Zastanówmy się nad sensem i kontekstem „apelu smoleńskiego”, zanim ktoś zdecyduje się go odczytać na przykład w Auschwitz-Birkenau.
W świadomości publicznej kwestia „apelu smoleńskiego” zaistniała w połowie roku w związku z obchodami 60. rocznicy Poznańskiego Czerwca. Wtedy właśnie okazało się, że warunkiem obecności asysty wojskowej na uroczystościach jest włączenie nazwisk ofiar katastrofy lotniczej z 10 kwietnia 2010 roku do apelu pamięci uczestników robotniczego protestu z 1956 roku, którzy zostali zabici lub zmarli w wyniku odniesionych ran. Prezydent Poznania odmówił i w efekcie po raz pierwszy od początku oficjalnych obchodów tej rocznicy wojska nie było. „Apel smoleński” jednak się odbył – nieco wcześniej, przy okazji składania wieńców.
Przed 72. rocznicą powstania warszawskiego sytuacja była napięta. Część byłych powstańców stanowczo zaprotestowała, więc zamiast apelu poległych żołnierzy i zamordowanych mieszkańców Warszawy odczytano wynegocjowany tekst apelu pamięci, w którym nazwiska ofiar katastrofy smoleńskiej (tylko kilka) przywołano w kontekście ich zasług dla zachowania pamięci o powstaniu.
1 września na Westerplatte dyskusji nie było. Część „smoleńska” stanowiła jedną trzecią całego apelu. Nie wymieniono za to z nazwiska żadnego z żołnierzy poległych w tym miejscu pomiędzy 1 a 7 września 1939 roku.
KL Stutthof to najdłużej działający na polskich ziemiach obóz koncentracyjny. Pierwszy transport – 150 Polaków z okolic Gdańska – trafił tu już 2 września 1939 roku. Ewakuację pozostałych przy życiu więźniów (Polaków i Żydów) rozpoczęto w styczniu (drogą lądową ) i kwietniu (drogą morską) 1945 roku. Ostatecznie obóz przestał działać 9 maja. Przez Stutthof przeszło ponad 100 tys. więźniów z 26 państw. Ponad 50 tysięcy z nich zmarło z głodu i wycieńczenia lub zostało zagazowanych w działającej od 1944 roku komorze gazowej (przede wszystkim Żydzi). 2 września 2016 roku w KL Stutthof odczytano… „apel smoleński”.
Czy ceremoniał wojskowy można obecnie zmieniać „wewnętrzną pocztą”, bez oficjalnych dokumentów?
Obligatoryjne dołączenie „apelu smoleńskiego” do apelu poległych i apelu pamięci stanowi modyfikację ceremoniału wojskowego. Była to to jedna z pierwszych decyzji Antoniego Macierewicza jako ministra obrony narodowej (obok powołania międzynarodowej podkomisji ds. wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej). Trudno jednak znaleźć dokument to potwierdzający. Na oficjalnych stronach MON wciąż figuruje decyzja dotycząca ceremoniału wojskowego z 30 września 2014 r., przygotowana przez ówczesnego ministra Tomasza Siemoniaka. Po wpisaniu do wyszukiwarki na stronie MON zapytania o oficjalny tekst apelu pojawia się załącznik do decyzji z 2014 roku, przygotowany przez nieistniejący już Departament Wychowania i Promocji Obronności MON, a zawierający szczegółowe scenariusze uroczystości państwowych, patriotycznych i religijnych z udziałem asysty wojskowej.
Prawicowy portal wPolityce.pl użył tajemniczej formuły, że polecenie Macierewicza w sprawie nowej formuły apelu, „które zostało rozesłane wewnętrzną pocztą do wszystkich jednostek wojskowych, nie ma charakteru prawnego. Jako że decyzja ministra nie jest rozkazem, zarządzeniem czy decyzją szefa MON, nie występuje ona w oficjalnych dokumentach”. Czy zatem ceremoniał wojskowy można obecnie zmieniać „wewnętrzną pocztą”, bez żadnych oficjalnych dokumentów?
Treść „apelu smoleńskiego” kilkakrotnie cytowały media (najpełniejszy jest chyba ten). Można go było usłyszeć w telewizyjnych transmisjach uroczystości z udziałem wojska. Wyraźnie istnieje kilka wersji tekstu – skrócona i rozbudowana; przywołująca śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego i śp. Marię Kaczyńską lub tylko prezydenta; wymieniająca z nazwiska lub nie dowódców wojskowych i duchownych, którzy „zginęli” lub „polegli” w katastrofie 10 kwietnia.
Jak się wydaje, treść „nowego” apelu znają tylko pracownicy MON i dowódcy jednostek wojskowych biorących udział w publicznych uroczystościach. Muszą też oni wiedzieć, że z jakichś powodów można tę treść modyfikować. Można czytać krótszą lub dłuższą wersję, stosując wymiennie: „zginęli” lub „polegli”. Pod jednym warunkiem – tam, gdzie są żołnierze i jest apel. ofiary 10 kwietnia będą przywołane, a śp. prezydent Lech Kaczyński zostanie wymieniony z imienia i nazwiska. Zawsze i wszędzie. Niezależnie od tego, jak bardzo wydaje się to sztuczne i nie na miejscu. I jak bardzo mogłoby to zranić przynajmniej część uczestników takiej uroczystości.
Instrumentalne powtarzanie „apelu smoleńskiego” może obrzydzić pamięć przypominanych ofiar
Politycy PiS, a przede wszystkim sam minister obrony, twierdzą, że jest to naturalna forma przywracania pamięci. Komentatorzy widzą w tym element polityki historycznej. Mniej przychylni dostrzegają zabieg propagandowy zmierzający do stworzenia nowej wersji historii wolnej Polski i kluczowej roli Lecha Kaczyńskiego, który miałby skutecznie zastąpić Lecha Wałęsę. Propagandę powtarzać należy tak długo, aż – jak twierdził jeden z jej niesławnych mistrzów – stanie się częścią powszechnie uznanej prawdy. Uporczywe, instrumentalne powtarzanie „apelu smoleńskiego” wywołuje u wielu osób odruch sprzeciwu, przede wszystkim ze względu na moralną dwuznaczność takiego postępowania. Może także przynieść skutek odwrotny od zamierzonego i stopniowo ośmieszać albo nawet obrzydzić pamięć tak nachalnie przypominanych ofiar.
Zbliża się kolejna ważna rocznica – 17 września – i, jak się należy spodziewać, „apel smoleński” zabrzmi po raz kolejny. Przed nami wiele następnych rocznic i wiele apeli: poległych dla żołnierzy i pamięci dla cywilów. Taką mamy historię. Jest czas, żeby się jeszcze zastanowić nad sensem i kontekstem tego apelu, zanim ktoś zdecyduje się go odczytać na przykład w Auschwitz-Birkenau.