W dyskusji wokół kampanii „Przekażmy sobie znak pokoju” warto wrócić do kwestii fundamentalnych. Przecież centrum nauki chrześcijańskiej stanowi bezwarunkowa miłość każdego człowieka – niezależnie od tego, czy zakwalifikujemy go jako „przyjaciela” lub „nieprzyjaciela”.
W głosach pojawiających się przy okazji kampanii „Przekażmy sobie znak pokoju” niewielu dyskutantów odwołuje się do kluczowego zagadnienia stosunku chrześcijanina do drugiego człowieka. Chodzi tu zwłaszcza o takiego człowieka, który różni się od nas swoją kondycją, światopoglądem lub postawą moralną. Szkoda, że debatę o tym, jak w świetle uczestnictwa we wspólnocie Kościoła i wielkiej tradycji myśli chrześcijańskiej odnosić się do osób homoseksualnych, zastąpiła typowa dla sporu politycznego licytacja „kto jest z nami, a kto przeciwko nam”. Warto więc wziąć trochę głębszy oddech i wrócić do kwestii fundamentalnych.
Zasadniczą deklarację programową chrześcijańskiej postawy wobec drugiego człowieka znajdziemy już na kartach Ewangelii. W piątym rozdziale Ewangelii św. Mateusza, w końcowej sekwencji relacjonującej treść Kazania na Górze, Chrystus po wygłoszeniu ośmiu błogosławieństw i szeregu konkretnych wskazań moralnych dotyczących życia społecznego, zaznacza: „Słyszeliście, że powiedziano: Będziesz miłował swego bliźniego, a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził. A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią?” (Mt 5, 43-46).
Bez warunków wstępnych
W Septuagincie pojęcie „nieprzyjaciel” występuje jako grecki termin ἐχθρός (czyt. echthròs). Jego zakres znaczeniowy jest na kanwie biblijnej dość szeroki, może bowiem oznaczać zarówno przeciwników samego Boga (jak w Starym Testamencie, gdy w 10 rozdziale Księgi Liczb Mojżesz użył tego określenia w kontekście prośby do Boga o „rozproszenie Jego nieprzyjaciół”), jak i wszystkich, którzy żywią złe, wrogie i nienawistne zamiary wobec innych.
Grzech nie może być powodem do niechęci czy nawet złych myśli wobec bliźniego
W kontekście Kazania na Górze Chrystus rewolucyjnie łączy rzeczownik echthròs z czasownikiem καὶ τὸ ἀγαπᾷν (czyt. agapan) oznaczającym pierwotnie „czułe przywitanie (przyjęcie)”, a w późniejszym okresie braterską, chrześcijańską miłość bliźniego. Ową rewolucyjność jeszcze bardziej podkreśla fakt, że Jezus wygłosił swoją słynną homilię do ludzi wychowanych w starotestamentalnej tradycji dualistycznego podziału na nieprzyjaciół Boga i Izraela oraz członków narodu wybranego. Nie wchodząc już głębiej w hermeneutykę filologiczną Kazania na Górze, widać jednoznacznie, że bezwarunkowa miłość każdego człowieka – niezależnie od tego, czy zakwalifikujemy go jako „przyjaciela” lub „nieprzyjaciela”, od jego sytuacji społecznej, pochodzenia etnicznego, wszelkich przypadłości, a nawet jego osobistej postawy moralnej i uczuć żywionych wobec nas – stanowi centrum nauki chrześcijańskiej. Powtórzył to Chrystus w sposób doniosły w obecności pierwocin Kościoła – zgromadzenia Apostołów – podczas mowy pożegnalnej w czasie Ostatniej Wieczerzy, spisanej przez Ewangelistę Jana.
Ideał Ojców Kościoła
Miłość do każdego człowieka bez wyjątku – takiego jakim jest – została również wyraźnie nakreślona przez starożytnych Ojców Kościoła.
Św. Jan Chryzostom uznawał ją za doskonałe wypełnienie Bożego prawa – nie tylko jako dobrowolny uczynek, ale wręcz moralną powinność. „Albowiem winien jesteś bratu miłość z powodu pokrewieństwa duchowego; i to nie tylko z tego względu, lecz także dlatego, że jesteśmy członkami jedni drugich” – pisał w swoim komentarzu do Listu św. Pawła Apostoła do Rzymian. Ten sam święty – twórca jednej z najstarszych liturgii Kościoła, stosowanej do dzisiaj powszechnie na Wschodzie – tuż przed wspólnym Credo wygłoszonym przez zgromadzenie umieścił zadanie posługującego diakona, aby donośnym głosem wezwał: „Umiłujmy się wzajemnie, abyśmy jednomyślnie wyznali”. Św. Grzegorz Wielki zwracał uwagę, że ze stosunku do „innych owiec z naszej owczarni” rozliczy nas Bóg w momencie Sądu Ostatecznego, a Beda Czcigodny przestrzegał, że niepraktykowanie miłości każdego bliźniego podważa sens wiary i miłości Boga.
Jednocześnie Ojcowie Kościoła oddzielali miłość do człowieka od grzechu, który był dla nich elementem zaburzenia pierwotnej natury ludzkiego bytu w Raju, ale też nieodłączną cechą osobowości każdego z nas po upadku Prarodziców. Grzech, czy obiektywne nieuporządkowanie lub zagubienie ludzkiej natury, nie mogło jednak być dla nich jakimkolwiek powodem do nienawiści, niechęci czy nawet złych myśli wobec bliźniego. Po pierwsze dlatego, że wszyscy jesteśmy istotami grzesznymi i tego typu postawa byłaby największą możliwą formą hipokryzji. Po drugie, dla wielu Ojców, jak np. Orygenesa, sprzeciwiałoby się to wezwaniu do ogarnięcia Bożą łaską i przemienienia ku świętości całego ożywionego świata i Kosmosu. Można powiedzieć, że Ojcowie Kościoła jak perfekcyjni chirurdzy potrafili zidentyfikować i usunąć z pola widzenia narośl grzechu w ludzkim organizmie bez uszkadzania jego zdrowych organów.
Możliwość przemiany w wolności
Wybitny serbski psycholog, teolog i filozof prawosławny prof. Vladeta Jerotić przez lata zajmował się z jednej strony egzegezą myśli wczesnochrześcijańskiej, a z drugiej praktyczną terapią osób uzależnionych od narkotyków i mających problemy osobowościowe. W swoich pismach proponuje on jeszcze dalej idące odczytanie nauczania Chrystusa i Ojców Kościoła o stosunku do wszystkich bliźnich, którzy w jakiś sposób nie spełniają naszych oczekiwań, wobec których żywimy bardziej lub mniej uświadomioną niechęć czy chociażby nawet, z którymi dzielą nas widoczne i utrudniające współżycie społeczne różnice w światopoglądzie i stylach życia.
Żyć Bożą moralnością to dziękować Bogu, że każdego dnia czeka ze swoją łaską na dobrych i złych
Jeśli nie jesteśmy jak Ojcowie Kościoła zdolni do pokochania człowieka takiego, jakim jest, bez względu na dotykający go grzech, słabość lub nieuporządkowanie, możemy spróbować pokochać go za to, jakim dopiero może się on stać – powiada Jerotić. Zgodne to jest z teologią Bożej miłości, którą doskonale streszcza Pierwszy List św. Jana Apostoła w 3 rozdziale: „Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi: i rzeczywiście nimi jesteśmy. Świat zaś dlatego nas nie zna, że nie poznał Jego. Umiłowani, obecnie jesteśmy dziećmi Bożymi, ale jeszcze się nie ujawniło, czym będziemy. Wiemy, że gdy się objawi, będziemy do Niego podobni, bo ujrzymy Go takim, jakim jest”(1 J 3, 1-3).
Taka perspektywa szczególnie bierze pod uwagę znaczenie ludzkiej wolności jako odpowiedzi na wolność, którą obdarza człowieka Stwórca. Możliwość radykalnej zmiany ludzkiego życia poprzez życie sakramentalne – szczególnie zaś regularne korzystanie z sakramentu pokuty – staje się tu jedyną miarą do oceniania postępowania moralnego naszych bliźnich, niezależnie od ich upadków, błędów, mylnych wyborów etycznych i słabości. Nawrócenie nie jest oczywiście tylko jednorazowym aktem woli lub chwilowym zrywem emocji, lecz rozpoczęciem długiej podróży do kochającego nas Ojca.
Człowiek żyjący Bożą moralnością to w powyższej optyce nie bezwzględny sędzia innych, wyznaczający im z linijką w ręce granice moralnego postępowania, lecz ktoś dziękujący Bogu, że każdego dnia czeka ze swoją łaską na dobrych i złych, na silnych i słabych, na twardo stąpających po ziemi i zagubionych w chaosie niepewności.
Każdego więc, nad którym świeci Boże słońce, musimy kochać. Nie oznacza to oczywiście, że mamy się z nim we wszystkim zgadzać i podzielać jego punkt widzenia. Niemniej jednak dzielące nas różnice, nieraz nawet o fundamentalnych charakterze, nie mogą być powodem do słownej lub czynnej nienawiści, lekceważącego i pogardliwego stosunku, a nawet niechęci i manifestowanej antypatii.
Miłość bliźniego bez żadnych wyjątków jest owocem trwałej miłości Bożej. Tym samym chrześcijański ideał powszechnej, obdzielającej świat agape nie jest odległą i niejasną utopią, lecz w punkcie wyjścia odwołuje się do żywego Boga czekającego wytrwale na każdego człowieka, niezależnie od jego doczesnej kondycji. I w tej ogromnej przestrzeni – pomiędzy otwartymi ramionami Boga wychodzącego człowiekowi na spotkanie – powinniśmy dyskutować o stosunku chrześcijan do osób homoseksualnych.
Więcej o kampanii w Laboratorium WIĘZI:
„Przekażmy sobie znak pokoju” – informacje o kampanii
Dlaczego zapraszamy do znaku pokoju? – wypowiedzi redaktorów „Więzi”
Bez warunków wstępnych – komentarz Zbigniewa Nosowskiego
Dlaczego nie popieram kampanii – komentarz Tomasza Kyci
Sojuszu krzyża i tęczy być nie może – komentarz Tomasza Terlikowskiego
Kampania rozmywa wymagania Ewangelii – Komunikat Prezydium KEP
Szacunek przede wszystkim – w odpowiedzi na komunikat KEP
Nie chcieliśmy wylać dziecka z kąpielą – Zbigniew Nosowski w „Przewodniku Katolickim”
Gdzie Prezydium KEP doszukało się rozmywania Ewangelii w akcji o której piszemy, zostanie zapewne jego słodką tajemnicą. Tych tajemnic jest zresztą więcej, ale to oddzielny temat. Od czasu kiedy Papieżem został kochany Franciszek, niesłychanie ważne i konieczne dla nas wszystkich stało się słowo „metanoja” czyli wezwanie do zmiany myślenia. Jeżeli tej zmiany w naszym Kościele, czyli raz jeszcze, w nas wszystkich nie będzie, jeśli nie będzie autentycznego pochylenia się nad moim bliźnim, jeśli nie będzie pochylenia głowy i serca, to zmarnieje nasze chrześcijaństwo i stanie się jak „cymbał brzmiący”