O arcydziele Jerzego Hoffmana dyskutowano namiętnie.
Warto przypomnieć fascynującą dyskusję, jaka rozgorzała w „Tygodniku Powszechnym”. Dwa tygodnie po premierze dwoje publicystów stoczyło morderczy pojedynek, a jednocześnie jakże rozkoszny intelektualnie. Pismo wielkiego Jerzego Turowicza zamieściło pamflet znanej eseistki Anny Tatarkiewicz i dowcipną, iskrzącą się od inteligentnych złośliwości, odpowiedź Tadeusza Żychiewicza, znakomitego pisarza i biblisty.
Oprawca, nie rycerz
Esej Tatarkiewicz miał wymowny tytuł: „Nie dajmy się uPOTOPić”. Autorka pisała, że – jak wiadomo – „Sienkiewicz był zawsze pupilkiem konserwy, oraz przedmiotem ataków całej lewicy”. Chyba przesadziła, bo zaliczyła do lewicy nie tylko Stanisława Brzozowskiego, lecz także Bolesława Prusa. Ponieważ lewicowcy dla niektórych mogli okazać się niewiarygodni, wobec tego eseistka zacytowała także samego Witolda Gombrowicza, którego do lewicy zaliczyć się nie da. A Gombrowicz nie przebierał w słowach demaskując Sienkiewicza: „Jego piękność stała się idealną piżamą dla wszystkich, którzy nie chcieli oglądać swej szpetnej nagości. Sfera szlachecko-ziemiańska, żyjąca na swoich folwarkach tym właśnie życiem ułatwionym i będąca w znakomitej większości rozpaczliwą bandą gnuśnych bęcwałów, znalazła na koniec swój idealny styl i co za tym idzie, uzyskała pełne zadowolenie z siebie. Nasiąknęła do cna z rozkoszą tymże stylem arystokracja, burżuazja, kler, wojsko i wszelki w ogóle żywioł, który pragnął wykpić się zbyt trudnym konfrontacjom, a patriotyzm polski, tak łatwy i szparki w swych początkach, a krwawy i olbrzymi w skutkach, upajał się Polską sienkiewiczowską do nieprzytomności. (…) Z Sienkiewicza poczęte wyobrażenie o sobie jest jak pancerz Don Kiszota, którego lepiej nie wystawiać na ciosy”.
Tatarkiewicz uzupełniała te zarzuty, pisząc, że film dzięki pietyzmowi, a raczej wskutek pietyzmu, obnażył bezlitośnie „historiozofię” utworu, podporządkowanego perypetiom miłosnym chorążego orszańskiego, a zarazem jeszcze mocniej wyakcentował właściwy, to znaczy „sadystyczny charakter głównego bohatera”. Jej zdaniem film podkreśla nie religijne, lecz konserwatywno-dewocyjne treści, jakimi nasycona jest cała „Trylogia”, a zwłaszcza „Potop”. „Na miłość boską, a raczej na miłość człowieka, Panowie – krzyczała autorka – toż ten wasz bohaterski obrońca Jasnej Góry, rycerz Niepokalanej, a więc w teorii chrześcijanin – mszcząc się na Kuklinowskim nie tylko przekracza zasadnicze przykazanie etyki chrześcijańskiej „miłujcie nieprzyjacioły wasze”, (przykazania tego nikt nigdy nie traktował serio…), ale poczyna sobie z okrucieństwem godnym oprawcy, nigdy rycerza. A Wy tę scenę eksponujecie, czynicie z niej wręcz punkt kulminacyjny filmu, tym samym więc w jakimś sensie aprobujecie i podajecie do wierzenia – komu? – dzieciom, bo film jest dozwolony od lat jedenastu!…”.
Nie tylko dla bęcwałów
Tadeusz Żychiewicz nie wytrzymał i w tym samym numerze „Tygodnika…” napisał polemikę zatytułowaną: „Przypiec boczki”. Już na początku nie pozostawia autorce żadnych złudzeń, bowiem – jak pisze – nie można godzić się na lansowanie opinii nie do końca uzasadnionych, a niektóre zarzuty autorki „wyłącznie tylko przy pewnym stopniu samozaparcia można by nazwać inteligentnymi”. A zatem, nie jest zasadną lansowana za Gombrowiczem teza, jakoby „Trylogia” była wyłącznie klasowo adresowana, że wielbicielami sienkiewiczowskiej wizji byli wyłącznie hrabiowie, konserwatyści, burżuazja, kler, hrabiny oraz obywatelki miejskie i ziemskie. W rzeczywistości „Trylogia” wchodząc w polski świat miała o wiele szerszy krąg wielbicieli, „nie wyłączając także i takich, którzy dziś byliby ozdobą ankiet personalnych [chodzi o działaczy partyjnych w PRL – AL]”.
„O ile wiadomo – pisał Żychiewicz – anegdota o chłopach wysupłujących kopiejki na mszę za Podbipiętę – nie jest hrabskim wymysłem. Bardzo być może, że znalazło się wielu, dla których sienkiewiczowska wizja była ową – jak twierdzi Gombrowicz – idealną piżamą, okrywającą szpetną nagość, której nie chcieli oglądać: można jednak skromnie zauważyć, że jeśli Jasiowi wszystko (…) nawet chustka do nosa kojarzy się z pupą – jest to wina Jasia, nie zaś chustki. Podobnie też holenderscy mistrzowie martwej natury nie mogą być stawiani w stan oskarżenia za to, że u niektórych odbiorców obrazy ich wywołują skojarzenia wyłącznie tylko kulinarne”.
Na sienkiewiczowskiej wizji chowali się także ludzie żadną miarą nie będący „rozpaczliwą bandą gnuśnych bęcwałów” i bynajmniej nie usiłujący „wykpić się trudnym konfrontacjom”. I wcale nie chodzi tu tylko o tradycje bojowców POW czy pierwszorzędnej młodzieży harcerskiej lat drugiej wojny światowej. Żychiewicz podaje inne przykłady. Oto ci, którzy w pierwszych latach dwudziestolecia szli na morze, budowali Gdynię – także znali „Potop” na pamięć, z umiłowaniem i na wyrywki. „Wynikało stąd dla nich wcale nie narodowe pobrzękiwanie karabelą, lecz twarde zdobywanie prozaicznej wiedzy morskiej, a także i przywykanie do solidności, odpowiedzialności, dyscypliny i rzetelności – bo innej drogi na morze dla romantyków nie było. To może bardzo dziwne, że ci ludzie nie wstydzili się umieszczać »Trylogii« w swych rodowodach – skoro jednak potrafili jakoś wywieźć z niej reprezentowane przez siebie realne i dalekie od łatwizny wartości, to widocznie musiały one tkwić w tej ohydzie”.
Aby się dorżnąć
Najbardziej dziwią Żychiewicza żale Anny Tatarkiewicz do Kmicica. Autor „Tygodnika…” mistrzowsko – stylistycznie nie podrobienia – rozprawia się z jej argumentami. Pisze: „Jak wiadomo, pan Andrzej żywym ogniem przypalony przez zdrajcę Kuklinowskiego, a potem przez Kiemliczów uwolniony – zrewanżował się Kuklinowskiemu pięknym za nadobne też mu boczków przypalając. Rrrrrrany boskie, co się dzieje! Pani Tatarkiewicz patrzy na to oczyma dwudziestowiecznego działacza Ligi Moralności i woła: »toż to ohydny sadysta! Przecież on w ogóle nie jest chrześcijaninem! I wy tę niemoralną scenę dzieciom pokazujecie?!« Łagodny jestem człowiek i staram się rozumieć. Pani Tatarkiewicz wolałaby, aby pan Andrzej ucałował Kuklinowskiego w czółko, krzyżyk mu zrobił też na czółku i rzekł solennie: »…odejdź waszmość w pokoju, gdyż nawróciłem się, więc z serca waści odpuszczam krzywdę moją, kłaniaj się wasze żonie i dzieci uściskaj, amen«”.
Żychiewicz dowcipnie dodaje, że gdyby rzecz działa się współcześnie, zaś pan Andrzej był świeżo nawróconym działaczem Klubu Inteligencji Katolickiej w Warszawie (subtelna aluzja do środowiska z którym autor się utożsamiał) – może by to było możliwe. Żychiewicz wyraźnie zmienia ton polemiki, pisze bowiem, że uważa za rzecz zupełnie nieinteligentną zgłaszanie tego rodzaju pretensji – charakterologicznych, obyczajowych, religijnych, moralnych i psychologicznych – pod adresem wieku XVII. „Jest rzeczą nawet i prawdopodobną, że pan Andrzej mszcząc się i na własną rękę sprawiedliwość wymierzając zdrajcy, niepięknie postąpił. Jednakże równocześnie jest rzeczą całkiem oczywistą, że pan Andrzej – taki, jaki był (…), żywy, a nie papierowy – nie mógł Kuklinowskiego ucałować w czółko, choćby i nawet dusznie chciał. Gdyby to zrobił, Sienkiewicz byłby grafomanem i historycznym zbrodniarzem; sadystą, który tępym kozikiem rzeza historię”.
A chrześcijaństwo czy też jego brak, nad czym tak ubolewała Anna Tatarkiewicz? Żychiewicz, człowiek wiary ogromnej i czystej, powiedzielibyśmy dzisiaj: katolik otwarty, odpowiada: „Jestem prymitywnym człowiekiem, którego cieszy sprawiedliwość. I z przykrością muszę stwierdzić, że moje chrześcijaństwo nie sięga tak daleko, aby sprawiedliwość mogła we mnie wzbudzać sprzeciwy (gdy na Sądzie Ostatecznym oberwę tęgo za liczne moje grzechy, będę zapewne mniemał inaczej). Być może, że tego rodzaju reakcje są dla pani Tatarkiewicz moralnie odrażające. Aby się dorżnąć już całkowicie w jej oczach – chciałbym jeszcze dodać, że zjawiskiem moralnie bardziej pozytywnym wydaje mi się Kuklinowski, który uświerkł w stodole, niż Kuklinowski przy dobrym zdrowiu, nadal wysługujący się najeźdźcy. Pani Tatarkiewicz orzeknie zapewne, że istniała trzecia możliwość: moralne odrodzenie Kuklinowskiego. Ha! – niechże go tedy skutecznie ucałuje w czółko. Andrzej Kmicic nie nadawał się do tego, aby jego przemieniający pocałunek zrobił takie wrażenie na Kuklinowskim. Usta nie te”.
Kiedyś to były polemiki.
Być może nie wszyscy zauważyli w filmowym „Potopie” pewien, znamienny moim zdaniem, szczegół. W scenie śmierci Janusza Radziwiłła, jego ostatnim słowem jest krzyk „Jezus”, tymczasem u Sienkiewicza tenże Radziwiłł, najpierw pyta czy można być zbawionym nie wyznając religii katolickiej (był kalwinem, a ci nie uznają świętości Matki Bożej), a następnie w ostatniej sekundzie życia krzyczy -„Jezus Maryja”. Jeśli tak można powiedzieć tym samym nawraca się na katolicyzm, towarzysze wkładają mu do rąk obrazek Matki Bożej. Dlaczego reżyser zmienił wymowę tej sceny nie wiem, choć wolno mi się domyślać. To oczywiście szczegół nie podważający wartości dzieła J. Hoffmana, ale przykry szczegół. I jeszcze jedna uwaga o ówczesnej dyskusji w „Tygodniku”. To prawda, że nie można rozpatrywać ludzkich zachowań w oderwaniu od rzeczywistości historycznej w której się działy, ale czy do końca? W 3 tomie „Potopu” Tatarzy Kmicica wyrzynają cywilną ludność Prus elektorskich, a imć Pan Kmicic uważa, że czyni Panu Bogu rzecz miłą, bo po pierwsze to heretycy, a po drugie Elektor zdradził Króla. On w tym czasie odmawia różaniec pod kapliczką, a jak jęki mordowanych mu zmylą modlitwę, to zaczyna od nowa aby nie być posądzony o niedbałość w służbie Bożej. Czy naprawdę XVII wiek wszystko usprawiedliwia?