Jesień 2024, nr 3

Zamów

Bóg czasem kąsa. Teatr Iwana Wyrypajewa

Iwan Wyrypajew. Fot. Teatr Wielki im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu / YouTube

Iwan Wyrypajew powiedział w jednym z wywiadów: „Człowiek jest jak przewód elektryczny – nawet jeśli jest oblepiony brudem, to nie znaczy, że nie przewodzi prądu”. Dziś zrzekł się rosyjskiego obywatelstwa.

Tematem jego sztuk jest metanoia, czyli duchowa przemiana. Oglądamy osobiste obrazy, które jak ikony zmuszają nas do wniknięcia w tajemnicze zakamarki duszy ludzkiej. Ikoniczność sztuk Wyrypajewa zawarta jest w niedosłowności obrazu, pogłębiającej wrażenie metafizyczności i somnambuliczności przeżyć bohaterów, osób zawsze niejednoznacznych, złych i dobrych jednocześnie.

Rosyjski (i polski) autor i reżyser przekonuje widzów całą swoją twórczością, że wiara nadaje życiu sens. Wiara w Boga, ale i wiara w człowieka, bo jako chrześcijanie wierzymy w Boga – Człowieka. Ma to być zatem życie zgodne z Bogiem, czymkolwiek albo kimkolwiek On nam się wydaje. Nie trzeba nawet używać słowa Bóg. Nazwijmy Go Absolutem, Miłością, Transcendencją. A może przede wszystkim jest On Ciszą, bo cisza jest najbardziej realna. Reżyser zostawia nam wybór. Bóg w twórczości Wyrypajewa jest obecny, powiedziałbym – wszechobecny. Bóg to nieodłączna część życia człowieka, mówi do nas ten artysta. W Bogu ważne jest to, co teraz, a nie to, co potem. Autor Iluzji patrzy na Niego jak na absolutne miłosierdzie, a nie jak na pryncypialnego sędziego. „Wolność to Bóg. Nie ma innej” – powiada Wyrypajew.

Kontakt z Bogiem

Trzeba nieustannie poszukiwać Boga, bo inaczej zginiemy, zgubimy kontakt z życiem. Można być ateistą i znaleźć ten kontakt.

Dieter Lange, kierownik biura Mitsubishi w Kolonii, jeden z bohaterów sztuki UFO. Kontakt zrozumiał, że wiara w Boga nie jest ideą, a tym bardziej nie jest ideologią. Wiara, która staje się ideologią, przestaje być wiarą. Dieter mówi: „My myślimy, że wiara w Boga przychodzi do nas poprzez jakąś ideę. No, to znaczy, że o, jest chrześcijańska idea Boga, jest tam no nie wiem, muzułmańska idea Boga, no i my te idee zgłębiamy i potem próbujemy w nie uwierzyć, albo dyskutować z nimi. Albo w ogóle jeszcze jakąś teorię poznać, albo wymyślić jakąś swoją ideę. Ale właśnie zrozumiałem, że wiara w Boga, od początku nie ma nic wspólnego z ideą. Najpierw wiara w Boga to kontakt z Nim. Człowiek nie może prawdziwie wierzyć w to, czego nie wie. Dlatego, żeby wierzyć w Boga, trzeba najpierw go poczuć i poczuć, że to właśnie On. (…) Odczucie Boga, to kiedy człowiek, nagle, nie rozumem, ale cały swoim jestestwem, nagle poznaje, że życie to pewien proces twórczy, że życie to twórczość. (…) Bóg – to dotknięcie”.

W tym miejscu zrobię nawias, a w nim kilka uwag teologicznych. Na początku o grzechu pierworodnym, a potem o sacrum i profanum. Grzech pierwszych ludzi to nie był grzech nieposłuszeństwa, jak się powiada w popularnym nauczaniu i jak myślą niektórzy chrześcijanie. To grzech pychy, pierwszy i najważniejszy. Nieposłuszeństwo jest jego skutkiem. Pycha jest jak zabójczy wirus, prowokuje nas do kolejnych grzechów, znieczula nas, aż do braku poczucia winy. A na czym polegała owa „pierwsza” pycha? Oto człowiek chciał posiąść wszechwiedzę Boga, chciał być jak Bóg, a może nawet Bogiem. Odkrył jednak swoją ograniczoność i nagość. Pychę można pokonać w sobie, jeśli dostrzeże się i zaakceptuje zwyczajność i niezwyczajność swojej „fizjonomii”, banał życia i niezwykłość życia.

Szczytem pychy są próby oddzielenia sacrum i profanum, albo też ciągłe przymiarki ideologów różnej proweniencji do eliminacji z życia jednego bądź drugiego. A przecież nie da się stworzyć sterylnej rzeczywistości. Czy chcielibyśmy w takim idealnym świecie żyć? Pokusa absolutnej czystości to przejaw imperializmu duchowego. Imperialistów duchowych jest u nas pod dostatkiem, a ostatnio mnożą się jak grzyby po deszczu.

Profesor Leszek Kołakowski w swoim wielkim eseju „apologetycznym i sceptycznym”, zatytułowanym Jezus ośmieszony, napisał o przejawach totalitaryzmu duchowego, analizując relacje i napięcia między sacrum i profanum: „W miarę jak usuwamy sacrum, to znaczy w miarę jak postępuje tak zwana sekularyzacja, cele świeckie w naturalny sposób przypisują sobie jego cechy. (…) Całkowita eliminacja sacrum – gdyby była możliwa (na szczęście nie jest, jak sądzę) – doprowadziłaby więc do przypisania wszystkiemu pseudosakralnego aspektu, do powszechnej pseudosakralizacji w formie totalitarnej. Totalitaryzm to całkowita sekularyzacja, która osiąga kulminację w przeniesieniu tego, co absolutne, na rzeczywistość profanum, a więc karykaturalna imitacja zbawienia wiecznego. Ale próba usunięcia profanum ulega analogicznej metamorfozie w przeciwnym kierunku. Usunięcie profanum oznacza podporządkowanie znaczeniu i wartościom sacrum wszystkich aspektów życia doczesnego, czyli w konsekwencji ustanowienie ideału teokratycznego (…)”. Kołakowski podkreśla, że sakralizując wszystko i znosząc różnicę między sacrum i profanum, niszczy się de facto sacrum, które zaczyna służyć aspiracjom i interesom profanum, i przeobraża się w konsekwencji w tyranię, „perwersyjną imitację raju”.

A zatem ani sacrum, ani profanum nie dają się unicestwić, bo są rzeczywiste i nieuniknione. Chrześcijanin wie, w każdym razie powinien wiedzieć, że Jezus nie chciał, żeby wyrywać chwasty z pól pszenicy. On „nie potępia dóbr ziemskich, bo w przeciwnym razie musiałby potępić samego siebie” – konkluduje Kołakowski. Pragniemy zachować równowagę, nie można jednak usunąć napięcia między sacrum i profanum, a próby ich oddzielenia są przejawami działań nieludzkich. Zwarcie sacrum i profanum zawsze było, jest i będzie inspiracją dla artystów.

Ten fascynujący konflikt znakomicie widać właśnie w twórczości Iwana Wyrypajewa. Jego ostatnia premiera w Teatrze Powszechnym w Warszawie była dla mnie olśnieniem. Nieznośne długie objęcia to połączenie metafizyki i transcendencji z brudem i nihilizmem, ascezy (choćby w sposobie wystawienia sztuki) z szaleństwem i perwersją, śmierci z życiem. Człowiek oblepiony brudem, ale przewodzący pomimo tego energię.

Dobromir Dymecki (Krištof) zaczyna kolejny monolog, czyli rozmowę z sobą i z Bogiem: „Jestem żywy – szepcze Krištof i płacze. Jestem żywy – szepce Krištof i uśmiecha się. Jestem żywy – szepcze Krištof i płacze. Jestem żywy – szepce Krištof i się uśmiecha. Jestem żywy – szepce Krištof i czarna żmija przemienia się w »Boże, a ja się nawet nie spodziewałem, że we mnie mogą być takie pokłady czułości«. I już więcej we wnętrzu Krištofa nie ma żadnej czarnej żmii, a jest tylko »Boże, a ja się nawet nie spodziewałem, że we mnie mogą być takie pokłady czułości«. I teraz miliony komórek Krištofa lecą na spotkanie ku milionom komórek Moniki. I teraz oboje tulą się w nieznośnie długich objęciach. Boże, a ja się nawet nie spodziewałem, że we mnie mogą być takie pokłady czułości, Monika – szepce Krištof”.

Poznanie człowieka

Obcowanie ze sztuką Wyrypajewa może pełnić różne funkcje. Jedną z nich jest poznanie świata, a zwłaszcza drugiego człowieka. Jeśli na sztukę spojrzymy jak na spotkanie z drugim, innym, kimś, kogo chcemy poznać, z kim chcemy nawiązać dialog, to może się to dokonać tylko w nierozerwalnym związku sacrum i profanum. I tak robi Wyrypajew. Odsłaniają się wtedy wnętrza osób, których w inny sposób nigdy byśmy nie poznali. Także tych, a może zwłaszcza tych, których nie akceptujemy.

Nie jest zatem nie-religijna sztuka ciemności, zwątpienia, nihilizmu, a nawet bluźnierstwa. Można nawet powiedzieć, że sztuka, w zmaganiu z religią nie tyle religię osłabia, ile pewien sposób mówienia o Bogu, moralności i religii, o człowieku i świecie. Obnaża, a niekiedy ośmiesza język, formę, które w istocie zasłaniają to, co najważniejsze. Wyrypajew poprzez dylematy egzystencjalne konkretnych bohaterów, ich dramaty i upadki, dotyka transcendencji.

W UFO. Kontakt Wyrypajew zachęca do wyjścia poza swój egoizm i do „przemedytowania” swojego dotychczasowego życia. Na początku spektaklu autor kieruje list do widzów, w którym pisze m.in.: „(…) mam wielką nadzieję, że w trakcie pracy nad spektaklem aktorzy z szacunkiem odniosą się do ludzi o których będą opowiadać, bo w istocie zupełnie nie jest ważne, czy ci ludzie spotkali kosmitów czy to tylko ich fantazja. To nieważne. Ważne tak naprawdę jest tylko to, że człowiek żyjący na planecie Ziemia chce podzielić się z innymi ludźmi swoimi najskrytszymi przemyśleniami o życiu”. Wyrypajew łączy wschodni mistycyzm z zachodnim personalizmem chrześcijańskim, choć właśnie na Zachód patrzy szczególnie krytycznie wytykając mu konformizm, materializm i atomizację społeczeństwa. Jego bohaterów pozornie nic nie łączy, pochodzą z odległych zakątków kuli ziemskiej, mają różne pasje i wykonują różne zawody (joginka, muzyk rockowy, kierowca, urzędniczka), ale podobne pragnienie; chcą podzielić się z innymi swoją tajemnicą, swoją intymnością, swoimi przeżyciami skrywanymi, nieujawnianymi, chcą się „wyzwolić”, otworzyć, odnowić duchowo. Ktoś napisał, że Wyrypajew okazał się znakomitym „rekolekcjonistą i spowiednikiem”. Zgadzam się z tym zdaniem; dodałbym, że w jego sztukach każdy może odnaleźć siebie; może poczuć prawdę, że na człowieka nie wolno patrzeć przez dogmatyczne okulary. Wyrypajew „głosi” egzystencjalne, świeckie rekolekcje, łącząc niejednokrotnie psychoterapeutykę z metafizyką i transcendencją.

Nick Scott na przykład, muzyk rockowy, walczy ze sprzecznościami w sobie: „Ja nagle zrozumiałem, że tak naprawdę wszystko jest bardzo, bardzo proste. Znalazłem się w jakiejś niewiarygodnej prostocie. Wszystko stało się proste, tak jak tylko to może być. Cały świat to takie bardzo proste. I to bardzo, bardzo realnie. No by my żyjemy w bardzo skomplikowanym świecie, wszystko jest dla nas bardzo skomplikowane, wszystko. (…) I ja nagle znalazłem się w tej prostocie. Popatrzyłem na całe swoje życie i wszystkie moje problemy wydały mi się takie śmieszne i nawet zacząłem się śmiać. (…) ….nagle, znalazłem się w świecie, gdzie nie ma mnie, a jest tylko świat. Gdzie ja jestem częścią tego świata. Gdzie ja to wszechświat, gdzie ja to wszystkie zdarzenia, które się dzieją. Znowu nie wiem jak ci to wytłumaczyć. Cała trudność polega na tym, że teraz uważam się za jednostkę oddzielną od świata, a wszystkie zdarzenia, które się dzieją, one jakby dzieją się ze mną”.

Piekło i miłosierdzie

Wyrypajew próbuje opowiedzieć na pytanie o zaufanie do człowieka. Filozofia i teologia jego sztuk robi wrażenie, jakby całymi garściami czerpała inspiracje z twórczości o. Wacława Hryniewicza i jego „pedagogii nadziei”. Ten mądry oblat to – według mnie – największy, współczesny polski myśliciel religijny. Fascynuje go teologia Wschodu, szczególnie Siergieja Bułgakowa, który w dziele Drabina Jakubowa „postawił pytanie o możliwość zbawienia wszystkich stworzeń, pozostawił je jednak bez odpowiedzi, jako »nieodpowiednie dla naszego stanu«”. Hryniewiczowska koncepcja apokatastazy, potocznie nazywana ideą pustego piekła, nawiązuje bezpośrednio do Bułgakowa. Hryniewicz pyta: czy absolutnie miłosierny Bóg może kogoś skazać na wieczne potępienie? Głosi on, że człowiek, paradoksalnie, jest gotów do znacznie wnikliwszego rozrachunku z samym sobą i znacznie głębszego żalu, jeśli przestaje myśleć o Bogu jako o zwierzchniku wszystkich śledczych świata. Myśl o piekle wyzwala postawę obronną. Brak tej myśli – co wcale nie oznacza, że piekła nie ma – każe zdjąć z siebie pancerz.

Taką postawę dostrzegam u bohaterów niemal wszystkich sztuk Wyrypajewa. Piekło to stan ducha, z którego można się wyzwolić. Hryniewicz pisał, że potoczny, wręcz marketingowy sposób mówienia o „pustym piekle” sugeruje, że piekło jako miejsce wiecznej kary dla grzesznych istot zostało stworzone przez Boga, chociaż w końcu okaże się puste. „Tak mówiąc, zgoła nieświadomie Go zniesławiamy. Piekło nie jest karnym obozem koncentracyjnym. To stan wewnętrznej pustki i rozdwojenia w samym wnętrzu człowieka, w jego rozdartym i zbuntowanym człowieczeństwie. Niebo i piekło są przede wszystkim stanem duchowym, a nie konkretnym miejscem w zaświatach”. Prawosławny teolog Paul Evdokimov pisał: „Pogląd o wiecznych cierpieniach to pogląd szkolny, uproszczona teologia o charakterze pokutnym (…). Nie do przyjęcia byłoby wyobrażać sobie, że obok wieczności Królestwa Bóg przygotowuje wieczność piekła, która byłaby przecież swoistą porażką Bożego planu, a więc częściowym zwycięstwem zła”. Sandra z opowiadania Pierwszej Kobiety w Iluzjach umiera z poczuciem nie darmo przeżytego życia. Nie boi się umierać. Przeżyła to życie, żeby dowiedzieć się, że miłość istnieje. „Miłość to wielka siła” – mówi Sandra. Miłość zwycięża śmierć. Pierwszy Mężczyzna opowiedział historię o Sandrze i Dannym. Należy szukać swojego miejsca na tym świecie – powtarzał Danny. „Każdy powinien mieć swoje miejsce, drzewo rośnie na swoim miejscu, kwiatek rośnie na swoim miejscu i ptak leci swoją trajektorią. Tak samo człowiek musi znaleźć swoje miejsce na tym świecie”. Znajdujemy je niespodziewanie, nagle, zmienia się wtedy nasze życie, staje się bramą do wieczności.

Apokatastaza widoczna jest w słowach Gustava skierowanych do przyjaciela Karla w sztuce Pijani: „…chcę, żeby coś zrozumiał. (…) Rozumiesz, drogi mój, przecież to nieważne, jakim jesteś człowiekiem, Karl, złym czy dobrym. To nie ma najmniejszego znaczenia, bo ty i tak jesteś Panem Bogiem. Kimkolwiek byś był, Karl, i tak stanowisz ciało Pana, i tak. Rozumiesz, Karl? Kimkolwiek byś był, jesteś ciałem Pana, rozumiesz? Rozumiesz, o czym mówię, Karl?”. Bóg przecież pragnie zbawienia wszystkich.

Ktoś powie, że taka koncepcja niesie ze sobą ogromne ryzyko, to tak, jakby Bóg nie stawiał przed nami żadnych wyzwań, skoro nieważne jest kim jesteśmy. Bóg „zawsze” jest w człowieku. Z jednej strony Bóg, który nie stawia wymagań, jest trochę jak Bóg, który nie sprawia cudów – z biegiem czasu przestaje być ludziom potrzebny. Z drugiej zaś Bóg fundamentalistów jest dyktatorem, przeciwko któremu trudno się nie buntować. Myśl, że złamanie reguł, których łamać się nie powinno, nie czyni z życia jednej wielkiej ruiny nie do uratowania; myśl, że Bóg, który jasno formułuje swoje oczekiwania, może zarazem wybaczyć, że Go zawodzimy; wreszcie myśl, że nie ma automatyzmu, który skazuje nas na zło, jeśli raz zło uczyniliśmy – te myśli przynoszą ogromną ulgę i dają energię, żeby jednak żyć pełnią życia. Bóg nie jest dyktatorem. Ks. Józef Tischner pisał: „To nie jest tak, że oficer staje przed regimentem i rozkazuje. Przykazanie nie jest (…) prośbą ani tym bardziej groźbą. Przykazanie jest istotną mową miłości. Tylko miłość rozumie mowę przykazań i tylko ona potrafi się nią posługiwać”.

Nadzieja i pszczoły

Wyrypajew prowadzi widza różnymi ścieżkami, opowiada o cierpieniu duchowym, o grzechu, pokucie, nawróceniu, a ostatecznie o miłosierdziu Boga. Bóg istnieje i daje człowiekowi siłę duchową, dzięki której ma on szansę – tylko szansę i aż szansę – przetrwać najtrudniejsze nawet chwile w życiu, przezwyciężyć cierpienie, duchowe i fizyczne.

„Bo to nie są zwykłe pszczoły, a święte letnie pszczoły! Oto co zaprawdę jest świętego na tym świecie – święte letnie pszczoły. Które kąsają nawet w listopadzie!” – słowa ze sztuki Wyrypajewa Letnie osy kąsają nas nawet w listopadzie wystawionej niedawno w Teatrze Dramatycznym (Scena na Woli im. Tadeusza Łomnickiego) w reżyserii Wojciecha Urbańskiego. Odwieczny paradygmat nawrócenia jest zawsze ten sam: przemożna miłość Boga wyzwala ludzką wolność ze stanu zaślepienia i wewnętrznego zniewolenia. I nieraz ta bezinteresowna miłość Boga objawia się w bolesnym kąsaniu, wstrząsach, które mają nam ukazać właściwą miarę rzeczy.

Wyrypajew idąc za koncepcją apokatastazy, podobnie jak katolicki teolog Hryniewicz i prawosławni myśliciele religijni, jest wyznawcą wizji uniwersalizmu nadziei, wskazuje na wizję ostatecznego triumfu Stwórcy. On bowiem nie dopuszcza żadnego zła, choćby w naszych oczach najstraszliwszego, którego skutków człowiek nie mógłby ostatecznie przezwyciężyć. On potrafi usunąć wszystkie przeszkody powstałe wskutek złych decyzji człowieka i urzeczywistnić wszystkie zbawcze zamiary. Zatriumfują w końcu Jego miłość i mądrość. Zło zostanie całkowicie zniszczone. Dualistyczne eschatologia (albo piekło, albo niebo; albo zbawienie, albo potępienie wieczne) byłaby dowodem na porażkę Boga. Hryniewicz pisze: „Wszyscy potrzebujemy Zbawiciela i Ratownika. Nieprzypadkowo Duch Święty nazywany jest w tradycji chrześcijańskiej Parakletem (Parákletos), czyli Obrońcą, Orędownikiem i Pomocnikiem. To On pomaga uwolnić się z niewoli grzechu i zła. Ocalenie jest także Jego dziełem. To On leczy rany stworzenia i przenika także głębokości piekła. Dzięki Jego działaniu przedłuża się proces uzdrowienia i odrodzenia wszędzie tam, gdzie są ludzie potrzebujący ocalenia”.

Wesprzyj Więź

Mark, jeden z bohaterów Letnich os…, wyznaje: „Po prostu bałem się przyznać do tego nie tylko wam, ale nawet samemu sobie. (…) Tam w środku mnie dziś zaszło coś nieodwracalnego, jakby tam w środku mnie spadła z szafy bardzo droga waza i rozbiła się w drobny mak. Coś tam pękło (…). Poczułem, jak setki drobnych odprysków rozleciało się po całej mojej duszy, po całym moim sercu, ja sam dosłownie pękłem i cały się wykoślawiłem. (…) Zapewne czegoś nie rozumiem w tym życiu? (…) I zacząłem szukać tych przyczyn. Ale nie dałem rady ich odnaleźć. Przyczyny mojej tragedii okazały się ukryte przede mną. Nie mogłem ich dostrzec. Przyczyny mojej tragedii w końcu pozostały dla mnie nieznane”. Samo poszukiwanie przyczyn własnej słabości jest już jednak zwycięstwem człowieka nad sobą.

Wyrypajew daje nadzieję swoim bohaterom, i nam – widzom. A nadzieja jest światłem dla każdego, kto staje w obliczu przerażającej ciemności przenikającej ludzką duszę. Hryniewicz dodaje, że nadzieja „potrafi przeniknąć tę wolność od wewnątrz i otworzyć w tajemniczy sposób na dar zbawienia”. Na szczęście Wyrypajew wie, że pewność zbawienia wszystkich, jest tajemnicą. Nie jest doktrynalny. Pozostawia widza i zapewne siebie też, w niepewności. Bóg Wyrypajewa potrafi znaleźć dostęp do wolności człowieczej i przemienić ją bez zadawania jej gwałtu.

Tekst ten ukazał się także w miesięczniku „Teatr” nr 7-8/2016

Podziel się

3
1
Wiadomość

W Księdze Rodzaju Bóg okłamał ludzi mówiąc, że umrą, jeśli zjedzą z Drzewa Wiedzy. Wąż się nie mylił – nie umarli. Utracili natomiast swą niewinność, przed czym być może Bóg chciał ustrzec ludzi mówiąc o śmierci. Dosłownie przechadzając się po Ogrodzie nie był jednak wyrozumiały i, jakby mało było kłopotów z nowego postrzegania nabytego przez ludzi, mimo że nie znając dobra i zła nie mogli ocenić swojego czynu (a śmierć też była dla nich niezrozumiała), wygnał ich z Raju i zapowiedział im krzywdę. Przez tysiące lat przezwyciężyli wiele trudów życia doczesnego. Z postępem technologii zdobywanie „płodów ziemi” stało się dużo łatwiejsze. Skorzystali bowiem ze swojej wiedzy i rozwinęli się. Odróżniajac dobro od zła, rozwinęli się także duchowo. Zwiedzając świat odkryli, że nigdzie nie ma cherubinów u bram Ogrodu Eden. Jako że Bóg odebrał im życie wieczne za to, że „człowiek stał się taki jak My: zna dobro i zło”, zaczęli myśleć, że Eden to własna niewinność, a tamte pierwotne wydarzenia to tylko daleki sen. Zrezygnowali więc z wiedzy, doprowadzając do degeneracji intelektualnej, rezygnowali także z etyki i moralności, czym doprowadzili do degeneracji społecznej i emocjonalnej. Podobnie jak rozwinięcie intelektualne i duchowe nie sprowadziło na Ziemię ponownie Jezusa (inaczej jak do ludzkich serc), tak i degradacja doprowadziła tylko do niszczenia ludzi przez przyrodę, ich samych. Rozumiejąc, że życie to sakrum, a profanacja to brak poszanowania, odzyskali swoją niewinność i wrócili do Ogrodu Eden.