Zima 2024, nr 4

Zamów

Wtedy dzieje się niebo

Ikona Chrystusa obmywającego nogi apostołom. Katedra w Monreale na Sycylii. Domena publiczna.

Prawdziwe dobro zaczyna się właśnie tam, gdzie kończy się sprawiedliwość, a zaczyna miłosierdzie – dobro bez przymusu.

Dzisiejsza przypowieść o czuwających sługach i ich panu należy do tych historii opowiedzianych przez Jezusa, które wydają mi się bardzo mało prawdopodobne. Pan, który przychodzi w nocy, zamienia się rolami ze swoimi służącymi, wkłada na siebie ich strój, a następnie im usługuje, wydaje mi się trudny do wyobrażenia. Chyba jednak nikt tak nie robi. Przynajmniej ja sobie tego nie wyobrażam.

Tak czy inaczej: to nie jest typowe czy zwyczajne zachowanie. To, co robi pan wobec swoich służących, na pewno ani nie należy do jego obowiązków, ani też nie wynika z jakiejś przypisanej mu powinności. Pan zazwyczaj nie obsługuje służących. To oni obsługują jego. Za to zresztą im płaci. Gospodarz z przypowieści czyni dobro, którego czynić nie musi. I właśnie dlatego powiedzielibyśmy, że to dobro nadzwyczajne, wyjątkowe, dobro wykraczające ponad normę.

Każdy z nas intuicyjnie wyczuwa, co to jest dobro. Teologia moralna mówi, że dobro to działanie zgodne z obiektywną normą moralności. O dobrym człowieku powiemy po prostu, że postępuje tak jak się należy: tak jak wymaga tego jego wiek, stanowisko, pozycja, rola społeczna, miejsce w rodzinie, religia, którą wyznaje, a jeśli jest chrześcijaninem – wypełnia przykazania. Wiemy, kim jest dobre dziecko, dobry ojciec, dobry mąż i dobra żona, dobry przełożony, dobry pracownik, dobry ksiądz, nauczyciel, prezydent, polityk czy rzemieślnik. Każdy z nas ma bowiem jakieś wyobrażenie zobowiązań wynikających ze stanu, zawodu, pozycji. Stąd już niedaleko do stwierdzenia, że dobro jest niczym innym jak wypełnianiem obowiązków powierzonych człowiekowi.

Czy jednak rzeczywiście wystarczy tylko wypełnić dobrze swoje obowiązki, aby być dobrym? A co z działaniami, które wykraczają poza obowiązek? Co z gospodarzem, który służy swoim sługom? Jak nazwać takie dobro?

Myślę, że są dwa rodzaje dobra. Najpierw to, które dzisiaj ukazuje nam gospodarz wobec swoich sług. To dobro nie wynika z obowiązku czy z przymusu, ale z chęci, z nieskrępowanej woli, z czystego pragnienia, by dobro stało się czyimś udziałem. Chyba można powiedzieć, że to jest dobro z miłosierdzia. Ono jest wtedy, gdy czynię dobro, którego nie muszę, do którego nie jestem zobowiązany, którego nie nakazuje mi przykazanie. To jest dobro, które wyrasta ponad obowiązek. Dobro miłosierne. Chciałoby się powiedzieć: prawdziwe dobro.

Ale jest jeszcze to dobro, do którego jesteśmy zobowiązani, dobro ze sprawiedliwości. Ono jest w pewnym sensie oczywiste i wynika z naszych naturalnych zobowiązań. Ojciec, który jest dobry dla dziecka, nie robi żadnej łaski. Ani syn, czy córka, którzy opiekują się rodzicami. Oni też nie robią żadnej łaski, nic w tym nadzwyczajnego. Podobnie jak robotnik, który dobrze pracuje. I pracodawca, który dobrze płaci. To jest tylko i wyłącznie ludzka sprawiedliwość.

W jednej ze swoich konferencji bp Grzegorz Ryś mówił: „Nie nazywajcie miłosierdziem tego, co jest wyłącznie sprawiedliwością”. No właśnie. Prawdziwe dobro zaczyna się właśnie tam, gdzie kończy się sprawiedliwość, a zaczyna miłosierdzie – owo dobro bez przymusu.

Miłosierdzie – chyba można tak powiedzieć – jest przedsmakiem nieba

Najpopularniejsze pokuty, jakie są zadawane w konfesjonale to pokuty modlitewne: litanie, koronki, różaniec, lektura Biblii czy Msza św. „za karę”. Ale zdarza się, że kapłan jako pokutę zadaje zrobienie dobrego uczynku wobec kogoś z najbliższych. Sam tak robię. Niejeden raz słyszałem jednak prośbę o zamianę na różaniec, litanię, jakąś modlitwę. Pamiętam takiego penitenta, który „się skarżył”, że mu żaden dobry uczynek nie wychodził. Jaki by sobie bowiem nie wymyślił, dochodził do wniosku, że to, co zrobił, to żadne nadzwyczajne dobro, a zwykła przyzwoitość. Takie dobro ze sprawiedliwości. Żaden „dobry uczynek” nie wydawał mu się wystarczająco „dobry”.

W Ewangelii jest jeszcze jedna scena, gdy pan staje się sługą i przystępuje do obchodzenia tych, którzy – w jakimś sensie – byli jego sługami. To scena obmywania nóg w Wieczerniku. Jezus – jak zanotował św. Jan – „wstał od wieczerzy i złożył szaty. A wziąwszy prześcieradło, nim się przepasał. Potem nalał wody do miednicy. I zaczął umywać uczniom nogi i ocierać prześcieradłem, którym był przepasany”. Można by powiedzieć, że scena zapowiedziana przez Jezusa w przypowieści właśnie się dzieje. Jezus realizuje to, co zapowiada. Jest jak ów pan, który wraca z uczty weselnej. Nawet okoliczności są podobne. „A była noc” – jak zauważył św. Jan. Uczniowie niewiele rozumieli, z tego co się wydarzyło. Św. Piotr nie chciał Mu dać swoich nóg do umycia. Ale to tę właśnie scenę Jezus zostawia uczniom jako swój testament: „Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wyście powinni sobie nawzajem umywać nogi”.

Miłosierdzie – czyli dobro, które wyrasta ponad sprawiedliwość – jest przykazaniem Pana. Ale nie tylko przykazaniem. Miłosierdzie – chyba można tak powiedzieć – jest przedsmakiem nieba.

Jezus opowiada dzisiejszą przypowieść o gospodarzu i sługach w kontekście eschatologicznym. Mówi o gotowości na przyjście Pana. Uczta, przy której Pan będzie posługiwał, jest już ucztą niebiańską. Czy może być bardziej radykalny obraz nieba niż wizja Boga, który usługuje swoim dzieciom; Pana, który obchodzi swoje sługi, Stwórcy, który służy swojemu stworzeniu?

Wesprzyj Więź

Niebo to będzie coś więcej niż dobro, na które zasłużyliśmy dobrym życiem. To byłaby tylko sprawiedliwość mierzona ludzką, ziemską miarą. Niebo będzie aktem miłosierdzia. Realizacją niczym nieskrępowanego pragnienia Boga, by dzielić się z człowiekiem samym sobą. Czy odczuwali to już uczniowie w Wieczerniku, gdy Pan im nogi umywał? Czy wiedzieli, że tak właśnie będzie smakowało niebo? Nie wiem. Wiem tylko, że sami możemy innym takiego właśnie nieba przybliżyć.

Nie trzeba wiele. Tak się przecież dzieje zawsze wtedy, gdy porzucamy rolę pana, a wcielamy się w rolę sługi. Gdy przestajemy oczekiwać, że ktoś nas będzie obchodził, a sami przepasujemy się szatą służącego. Wtedy dzieje się miłosierdzie. Wtedy dzieje się niebo.

Kazanie wygłoszone 7 sierpnia 2016 r. w parafii pw. św. Jana Chrzciciela w Dzietrzychowicach

Podziel się

Wiadomość

Obiecałem wiersz, stwierdziwszy, że w takiej czy innej formie dobra beż przymusu nie brak dookoła.

Wysyłam ten wiersz: Wystawa w Collegium Maius

Sprawiasz Panie
Służbę Twoją
Niezasłużoną
Jej miara zawsze
Jednaka
Służę Człowiekowi
W Drodze na Golgotę
Silny jak Szymon
Bliższy Weronice
Niosacej ulgę
Kawałkiem szmaty
Gdzie Twe oblicze

poprzednio pisał ksiądz, że traktowanie Mszy Swiętej jako obowiązek to za mało, teraz idąc za myślą biskupa Rysia muszę z księdzem profesorem się nie zgodzić, moim zdaniem poprzednio kierunek był dobry. Wszystko jasne i klarowne: obowiązek powinna dopełniać miłość, teraz jak Ewangelia mówi o motywacji tej miłości, w zwykłych codziennych powinnościach, żeby pogłębić czyn i uczynić bardziej dojrzałym, idzie ksiądz za biskupem Rysiem, szukając Bóg jeden wie jakiego dobra, wszystko co do tej pory było jasne proste i klarowne, zaczyna być poplątane jak myśli księdza biskupa Rysia. nawiązuje ksiądz do konfesjonału, a to tam dokonuje się owo oczyszczenie naszych motywacji, wypełnienie miłością – przecież Jezus udzielając pomocy jako Samarytanin, czyni coś co jest zgodne z naszym prawem, ale nie kieruje nim nakaz prawa a miłości – i oto w zasadzie chodzi a nie o wymyślanie jakiegoś dobra, które byłoby ponad prawem i nazywało się miłosierdziem, to tylko w głowie biskupa Rysia moze się zrodzić. Pisał Karol Wojtyła swego czasu ” na miłośc patrzymy jak na konkretną sytuację, o zabarwieniu psychologicznym, u kobiet wywiera ona bardziej wzruszenie u mężczyzn wrażenie, w znaczeniu etycznym jest to norma i powinność, podporządkowanie normie kształtuje dojrzałość” i w zasadzie o to chodzi, o dojrzałość oczyszczanie motywów, w dzisiejszej Ewangelii, Innymi słowy, istnieje debata czy Kukliński rzeczywiście był bohaterem takim jak go kreują amerykanie, bo wiele dowodów temu zaprzecza i wskazuje, że nie pracował jako patriota ale jako kupiony szpieg, świadczyłoby o tym iż pobierał pieniądze życie ponad stan, dobrze kombinował chcąc wyjechać na placówkę zagraniczną, ale się nie udało i musiał zbiec. Jezus mówi, gdzie skarb wasz tam i serce wasze.
Karol Wojtyła idzie dalej niż Ryś, bo nie wymyśla jakieś iluzji dobra Bóg wie jakiego i o co mu chodzi, inni widzą tylko mgłę, niczym ta nad Smoleńskiem: myśląc sobie “kur..” jak zejść na ziemię, bo owe oczyszczenie w konkretnej sytuacji życiowej powoduje nie tylko dojrzałą miłość ale i wolność i brak przywiązań, temu służy miłosierdzie, czyli musi być ono oparte na normie i powinności, bo one odnoszą się do prawdy, ale jednocześnie siła miłości jest wyższa.