretu prawdziwego” Wiesława Weissa przebija jego przyjaźń z Tomaszem Beksińskim. Może to być źródło największych zarzutów wobec książki. Jednak nie można zgodzić się na alternatywę: albo przyjaźń, albo obiektywność.
Zaangażowanie nie ma dziś dobrej prasy. Na fali są ironia i dystans. Staliśmy się nieufni wobec wielkich emocji, pasji, żarliwości. Mędrcy naszego wieku wskazują, że od wielkiego zaangażowania tylko krok do przemocy i totalitaryzmu. Dystans sprawdza się, bo rzekomo jest znakiem wewnętrznej siły. Według tego sposobu myślenia człowiek silny to taki, który nie reaguje nadmiernie szybko na bodźce z otoczenia, który potrafi utrzymać emocje na wodzy, zachować bezstronność, ironię. Być może dlatego Tomasz Beksiński budził kontrowersje. Być może dlatego jeszcze przed wydaniem kontrowersje budzi jego „Portret prawdziwy”, nakreślony przez Wiesława Weissa, wieloletniego redaktora naczelnego „Teraz Rocka” (dawniej „Tylko Rocka”). A jednak, choć to niepopularne, chcę opowiedzieć się za zaangażowaniem.
Gorący lub zimny
Syn znanego malarza, radiowiec, dziennikarz muzyczny, tłumacz, wampiryczny, ponury ekscentryk, który odebrał sobie życie – takie skojarzenia budzi dziś Beksiński. Widzowie filmu Jana P. Matuszyńskiego „Ostatnia rodzina” mogą zobaczyć w Tomaszu człowieka niedojrzałego, niezrównoważonego, obrażonego na świat. Jaki był naprawdę?
Słowo „prawda” też nie ma dziś dobrej prasy, więc nazwanie książki „Portretem prawdziwym” było odważnym aktem ze strony Weissa. Trzeba jednak przyznać, że autor zrobił wiele, żeby zbliżyć się do swojego ideału. Pisząc w „Dywizie” o Beksińskich „Portrecie podwójnym” autorstwa Magdaleny Grzebałkowskiej („Niedokończony, ciemny portret”), narzekałem na patchworkowy charakter książki. U Weissa też mamy do czynienia z kolażem wypowiedzi, cytatów i wydarzeń. Jednak „Portret prawdziwy” przekonuje mnie bardziej. Jedną z przyczyn jest obszerność i różnorodność źródeł: na „Portret…” składa się ponad 700 stron solidnej roboty dziennikarskiej. Drugą jest wspomniane zaangażowanie.
„Portret prawdziwy” to zaangażowana książka o człowieku, który cały był zaangażowaniem
Jaki jest więc Tomasz Beksiński z portretu autorstwa Weissa? Gdybym miał wymienić jeden najsilniejszy rys przedstawionej osobowości, powiedziałbym, że było to właśnie zaangażowanie. Beksiński był ilustracją słów pochodzących z Apokalipsy o byciu zimnym albo gorącym. Jeśli kochał, to spalał się w tej miłości. Jeśli coś mu się nie podobało – krytykował to w skrajnie ostrych słowach. Jeśli coś go pasjonowało, to do reszty. Można więc powiedzieć, że „Portret prawdziwy” to modelowy przykład zachowania zasady decorum. Zaangażowana książka o człowieku, który cały był zaangażowaniem. Jednocześnie u Weissa nie jest to nachalne. Pomijając faktycznie radykalny wstęp, krytykujący otwarcie „Ostatnią rodzinę”, w książce można raczej ujrzeć Weissa-obserwatora, Weissa-kronikarza. Tylko czasami pozwala sobie na wyrażenie własnego zdania.
Książka skutecznie obala niektóre z przytoczonych na początku stereotypowych wizji Tomasza Beksińskiego. Wampir? Nie: jedynie zwolennik odrobiny aktorstwa w życiu, który swoje wampirze role odgrywał z… dystansem i autoironią (jak widać, wbrew pozorom te cechy też nie były mu całkowicie obce). Ponurak? Nie: posiadacz ogromnego poczucia humoru. Człowiek agresywny i nieprzyjazny? Nie: ciepły, wrażliwy, często uśmiechnięty (taki obraz przedstawia kilkanaście osób – przyjaciele, znajomi, muzycy, z którymi współpracował).
Mimo to portret nie jest wybielony. Weiss nie cofa się przed relacjami o gwałtownych i nieprzyjaznych zachowaniach Beksińskiego. Ale udaje mu się uchronić też przed stworzeniem czarnego portretu, przed uwypukleniem złych cech – co chyba nie do końca udało się Grzebałkowskiej i Matuszyńskiemu. Tomasz Beksiński – z całą złożonością swojej natury – dostał po śmierci to, na co zasłużył: książkę, w której jest traktowany nie jako element systemu rodzinnego, ale jako osoba.
Dusza i ciało
Po lekturze „Portretu prawdziwego” w oczy rzuca się także ogromne rozdarcie między duchowością a cielesnością, jakiego doświadczał Tomasz. Wydaje się, że brakowało mu odpowiednich narzędzi, które nadałyby formę jego duchowości. U ojca funkcję tę pełniła sztuka: Zdzisław Beksiński nie zadbał jednak o rozwinięcie talentu plastycznego syna, a niektórzy twierdzą wręcz, że nie chciał tego robić. Religijność babek (i być może matki), sentymentalna i tradycyjna, nie trafiła do młodego chłopaka.
Syn – jak się okazuje – nie był jednak całkowitym ateistą (kolejny stereotyp obalony!). Jeszcze w 1992 r. powie podczas jednej z audycji, że „wierzy w Boga, natomiast trzyma się z dala od Kościoła i księży”. Przed samobójczą śmiercią, która niby ma być dla niego nieodwołanym odejściem w niebyt, przekaże jednak przyjacielowi hasło z nadzieją, że zostanie ono odtworzone przez wróżkę lub medium, i w ten sposób Tomasz skontaktuje się ze światem. Jednak żadna z wróżek nie była w stanie odtworzyć hasła (choć po śmierci Tomasz śnił się – i śni do dzisiaj wielu osobom).
Tomasz Beksiński jest tu wreszcie traktowany nie jako element systemu rodzinnego, lecz jako osoba
Symptomatyczna jest historia o spotkaniu Beksińskiego z ks. Stanisławem Małkowskim, dziś przedstawicielem zdecydowanie konserwatywnego skrzydła Kościoła. Wtedy jednak na chwilę znaleźli wspólny język. Weiss pisze, że ks. Małkowski pomógł Tomaszowi odzyskać wiarę w życie, jednak po kilku spotkaniach „usztywnił się”. Beksiński był wówczas zakochany w starszej od siebie Ewie. Chciał z nią zamieszkać, a ks. Małkowski nie akceptował tego. „Ksiądz przekonał mnie, że patrzyłem egoistycznie, bo cel i sens są czymś więcej, jak tylko życiem dla kogoś lub nawet dla samego siebie. I to mnie uratowało, a nie żadna religia” – napisze potem Beksiński w liście do przyjaciółki.
Wyrazem duchowości Tomasza Beksińskiego stała się więc przestrzeń romantycznych opowieści – muzycznych, poetyckich, radiowych. W kolejne audycje wkładał całą swoją duszę. Bodaj nigdy wcześniej ani później nie było w Polsce dziennikarza muzycznego, który tak bardzo ubarwiałby swoje dzieła osobistymi dygresjami. To fascynowało, choć mogło też drażnić.
Co z cielesnością? W książce Weissa znajdziemy dużo dowodów, że była ona dla Beksińskiego raczej ciężarem. Nie lubił swojego głosu, nazywał go „skrzeczeniem” i nie wierzył, że można się w nim zakochać. Odżywiał się niezdrowo. Nie znosił sportu i nie przepadał za sportowcami (choć pod koniec życia trochę ćwiczył). Odczuwał, zwłaszcza w późniejszym okresie życia, ogromne bóle kręgosłupa. Przestrzeń romantyzmu była dla niego azylem. W końcu rozdarcie między cielesnością (w postaci wewnętrznej i zewnętrznej rzeczywistości) a duchowością (w postaci idealistycznej wizji świata) okazało się zbyt duże…
Zalety i wady zaangażowania
Zaangażowanie jest cechą właściwą dzieciom. Dziecko potrafi zatracić się w zachwycie, w zabawie, w płaczu. Może dlatego tak bardzo bolą jedne z ostatnich słów książki, w których cytowany przez Weissa dziesięcioletni Tomek pisze o wigilii w rodzinnym Sanoku: „Gdy wreszcie zaczęliśmy jeść Wilię, nie mogłem się doczekać dzwonka. Wreszcie rozległ się jego dźwięk. Tato zerwał się z miejsca, a za nim podniosły się mama i babcia (…). Gdy tylko skończyło się kolędowanie, zaczęło się otwieranie paczek (…). Było się z czego cieszyć na Boże Narodzenie, oj, było!”. Trzydzieści jeden lat później, w wigilię 1999 r., Tomasz Beksiński popełni samobójstwo.
To prawda: dystans i ironia mają swoje zalety. Często pozwalają zachować wewnętrzną integralność. Może nawet pogodzić duszę z ciałem, jeśli są w stanie wojny. Kultury opartej na ironii nie bez racji bronił niedawno w „Tygodniku Powszechnym” Paweł Śpiewak. Weiss tymczasem mówi wprost o sobie, że był serdecznym kolegą Beksińskiego. Z kart „Portretu prawdziwego” przebija ciepło i przyjaźń. Zdaję sobie sprawę, że może to być źródło największych zarzutów wobec książki. Jednak nie można zgodzić się na alternatywę: albo przyjaźń, albo obiektywność. Wspomniana różnorodność źródeł i solidny research ratują książkę przed uproszczeniami i cukierkowością.
To prawda: emocje też można wykorzystać przeciwko drugiemu. Mogą stać się narzędziem manipulacji. To prawda: Stanisław Barańczak uczył, że poezja powinna być nieufnością, a więc dystansem. Po lekturze książki Weissa chcę jednak – mimo wszystko – wygłosić obronę dziecięcego, żarliwego, szczerego zaangażowania. W życiu Tomasza Beksińskiego było ono przez wiele lat nośnikiem piękna, którego doświadczali jego słuchacze, czytelnicy i bliscy ludzie. Stawiam hipotezę, że bez tego osobistego zaangażowania Wiesław Weiss nie miałby motywacji, by aż tak dbać o szczegół, by wykonać tę benedyktyńską pracę. Być może bez zaangażowania nie jest możliwy naprawdę głęboki wgląd w rzeczywistość. A przebłyski takiego wglądu są obecne w „Portrecie prawdziwym”.
Wiesław Weiss, „Tomek Beksiński. Portret prawdziwy”, Wydawnictwo Vesper, Czerwonak 2016, 704 s.
Popieram Autora w obronie zaangażowanych historii. Przekazują coś, czego nigdy nie uda się przekazać chłodnemu oku, skądinąd potrzebnemu, ale bardzo często popadającemu w objaśnianie decyzji kluczowych postaci realizacją jakiegoś interesu i bagatelizującemu szukanie prawdy/piękna jako jednego z motywów. Nie poznałbym ducha epoki, gdybym nie czytał Historii Polski 1864-1945 Władysława Pobóg-Malinowskiego, zadeklarowanego piłsudczyka. Nie był obiektywny, to prawda, ale dla równowagi można przeczytać jedną z endeckich narracji a potem historyka niezaangażowanego i dopiero wtedy wyrobić sobie pogląd o epoce. Historyk niezaangażowany nie widzi wielu barw.
Pięknie napisane.
Widać zrozumienie dla bohatera i intencji autora.
Pozdrawiam ciepło.
Bardzo ciekawa, rzetelna recenzja. Książki nie znam, natomiast czytałem “Beksińscy. Portret podwójny”, który uważam za świetnie napisany reportaż. Co do wiary, ateizmu Tomka Beksińskiego, z korespondencji jego ojca wiadomo, że po jego śmierci, o spokój jego duszy, modlili się słuchacze Radia “Maryja”. Beksiński był na pewno poetą, pewnie agnostykiem. Felietony z “Tylko Rocka” były współczesną formą bloga, gdzie przedstawiał swoją prywatność. Dobrze, że książka Weissa się ukazała.