Odszedł prezydent Izraela Szymon Peres – niezmordowany wizjoner, który uważał, że marzyć to znaczy postępować pragmatycznie.
Dzisiaj w Jerozolimie, na cmentarzu położonym na wzgórzu Herzla, odbywa się ceremonia pogrzebowa Szymona Peresa. Był prezydentem Izraela, dwukrotnie premierem, ministrem w 12 rządach, laureatem Pokojowej Nagrody Nobla. To ostatni z wielkich „ojców założycieli” państwa Izraela. Człowiek, który dla świata stał się symbolem wiary w niemożliwe – pokojowe współistnienie Żydów i Arabów, w stabilny, kwitnący i nowoczesny Nowy Bliski Wschód. Niezmordowany wizjoner, który uważał, że marzyć to znaczy postępować pragmatycznie, a pod koniec życia żałował, że nie marzył więcej i śmielej.
Bezustanny niepokój
Urodził się w 1923 roku w Wiszniewie, w przedwojennym województwie nowogródzkim. Sam mówił, że było to miejsce „bardzo małe, całkowicie żydowskie, a my nie żyliśmy ani w Polsce, ani w Rosji. Żyliśmy w Izraelu od dnia moich narodzin, nawet przed emigracją”. Ale żyli tam także Polacy, Białorusini i Rosjanie. Mówili różnymi językami. Czasem się nienawidzili, czasem współpracowali.
Najważniejszą postacią jego dzieciństwa był dziadek ze strony matki, rabin Cwi Meltzer, głęboko religijny syjonista, o którym Peres powie w polskim Senacie w 2008 roku: „dziadek uczył mnie Talmudu, polecił mi też czytać Tołstoja i Dostojewskiego. Z Talmudu dowiedziałem się, że nie ma dróg na skróty, a »Zbrodnia i kara« odebrała mej młodej duszy spokój. Zarówno zbrodnia, jak i kara niepokoiły mnie bezustannie”.
W 1934 roku opuści Polskę, by dołączyć do ojca w Palestynie. Zabierze ze sobą niepokój i doświadczenie wielokulturowego świata. Dziadek i pozostali w Wiszniewie bliscy będą „jednymi z ostatnich Żydów zaprowadzonych do drewnianej synagogi, w której spalono ich żywcem z szalami modlitewnymi na plecach”.
Pokój i rozwój
W Palestynie zacznie jak większość: w szkole rolniczej i w kibucu, będzie „dobry w dojeniu krów”, ożeni się z Sonią. Zacznie pisać wiersze. W 1947 roku upomni się o niego rzeczywistość – wstąpi do nielegalnej wtedy, związanej z ruchem lewicowych syjonistów organizacji bojowej „Hagana”. Rok później Ben Gurion powierzy mu odpowiedzialność za jej uzbrojenie i kadry.
Za wyposażenie armii i rozwój przemysłu obronnego młodego państwa będzie później odpowiadał przez wiele lat. Okaże się doskonałym negocjatorem i mistrzem w zawieraniu międzynarodowych sojuszy gwarantujących bezpieczeństwo. Stanie się także jednym z architektów izraelskiego programu nuklearnego, który jest symbolem siły i militarnej potęgi Izraela. A jednocześnie będzie twierdził, że to nie wystarczy. Rzeczywistych gwarancji bezpieczeństwa należy szukać w regionie, nawet jeśli wydaje się to bardzo trudne albo niemożliwe.
Swoje wystąpienie w polskim Senacie traktował jako „przemówienie życia”
Dlatego właśnie, sam przez całe życie związany z izraelską lewicą, jako szef opozycji wesprze swojego politycznego przeciwnika, Menachema Begina, w kwestii wycofania wojsk izraelskich z Synaju i podpisania traktatu pokojowego z Egiptem. Podobnie będzie wspierał Ariela Szarona w realizacji planu likwidacji żydowskich osiedli w strefie Gazy. Z tego samego powodu zdecyduje się na ponowną współpracę z byłym przyjacielem i wieloletnim rywalem, Icchakiem Rabinem – razem wycofają wojska izraelskie z Libanu, a później rozpoczną negocjacje z Palestyńczykami i Jordanią. Dlatego w 1996 roku powoła Centrum dla Pokoju swojego imienia.
Pokój i rozwój – temu właśnie poświęcił lata swojej prezydentury. Wierzył, że rozwój technologiczny służy międzyludzkiej komunikacji, porozumieniu ludzi ponad granicami, religiami i narodami – a ono warunkiem wstępnym dla jakichkolwiek uczciwych negocjacji pokojowych. Wierzył w edukację. Przede wszystkim w konieczność edukacji kobiet, bo to od nich zależy, jak wielokrotnie powtarzał, wychowanie mężczyzn. Tylko one mogą zmienić ich stosunek do świata.
Mimo sędziwego wieku był wciąż otwarty na świat, nowych ludzi i nowe idee. Był przede wszystkim prezydentem szanowanym i kochanym. A także niesłychanie skromnym i wciąż wierzącym w niemożliwe.
Polskie dziedzictwo
Niemal we wszystkich polskich informacjach i komentarzach dotyczących śmierci Szymona Peresa podkreśla się jego polskie korzenie i znajomość języka polskiego. Peres w domu nie mówił po polsku, języka uczył się w szkole podstawowej, bardzo krótko. W dzieciństwie właściwie nie spotykał Polaków. Jego prawdziwym polskim dziedzictwem była świadomość trudnej, ale możliwej koegzystencji narodów, religii i kultur. A także trauma Zagłady bliskich i całego żydowskiego świata – problem winy, zbrodni i kary.
Wnioski, jakie wyciągnął z tego „polskiego” dziedzictwa, zdeterminowały całe jego życie i skłoniły do poszukiwania możliwości dialogu, porozumienia i wybaczenia. Wbrew doświadczeniu, często wbrew nadziei.
Wierzył w edukację kobiet, bo to od nich zależy wychowanie mężczyzn
I w tym właśnie kontekście Polska była dla niego bardzo ważna – jako centrum żydowskiego życia, jego zniszczenia i odrodzenia pamięci. Bardzo mu zależało, żeby obie strony, ale przede wszystkim współcześni Izraelczycy, zrozumieli znaczenie Polski dla swojej własnej tożsamości i – tak jak on – spojrzeli na nią bez uprzedzeń, gotowi na nowe otwarcie. Dlatego swoje wystąpienie w polskim Senacie traktował jako „przemówienie życia”. Świadom, że będą je transmitować wszystkie izraelskie telewizje (i większość amerykańskich), opowiedział w nim historię dwóch narodów, wyciągając dłoń do pojednania. To wiem na pewno, bo wielokrotnie z nim o tym rozmawiałam.
Zakończył to pamiętne przemówienie tak: „Posłowie! Senatorowie! Za dwa dni będziemy obchodzić Święto Wyzwolenia, Święto Pesach. (…) Proszę Was, abyście modlili się razem ze mną i powiedzieli Wiekuistemu: jesteśmy obowiązani dziękować Temu, który dla nas i dla naszych ojców uczynił wszystkie te cuda. On wywiódł nas z niewoli do wolności, z utrapienia do radości, z żałoby do święta.
Niech Bóg nas wszystkich błogosławi.
Wypełnijmy wszyscy nasze zobowiązanie wobec następnego pokolenia”.
Baruch Dajan Emet, Panie Prezydencie.
Pełny tekst przemówienia prezydenta Szymona Peresa w polskim Senacie