Zima 2024, nr 4

Zamów

Być ścierką w Kościele…

Kard. Marian Jaworski podczas uroczystości pogrzebowych kard. Franciszka Macharskiego 4 sierpnia w Krakowie. Fot. Mazur/episkopat.pl

Czy kocham Kościół? Na czym polega moja miłość do Niego? Czy nie stoję z boku, przyglądając się biernie i tylko „mając za złe”? Na czym polega moje świadectwo, że jestem w Kościele?

Byliśmy, jesteśmy i będziemy Kościołem grzesznych ludzi.

W toczonych ostatnio dyskusjach na temat pozostawania w Kościele lub odchodzenia od niego – w reakcji na różne wydarzenia przypominające nam o tym problemie – w głosach za pozostaniem spotykamy różne motywacje. Nie mam zamiaru rozpatrywać tu ani oceniać tych wypowiedzi. Chciałbym natomiast postawić podstawowe pytanie, którego mi w tej publicznej rozmowie wyraźnie brakuje (na przykład w dyskusji „Po co nam Kościół?”,„Posłaniec”, styczeń 2008, jest tylko jeden głos, który mówi o miłości do Kościoła). Brzmi ono: dlaczego kocham Kościół i na czym ta miłość polega? Sądzę bowiem, że bez dogłębnego zrozumienia, na czym polega miłość do Kościoła, nie możemy być w pełni obecni w Kościele – nie możemy być Kościołem.

W 2002 roku Biblioteka „Więzi” wydała książkę ojca profesora Jacka Salija OP „Dlaczego kocham Kościół?”. Autor rozważa  w niej  wnikliwie liczne pytania, które dzisiaj szczególnie nurtują wielu ludzi:  Czy Kościół może być święty, skoro tyle w nim grzechu? Czy dogmaty wiary nie są współcześnie przeżytkiem? Dlaczego trzeba brać ślub kościelny, skoro można dobrze żyć i bez niego? Czy Kościół nie przeszkadza ludziom przychodzić do Chrystusa, nie dopuszczając rozwiedzionych do sakramentów? Czy nie zwraca się przeciwko sobie samemu, otaczając troską duszpasterską rozwiedzionych? Czy Kościół dyskryminuje kobiety, nie dopuszczając ich do święceń kapłańskich? (s. 6). Nie sposób w tym krótkim tekście omówić wszystkie odpowiedzi, jakie przywołuje ojciec Salij. Zwróćmy jednak uwagę tylko na jedną jego fundamentalną myśl: Otóżchrześcijaństwo jest jedyną religią, której wyznawcy nazywają siebie Świątynią, Kościołem. Właśnie w tym niezwykłym fakcie – pisze ojciec Salij –  widzę przyczyny mojej miłości do Kościoła. I wyjaśnia dalej, co kryje w sobie rzeczywistość świątyni. Jest to po pierwsze miejsce szczególnej, zbawczej, życiodajnej obecności Boga wśród ludzi. Po drugie – na tym miejscu składana jest ofiara miła Bogu. I po trzecie – jest to szczególne miejsce świadectwa – świadectwa zarówno wobec braci w wierze, jak wobec niewierzących. Jesteśmy Kościołem, bo zostaliśmy uzdolnieni do realizowania tych trzech treści (s.116).

Jeśli w duchu wiary uświadomimy sobie tę rzeczywistość Kościoła, czy moglibyśmy go nie kochać?!

Ale jak mamy kochać ten Kościół grzesznych ludzi, czyli – nas samych? Trafnie zauważa socjolog Mirosława Grabowska w wypowiedzi na temat „świętego Kościoła grzesznych ludzi” („Tygodnik Powszechny” 2007 nr 45), że osłabienie wiary wskutek zetknięcia się z grzesznością Kościoła uważałabym za przejaw niedojrzałości, także osobowościowej. Można dodać: gdybyśmy na tej zasadzie – z powodu grzeszności ludzi Kościoła – mieli od niego odchodzić, to trzeba by było odejść od niego od samego początku i mieć pretensje do Chrystusa: „Panie, to Ty nie wiedziałeś, kim jest Judasz? Jak mogłeś ustanowić opoką Szymona–Piotra, człowieka słabego charakteru, który się Ciebie trzykrotnie zaparł?”.

Zgorszenie – zwłaszcza obłudne, faryzejskie – nie jest chrześcijańską odpowiedzią na zło w Kościele, za które odpowiada każdy z nas. Taką odpowiedzią nie jest także bezlitosna krytyka, potępianie bez miłosierdzia. Czy pamiętamy, co powiedział Jezus do faryzeuszów i uczonych w Piśmie, którzy przyprowadzili doń grzeszną niewiastę? Kto z was jest bez winy, niech pierwszy rzuci na nią kamieniem. Nad naszą słabością można tylko boleć i próbować się nawrócić.

Dochodzimy tutaj do paradoksalnej, zdawałoby się, prawdy. Otóż mamy miłować właśnie ten Kościół – czyli  nas, grzesznych ludzi – i mamy rozumieć, na czym ta miłość polega. Ma to być troska, aby ten Kościół ciągle się odnawiał poprzez nasze ofiarne, pokorne posługiwanie sobie nawzajem i nawracanie się. Niezwykle pouczające są tutaj rozważania bł. Jerzego Matulewicza, zawarte w jego „Dzienniku duchowym”.

W 1910 roku młody ksiądz Matulewicz zapisał: Hasłem moim niech będzie we wszystkim szukać Boga, wszystko czynić na większą chwałę Bożą… W 1911 roku przy grobie świętego Piotra zobowiązał się pod przysięgą, że nie będzie służył żadnym innym celom, lecz jedynie Bogu, Kościołowi i zbawieniu dusz. Na kartach „Dziennika duchowego” znajduje się dalej wyznanie: Święty Kościele katolicki, prawdziwe Królestwo Chrystusowe na ziemi, najgorętsze moje ukochanie! Niech przyschnie do podniebienia język mój, jeślibym na ciebie nie pamiętał, jeślibym ciebie nie uważał za najmilszą Matkę moją, za największą pociechę moją. I przejmująca modlitwa: Jeśli wolno prosić, to daj, Panie, abym w Twoim Królestwie był jak ścierka, którą wszystko wycierają, a po zużyciu wyrzucają gdzieś w najciemniejszy, ukryty kąt. Niech i mnie tak zużyją i wykorzystają, aby tylko w Twoim Kościele przynajmniej jeden kącik był lepiej oczyszczony, aby tylko w Twoim domu było czyściej i schludniej. Niech mnie potem rzucą gdziekolwiek, jak tę brudną, zużytą ścierkę (cyt. za: T. Górski MIC, „Błogosławiony Jerzy Matulewicz”, Warszawa 2005, s. 497-498). To wyznanie bł. Jerzego Matulewicza jest wstrząsające. Wiemy, że te słowa były do końca prawdą jego życia w stopniu heroicznym.

Nie od każdego z nas wymaga Bóg, byśmy się stali „ścierką” w Jego Kościele. Ale każdy z nas, na swój sposób, według własnych możliwości, winien się starać o to, by w Kościele było czyściej i schludniej. Przed każdym z nas stają pytania: Czy kocham Kościół? Na czym polega moja miłość do Niego? Czy nie stoję z boku, przyglądając się biernie i tylko „mając za złe”? Na czym polega moje świadectwo, że jestem w Kościele?

Wszyscy jesteśmy w Kościele ludźmi słabymi, grzesznymi. Ale nie możemy nie dostrzegać w tym Kościele mocy łaski Chrystusa, która z ludzi słabych czyni ludzi heroicznych. Przede mną leżą trzy tomy „Leksykonu duchowieństwa represjonowanego w PRL w latach 1945-1989. Pomordowani – więzieni – wygnani”, wydanego przez ks. Jerzego Myszora (Verbinum 2002-2006), a także świeżo wydany „Słownik biograficzny duchowieństwa metropolii lwowskiej obrządku łacińskiego, ofiar II wojny światowej 1939-1945 (red. J. Krętosz, M. Pawłowiczowa, Opole 2007). Czy można nie mieć przed oczyma ofiar duchowieństwa katolickiego w okresie okupacji? Tych, co oddali swe życie i tych, co cierpieli za okupacji radzieckiej i hitlerowskiej, w gułagach i obozach? I czy można zapomnieć o ludziach świeckich, represjonowanych, fałszywie oskarżanych i skazanych w tym okresie?

Kocham Kościół św. Brata Alberta Chmielowskiego i bł. Siostry Bernardyny Jabłońskiej, którzy poświęcili swoje życie dla ludzi z marginesu; Kościół św. Rafała Kalinowskiego, powstańca i zakonnika, i św. Faustyny, apostołki Miłosierdzia Bożego; Kościół Matki Teresy z Kalkuty i Jana Pawła II; kardynała Adama Sapiehy, niezłomnego księcia i kardynała Stefana Wyszyńskiego, biskupa non possumus; świętych arcybiskupa Józefa Bilczewskiego i księdza Zygmunta Gorazdowskiego; arcybiskupa-wygnańca Eugeniusza Baziaka.

Kocham Kościół biskupów zmuszonych do opuszczenia swoich diecezji i kapłanów pozbawionych swoich parafii i fałszywie oskarżonych. Kocham Kościół ks. Władysława Korniłowicza, matki Elżbiety Czackiej i ks. Tadeusza Fedorowicza. Kocham Kościół świeckich, którzy ponosili wiele ofiar w czasach komunistycznych – by nie stracić swej duszy. Nie sposób wymienić wszystkich…

Wesprzyj Więź

Kocham Kościół nas, słabych ludzi, w którym ukazuje się zbawcza obecność Chrystusa będącego z nami do końca.

Panie! Czym byłbym ja, gdyby nie Twój Kościół, któremu wszystko zawdzięczam? Panie, pozwól mi – jak to uczyniłeś świętemu Franciszkowi – abym tam, gdzie Kościołowi grozi zawalenie, czynił co w mojej mocy dla wspierania go i odbudowywania. Naucz mnie pokornie mu służyć, tak jak to czynił błogosławiony Jerzy Matulewicz. Oby jak najwięcej ludzi odnalazło drogę do Kościoła. Bo, jak brzmiała słynna kwestia z filmu „Pokuta” Tengiza Abuładze: Cóż warta jest taka droga, która nie prowadzi do Kościoła…

Tekst ukazał się w miesięczniku WIĘŹ nr 6/2008.

Podziel się

Wiadomość