Ziarno słowa na naszą ziemię już padło i – jak uczy Pismo – część zostanie wydziobana, część będzie miała za słabe korzenie, inne zostaną zagłuszone. Ale będą też takie ziarna, które przyniosą plon nawet stukrotny.
Przez ostatnie dni byliśmy świadkami niezwykłej wymiany darów. I nie chodzi wcale o kapelusz góralski, który ponoć papież otrzymał od prezydenta Andrzeja Dudy (choć rozumiem intencję „oswojenia” papieża), ani o złotą różę, którą Franciszek obdarował klasztor na Jasnej Górze.
Wymiana darów zachodziła na poziomie znacznie głębszym i powszechnym: setki tysięcy ludzi z całego świata odwiedziły Polskę i przez czas swojego pobytu zmieniły nasz kraj. Zmienił go też sam papież, który mówił nam o Bogu „małym, bliskim i konkretnym”, takim Bogu, który „nie pamięta złego”, ale zamiast tego raduje się w prawdzie. To Bóg, który kocha każdego, który nie wyklucza i działa w życiu zarówno wierzących, jak i niewierzących.
Każdy mieszkaniec naszego kraju, jeśli tylko chciał, mógł doświadczyć tej radości, o której Franciszek mówił, że wymaga wychodzenia poza nasze strefy komfortu, wygody i bezpieczeństwa. Ta radość „rodzi się z miłości Boga, która pozostawia w twoim sercu każdy gest, każdą postawę miłosierdzia”.
Setki tysięcy ludzi z całego świata odwiedziły Polskę, zmieniając nasz kraj
I tak każdy z nas może sobie przypomnieć, ile entuzjazmu zostawili w naszych miastach młodzi ludzie różnych kolorów skóry, o różnym statusie społecznym i majątkowym, jeszcze podczas diecezjalnej części dni młodzieży. Ja nie zapomnę entuzjastycznych Filipińczyków, którzy na placu Zamkowym w Warszawie rozdawali jedzenie każdemu, kogo napotkali. Ani Gwatemalczyków, którzy w gorący dzień na Krakowskim Przedmieściu otrzymywali darmowo zimne piwo polskiego browaru. Wołali przy tym: „to jest prawdziwe miłosierdzie!”.
Ale niektóre wspomnienia są jeszcze bardziej pouczające. Z profilu facebookowego Szymona Hołowni dowiadujemy się od jednej z komentujących: „żegnając w ostatni poniedziałek moich gości z Francji pod kościołem parafialnym, zobaczyłam taki oto obrazek: zasuszona, drobna, niska babcia, lat pewnie koło 80 i 20-letni czarnoskóry, wysoki, dobrze zbudowany chłopak. Wtuleni w siebie przez dłuższą chwilę, odrywali się na moment od siebie, żeby po chwili znowu złączyć się w uścisku. Z oczu obydwojga płynęły łzy. Nic nie mówili, bo nie znali swoich języków, ale na «moim podwórku» stali się najlepszym obrazem najpierw ŚDM, ale też najlepszym obrazem tego, ze każdą barierę tworzymy my sami, ze dla zniszczenia każdej z nich wystarczy serce, ręce i łzy…”.
Jak bardzo te komentarze kontrastują z tym, co słyszałem od wielu moich rodaków (starszych i młodszych), oglądając mecze Euro 2016… Kiedy tylko przy piłce był czarnoskóry piłkarz reprezentacji Francji czy Portugalii, nie omieszkali oni za pomocą przekleństw wyrazić swojego zdziwienia, że „taki bambus gra na Mistrzostwach Europy”. A że nie chodzi tylko o nadmierne emocje sportowe, zaświadczyć może pewien czarnoskóry Brazylijczyk, mieszkający i pracujący od dłuższego czasu w Polsce. Dla niego przejazd komunikacją miejską oznacza często wyzwiska i groźby…
Tak, potrzebowaliśmy ŚDM, by trochę zmierzyć się z naszymi lękami. Potrzebowaliśmy młodych ludzi z różnych części świata, „by nas nauczyli żyć w dialogu, w dzieleniu wielokulturowości jako szansy”.
Nie oznacza to, że rasizm i ksenofobia z Polski znikną. Ale ziarno słowa na naszą ziemię już padło i – jak uczy Pismo – część zostanie wydziobana, część będzie miała za słabe korzenie, inne zostaną zagłuszone. Ale wreszcie będą też takie ziarna, które przyniosą plon nawet stukrotny! Może wtedy powstanie jeszcze więcej tak świetnych coverów polskich hitów, jak ten poniższy?
I właśnie w nadziei na plon stukrotny, w nadziei na nową ludzkość, w nadziei na rozbrojenie serc i pokój na świecie, musimy trwać i musimy o takim świecie marzyć. Pomoże nam w tym Bóg, który „nie zatrzymuje się na złu z przeszłości, ale przewiduje dobro w przyszłości; nie godzi się na zamknięcia, ale poszukuje drogi jedności i komunii; pośród wszystkich, nie zatrzymuje się na pozorach, ale patrzy na serce”. Nie ma takiego grzesznika, który by nie mógł stać się świętym!
Ale też nie ma takiego wierzącego, który nie mógłby swojej wiary stracić, jeśli tylko nie będzie chciał wstać ze swojej kanapy samozadowolenia. Wiara jest łaską, stąd chwalenie się nią, szczególnie pośród niewierzących, jest przypisywaniem sobie nie swoich zasług. Zamiast tego warto wraz ze św. Pawłem chełpić się ze swoich słabości, aby zamieszkała w nas moc Chrystusa (Kor 12, 9).
Daleki biskup, daleki Bóg – czy nie tak przeżywamy swoją wiarę?
On faktycznie jest przy nas w każdym momencie naszego życia, bo doświadczył wszystkiego: odrzucenia, pogardy, niegościnności, ale też radości i czułości. Jest między nami, nie narzucając się, respektując naszą wolność. To jest Bóg naprawdę bliski. Tak bliski, że można Go dotknąć (i to nawet dosłownie, w sakramencie Eucharystii), można Go dojrzeć w naszych ubogich, bezdomnych, wykluczonych.
To ze względu na tę bliskość Franciszek nie przygotował okazjonalnego przemówienia z okazji spotkania z polskimi biskupami. Chciał, aby było to spotkanie rodzinne, chciał być tak blisko biskupów, jak Bóg jest blisko każdego z nas. Z krótkiego fragmentu, który był transmitowany w telewizji, widać było, że dla wielu uczestników takie skrócenie dystansu było kłopotliwe. Być może dlatego, że sami są przyzwyczajeni do relacji hierarchicznych?
Łatwo jednak krytykować biskupów za to, że są daleko od swoich wiernych. To często prawda, ale czy i nam nie jest wygodniej z takimi biskupami, którzy są daleko od naszych codziennych dylematów moralnych? Taka prosta, niepisana umowa społeczna: my raz w tygodniu przyjdziemy do kościoła, zostawimy ofiarę, a wy nie wtrącajcie nosa w nasze codzienne życie. Daleki biskup, daleki Bóg – czy nie tak właśnie często przeżywamy swoją wiarę?
Po Światowych Dniach Młodzieży jestem szalenie wdzięczny papieżowi Franciszkowi za to, że pokazywał nam Boga bliskiego, czułego, lubującego się w pieszczotach (uwielbiam to słowo, którego Franciszek tak często używa). Papież przyjechał przedstawić nam wizję świata, w którego centrum zawsze jest Chrystus. Niech się stanie wola Jego…
PS Jest jeszcze jeden obraz z tych Światowych Dni Młodzieży, który mnie ogromnie poruszył. Co prawda pochodzi on z miasta, które przypomina bardziej Warszawę z początku 1945 roku niż krakowską starówkę dzisiaj, od której jest oddalony o ok. 3 tysiące kilometrów. Ale nie mam wątpliwości, że chrześcijanie z Aleppo, których widzimy na poniższym filmiku, byli w samym centrum wydarzeń ostatnich dni.