Żeby dobrze zrozumieć Jezusowe przypowieści o zagubionej owcy i zgubionej drachmie, trzeba dobrze wczytać się w kontekst wydarzenia.
Jezus opowiada te dwie przypowieści (oraz trzecią, którą nazywamy przypowieścią o synu marnotrawnym) jako reakcję na zarzuty, jakie pojawiają się ze strony faryzeuszów i uczonych w Piśmie. Jezus zapewne usłyszał komentarze, które wygłaszali na Jego temat: „Ten przyjmuje grzeszników i jada z nimi”. Nie był to zarzut bezpodstawny. Tak rzeczywiście było. Przyjął na przykład zaproszenie od Lewiego, którego powołał, a była tam spora liczba celników. To nie mogło się podobać. „Dlaczego jecie i pijecie z celnikami i grzesznikami” – mówili Mu faryzeusze i uczeni w Piśmie, gdy biesiadował z Lewim i jego kolegami. A zasiąść z kimś do stołu i ucztować razem to o wiele więcej niż podać rękę.
Ks. Franciszek Mackiewicz w „Nowym komentarzu do Ewangelii wg św. Łukasza” pisze tak: „Wspólnota stołu jest okazją do bardzo bliskiego spotkania z drugim człowiekiem, jest też najlepszym wyrazem życzliwości wobec niego. Z tej przyczyny w oczach duchowych przywódców narodu Jezus uchodzi za wywrotowca, za nauczyciela, który nie tylko lekceważy dobre obyczaje, ale też burzy porządek społeczny”. To się nie mogło podobać. Dla faryzeuszów było przecież czymś nie do pomyślenia, by wspólnie z celnikiem zasiąść do stołu. Swoimi przypowieściami Jezus wyjaśnia im, dlaczego tak robi. I to do nich kieruje swoje słowa.
Obie przypowieści mają to samo przesłanie: Bóg jest jak pasterz, który wyrusza na poszukiwanie zagubionej owcy, i jak kobieta, która robi wszystko, by odnaleźć drachmę, którą zgubiła. Owca sama nie powróci, drachma się sama nie znajdzie. I w jednym, i w drugim przypadku trzeba podjąć wiele działań. Pasterz zostawia resztę stada i wyrusza na poszukiwanie tej jednej, którą na pewno nie jest łatwo odnaleźć w palestyńskim półpustynnym i górzystym krajobrazie. Kobieta otwiera drzwi, by wpadło do mieszkania trochę światła, a potem wymiata całą izbę, by znaleźć drachmę, równoważność zapłaty za dniówkę.
Bóg nie może nie cieszyć się z odnalezienia grzesznika
Obie przypowieści kończą się tak samo: pasterz i kobieta wyprawiają ucztę radości, której nie chcą zatrzymać dla siebie, ale dzielą ją z sąsiadami i przyjaciółmi. Bóg nie może nie cieszyć się z odnalezienia grzesznika i zaprasza nas do dzielenia się Jego radością. Ale jest w tych historiach – tak by się przynajmniej zdawało – pewien paradoks. Z jednej strony to Bóg wychodzi, by szukać. Z drugiej jednak – Jezus mówi o nawróceniu grzesznika. To jednak tylko pozorny paradoks. Nie ma nawrócenia grzesznika bez uprzedniego poszukiwania ze strony Boga. Nikt nie może nawrócić się sam z siebie, z własnej woli, z własnego wyłącznego działania. To Bóg inicjuje nasze nawrócenie.
Miał rację autor Księgi Lamentacji, który pisał w imieniu ludu: „Nawróć nas, Panie, a do Ciebie wrócimy”. To właśnie się działo, gdy przychodzili do Jezusa grzesznicy i celnicy. Szli, bo byli przez Niego pociągnięci. Raz jeszcze cytat z komentarza: „Łukasz w wielu miejscach Ewangelii pisze, że Jezus okazywał sympatię dla celników i grzeszników […]. Takie Jego nastawienie sprawiało, że owi ludzie, spychani przez innych na margines społeczny, nabywali odwagi w obliczu Jezusa i chętnie przebywali w Jego towarzystwie. Łukasz podkreśla […], że oni przychodzili do Jezusa, aby Go słuchać. Przyjazny stosunek Nauczyciela do nich sprawia, że również oni otwierają swe serce na słowo Boże”.
To, co ich do Niego pociąga, to Jego przyjazne nastawienie, chciałoby się powiedzieć – bezwarunkowa miłość, którą im okazuje. Musiał być dla nich atrakcyjny, to znaczy – pociągający. Przychodzą Go słuchać, bo Mu ufają. Tę prawdę Jezus zilustruje w swojej trzeciej przypowieści o miłosierdziu, w historii o synu marnotrawnym. Bóg jest jak ojciec, który wybiega naprzeciwko powracającego syna, a syn powraca, ponieważ pewność ojcowskiej miłości – chce się do niego zwrócić słowem „ojcze” – jest większa niż lęk z powodu ewentualnej kary.
Kiedy przygotowywałem się do dzisiejszego kazania, zajrzałem do starego tłumaczenia ks. Jakuba Wujka. Tam jest trochę inna wersja niż ta, do której się już przyzwyczailiśmy. Tam Jezus nie mówi o radości z nawracającego się grzesznika, ale o radości z grzesznika pokutującego. (Ks. Wujek poszedł zapewne za intuicją św. Hieronima, który w swoim łacińskim tłumaczeniu Nowego Testamentu grecki czasownik „metanoeite” konsekwentnie tłumaczył jako „poeniteri”, czyli pokutować.)
U ks. Wujka Jezus nie mówi: „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”, lecz „Pokutujcie i wierzcie w Ewangelię”. Ale pokuta i nawrócenie to nie to samo. Z czego Bóg się cieszy? Z pokuty czy z nawrócenia? Nawrócenie jest powrotem do Boga, który sam wychodzi naprzeciw. Pokuta jest zgoła czymś innym. Jest czynem człowieka, za pomocą którego człowiek chce „wykupić” swój grzech. We wspomnianym komentarzu przeczytałem, że w nauczaniu żydowskich rabinów „Bóg czekał na grzesznika, aż ten postem i wieloma uczynkami pokutnymi zmaże swój występek”. Czy tylko rabini? Czy wielu z nas, kaznodziejów wciąż tak nie naucza? Że Bóg odwróci się do nas dopiero wtedy, gdy zapłacimy za swój grzech pokutą? To nie my, to Bóg stawia pierwszy krok w kierunku człowieka i na różne sposoby usiłuje sprowadzić go na drogę powrotną. I „nie męczy się przebaczaniem”, jak podkreśla papież Franciszek.
Wierzę w Boga atrakcyjnego. Tym, co mnie do Niego przyciąga, jest Jego miłosierdzie, które nie pozwala Mu bezczynnie na mnie czekać. I niczym celnicy przychodzę, aby Go słuchać. Może niektórzy na to nawet szemrają. I powtarzam za św. Pawłem: „Chrystus Jezus przyszedł na świat zbawić grzeszników, spośród których ja jestem pierwszy”.
I wierzę w Kościół atrakcyjny. W Kościół pociągający do siebie miłosierdziem, które nie pozwala mu bezczynnie czekać na grzesznika, ale po niego wychodzi, a przecież wszyscy jesteśmy grzesznikami: wierzący i niewierzący (nawet jeśli oni tak o sobie nie mówią). André Comte-Sponville w swojej „Duchowości ateistycznej” pisał, że woli swoją niewiarę z czekającą go po śmierci nicością niż wiarę z ryzykiem wiecznego piekła. Piekło to nie jest pociągająca wizja. I choć należy do chrześcijańskiego credo, nie od niego zaczyna się głoszenie Ewangelii. Nie dlatego „zbliżali się do Jezusa wszyscy celnicy i grzesznicy, aby Go słuchać”, ale zapewne dlatego, że miał zwyczaj spoglądać na ludzi „z miłością”, a jego spojrzenie sięgało poza grzech, który sprawia, że zasługujemy na piekło.
Wczoraj byłem w Lwówku Śląskim. Nad jednym z okien ratusza zobaczyłem wykuty w kamieniu napis: „Misericordia domini plena est terra”. To cytat z Psalmu 32: „Miłosierdzia Pańskiego pełna jest ziemia”. I przypomniałem sobie słowa Naszego Pana: „Powiadam wam: Jeśli ci umilkną, kamienie wołać będą” (Łk 19, 40). Czyżby już nadszedł czas wołania kamieni? Te słowa mogą być także i o nas. Niestety.
Świetne, trafne, pełne polotu, świeżości kazanie. I do mnie. Proszę Księdza…
Dziękuję.
O felix culpa, quae talem ac tantum meruit habere Redemptorem!
Bardzo dziękuję za homilię.