Z pierwszych dwóch dni wizyty Franciszka zabieram sobie do praktycznych ćwiczeń we własnym małym świecie trzy myśli.
Papież Franciszek kończy powoli „polską” część swojej podróży. Za chwilę zacznie część „światową”, w pełni skoncentruje uwagę na przybyłych z całego globu tysiącach młodych ludzi, którzy nie bardzo rozumieją nasze rodzime konteksty, trudno też od nich wymagać, by specjalnie wzruszali się słysząc dzwon Zygmunta, albo celebrowali dziękczynienie za 1050-lecie chrztu naszej Ojczyzny.
Zanim jednak to się stanie, zanim papież powie do nas coś jako do obywateli rodziny większej niż ta nadwiślańska, próbuję układać sobie w głowie to, co powiedział do Polaków. A przede wszystkim – to, co nam pokazał. Będę się bowiem upierał, że spora część treści, która pozostanie z nami po tej wizycie, nie będzie przechowywana w słowach, a w obrazach. Że zostanie nam pod powiekami kontrast między prostym i bezpośrednim tak, jak to tylko możliwe, papieżem a otaczającym go ceremonialnym Bizancjum. To ważne – zobaczyć, że tak się da. Być najpopularniejszym człowiekiem na świecie i pozostać w stu procentach sobą.
Gdy papież dowiaduje się, że ktoś umarł – nie wygłasza perlistych mów, tylko prosi o modlitwę za niego. Gdy dowie się, że ktoś choruje – idzie do niego w odwiedziny. Gdy pracujące z nim w Watykanie siostry poprosiły, żeby odwiedził ich krakowski klasztor – odwiedza, bo co to jest za problem, skoro już tu przyjechał? Jest dużo bardziej prawdopodobnym celem (oby nie) ataku jakiegoś szaleńca niż wielu znanych tylko nam polityków, a mimo to nie wybiera samochodu z czterolitrowym silnikiem i pancernymi oponami, a prostego Golfa z silnikiem 1.2.
Franciszek przypomina, że Bóg nie przychodzi zarządzać, On wplata się w ludzką codzienność
Że to wszystko tanie gesty na pokaz? Nie, to Ewangelia w praktyce. Miej tyle, ile wystarczy, nie więcej. Dano ci władzę? Pamiętaj, że jedyną dopuszczalną dla chrześcijanina formą sprawowania jest mycie nóg zarówno swoim przyjaciołom, jak i wrogom, Judaszom. Nie pasuje ci taka wizja, uważasz ją za infantylną, za czczy idealizm? Nikt nikomu po władzę iść nie każe.
Czy nasi politycy zrozumieją tę katechezę? Gdyby tak się stało – byłby to pierwszy cud, który można by później zgłosić przy beatyfikacji Franciszka.
Ja przypuszczam, że po wyjeździe papieża będzie tak, jak jest zwykle. Poklaskali, popotakiwali, pogięli się w ukłonach, mieli wzniosłą przerwę na ideały, a zaraz znów zacznie się pragmatyka życia. Pamiętam, że kiedyś goszcząc w Hondurasie u kardynała Oscara Maradiagi, byłem świadkiem, jak ten charyzmatyczny hierarcha w czasie największego krajowego święta wygłaszał kazanie miażdżące praktyki miejscowych polityków, przeżartych do szpiku klanowymi wojenkami. Słuchali tego gorliwie potakując, a później w telewizji niemal łkali: „och jakże ważne i potrzebne są naszemu narodowi światłe słowa księdza kardynała!”. Nasi też będą chodzili w mentalnych komeżkach jeszcze przez parę tygodni, dopóty rodakom zatrą się w pamięci ślady papieskiej wizyty, później nastąpi powrót do rytualnego mordobicia w Sejmie, cynizmu w deklaracjach, kłamstw w kampaniach wyborczych.
Pytany w tych dniach o wpływ papieża Franciszka na polską scenę polityczno-publiczną, odpowiadam więc, że pokładanie w niej jakichkolwiek nadziei uważam za marnotrawstwo energii. Dużo bardziej frapujące jest podążenie za logiką papieża, który od początku pontyfikatu konsekwentnie stara się odwrócić do góry nogami optykę współczesnych czasów: my (w erze bezprzykładnego wysypu idoli i idei) mamy wzrok utkwiony w wielkich ludziach, tematach i sporach – on patrzy na to, co małe. Franciszek oddaje należny szacunek wielkim tego świata, ale znacznie bardziej interesują go chorzy, zaplątani w słabości i grzechy, pozbawieni domu, pracy, chleba. Przy nich odżywa, rozpogadza się, łapie ducha. W nich widzi nie tylko wymagających ratunku, ale i tych, którzy mogą świat uratować (jak owych pięciu sprawiedliwych, których w Sodomie szukał Abraham). Tu – a nie na kościelnych czy politycznych szczytach – warto więc pytać o owoce wizyty. Pytanie brzmi: co ona zmieni w mojej firmie, w moim osiedlowym sklepie, w mojej parafii, wśród sąsiadów – tam, gdzie rzeczywiście, zdaniem papieża, tka się ten świat.
Z tych dwóch dni zabieram więc sobie do praktycznych ćwiczeń we własnym małym świecie trzy myśli:
1. Podczas spotkania z polskimi biskupami na Wawelu papież podać miał definicję miłości bliźniego, rozpisaną na trzy elementy. Pierwszy to słowa, drugi – działania (np. te dobroczynne). Na tym jednak nie koniec (i w tym tkwi papieska rewolucja): konieczny jest jeszcze dotyk. Dotyku zaś nie da się wykonać jak przelewu, przez internet. Żeby był dotyk, musi być bliskość. A gdy jest bliskość – zanurzamy się we wszystkich przypadłościach spotykanego człowieka. W jego łzach, śmiechu, pięknym lub odrażającym wyglądzie lub zapachu, musimy go fizycznie podtrzymać albo pozwolić, by to on nas poprowadził. Ręce też mamy tylko dwie, nie można więc dotykać zbiorowości, tłumu, ludzkości, a najwyżej dwie osoby na raz.
Franciszek nie nawróci pewnie (i w Kościele, i poza nim) najtrudniej nawracalnych, bo przekonanych o swojej wielkości, sile, świętości i jedynej słuszności poglądów. Ma posłuch u najprostszych, najzwyklejszych i najmniejszych. Bo oni wiedzą, o czym on do nich mówi. Rozumieją, co to znaczy krzyż, ból, wątpliwości, głód nadziei i są w stanie realnie zmienić swój mikrokosmos. Wielki projekt naprawy tego świata zaczyna się nie w ONZ, a w mojej kuchni, w mojej parafii – mówi dziś Franciszek. W tej koncepcji dobro działa jak wykorzystywany w leczeniu nowotworów nóż gamma: dziesiątki słabych wiązek promieniowania przechodzą przez zdrową tkankę mózgu nie robiąc jej żadnej szkody, skupiają się w zmienionym chorobowo miejscu jak w soczewce i wypalają zło do szczętu. Każdy z nas – prezydent, biskup i człowiek wywożący śmieci – ma dwie ręce, dane mu nie tylko po to, by pieścić klawisze komputera, wylewając swoje „słuszne poglądy na wszystko”, bo tymi rękami można jeszcze dziś uratować choćby dwoje ludzi.
2. Dzisiejszego ranka w jasnogórskiej homilii papież powrócił do wspomnianego już leitmotivu: patrz nie na rzeczy duże, a na małe. Zwrócił najpierw uwagę na arcyparadoks, o którym pisze święty Paweł: „pełnia czasów”, pełne objawienie się Boga ludziom, nadeszła, gdy nikt się jej nie spodziewał i bardzo niewielu w ogóle ją zauważyło. Ludzie wszystkich epok mają tę samą skłonność: odruchowo gapią się tam, gdzie są władza, światło, kasa, armie, hałas, purpura i BOR. Bóg tymczasem świadomie omija parlamenty, estrady i telewizyjne studia i lokuje się na zupełnych peryferiach świata. Gdy na krzyżu umierał Bóg, gdy walił się w gruzy sens wszechświata – kilkaset metrów dalej ludzie niezrażeni niczym spieszyli się na największe religijno-narodowe święto. Czy dziś na pewno jest inaczej?
Papież przypomniał, że pierwszy znak, cud Jezusa też nie dokonuje się na świeczniku. W ogóle nie ma w Nim kryterium duszpasterskiej efektywności, ewangelizacyjnej siły rażenia. Jezus mógł zacząć od sporu z Tyberiuszem (Bóg może wszystko), wybrał jednak wizytę na weselnej imprezie jakiejś całkowicie anonimowej młodej pary, gdzieś na końcu świata. Jest całkowicie wolny od czegoś, co my dziś owijamy w sreberko, tłumacząc, że to wszystko przecież przejawy zdrowej ludzkiej ambicji, bez której niemożliwy byłby postęp, a co papież nazywa „tragiczną pokusą”: pragnienia władzy, wielkości i sławy. Przecież czas Jezusa też nie był z gumy, mógł wybrać bardziej rokujące z perspektywy swojej misji i szersze grono, jakiś topowy bankiet. Wybrał wesele ludzi na tyle mało podówczas znaczących, że nawet nie zapamiętano ich imion.
W polską tradycję i historię bardzo mocno wpisane jest pojmowanie Boga (i Matki Bożej) przez pryzmat atrybutów monarszych. Tymczasem Franciszek przypomina, że Bóg nie przychodzi zarządzać, On wplata się w ludzką codzienność tego świata, do tego stopnia, że – jak pięknie mówi papież – tworzy, tka swoje ciało z ciała kobiety, Maryi. Jej papież poświęca kolejny przepiękny passus. Pokazując ją nie tyle jako królową, ale jako mamę, działającą z wielką wrażliwością na problemy swoich dzieci, „dyskretnie i skutecznie”.
3. Franciszek zaczął homilię od czasu i na czasie ją kończy. Potężną myślą: jeśli nie przejdziemy w swoim życiu od stylu władania preferowanego dziś (nie tylko w polityce czy show biznesie, ale i w wielu rodzinach, firmach, szkołach, również i w Kościele) do „stylu Bożego ucieleśnionego przez Maryję: działać w małości i w bliskości towarzyszyć, z prostym i otwartym sercem”, zostaniemy mentalnie przed naszą erą, w czasach przed Chrystusem. Bardziej konkretnie powiedzieć się tego nie da: albo tak żyjesz, albo nie jesteś chrześcijaninem. Nie dlatego, że ktoś zamierza cię skądś wykluczać. Samemu nie zauważysz Boga w kimś rodzącym się w szopie na prowincji, z dala od oczywistych lokalizacji i okoliczności, a skoro Go nie zauważysz, to skąd będziesz wiedział, za kim masz iść?
Świata nie zmienia się przez władzę (również tę kościelną), a przez dotyk
Co papież Franciszek podczas swojej pierwszej (a może i ostatniej) wizyty w naszym kraju powiedział mojej Ojczyźnie? Ja usłyszałem: Polsko, przestań panować, zacznij służyć innym. Tak jak umiesz, na swój sposób, nie wyrzekając się własnej tożsamości ani kultury. Przestań już mówić, rób. Polacy, macie przepiękną historię, ale nie dajcie się pochłonąć wspomnieniom czy zatruć sporom z zakresów historycznej polityki. Uzdrowi was spojrzenie na najbiedniejszych, na najmniejszych. Dotknijcie ich. Świata nie zmienia się przez władzę (również tę kościelną), a przez dotyk.
Tego lata przytrafiła nam się strasznie trudna historia. Do nas, królewskich dzieci, arystokracji duchowej Europy i świata, Bożych wybrańców i świadków wielu cudów, przychodzi prorok – prosty jezuita z Argentyny. Kłania się nam nisko i mówi: nie krzyżujcie już spojrzeń, spójrzcie razem na Jezusa. Byliście już herosami walki, honoru, dewocji, teraz idźcie krok dalej: zostańcie herosami miłosierdzia. Zostańcie tak zapamiętani: jako naród tych, co zawsze chcieli dobra innych, a nie chcieli nic dla siebie. Który obok umiłowania rzeczy wielkich, umiał dostrzegać i po Bożemu przeprowadzać te małe.
Prorok w przyszłym tygodniu wyjedzie. Nie ma już Taty, który będzie nas stale doglądał, raz na parę lat pouczał, strofował, prowadził. Dane mamy na stole, czas podejmować decyzje.
Panie Szymonie, mądre słowa. Podzielam.
Doskonale odczytane intencje Franciszka (tak sądzę). Słowa o działaniu w malosci i cichosci są niesamowite; Ewangelia żyje!!!
Jak dla mnie w punkt!
Panie Szymonie , jestem Panu wdzięczna za tak trafnie sformułowane myśli, to co czytam , to doskonała pigułka i wcale nie gorzka. Jeszcze nie jeden raz łyknę ją , gdy znów przyjdzie u mnie nawrót objawów zgorzknienia i pretensji do czasu , w jakim
mi przyszło żyć. Kocham Pana za “całokształt” i serdecznie pozdrawiam
Świetne podsumowanie tego wszystkiego, co Ojciec Święty Franciszek nie tylko powiedział, ale przede wszystkim uczynił! Tak bardzo chciałoby się zatrzymać te chwile oraz słowa i listem poleconym wysłać do niektórych polskich biskupów i prezbiterów prosząc ich – naśladujcie Namiestnika Chrystusa! O tym, że ta postawa papieża Franciszka mało, a wręcz w ogóle nie trafia w ten nasz polski grunt przekonałam się już wczoraj, w niedzielę. Papież Franciszek jeszcze przemawiał, czynił ostatnie gesty miłosierdzia, wyjaśniał czym ma być miłosierdzie, służba i otwartość. Tymczasem na jednej z polskich wsi, którą z rodziną odwiedzałam i udałam się tam na Mszę św. proboszcz parafii w nieskrępowany i naprawdę gorszący dla katolika sposób kłócił się w zakrystii o swoje pierwszeństwo nad innym wiernym, bo to JEGO – Proboszcza, a nie NASZ Kościół i to ON decyduje, kogo wpuszcza do kościoła i to ON ustala reguły. Tak więc papież sobie tam naucza, a my tutaj i tak swoje wiemy lepiej… Dla mnie wczorajsze skonfrontowanie bliskiej rzeczywistości z pragnieniami Ojca Świętego Franciszka, które całym sercem podzielam, znów okazały się totalną porażką. Gdyby nie wiara, nadzieja i miłość, które o których pomnożenie proszę Boga w modlitwach już dawno odwróciłabym się na pięcie i wyszła… Tyle. że nie ma dokąd, bo Kościół miłuję, ale tak mi się wydaje, że bez wzajemności.
Weroniko, niestety księża są ludźmi, a starszych ludzi bardzo trudno zmienić i wątpię, aby zrobiły to słowa papieża. W takich sytuacjach najlepiej szukać innej parafii, a jak to nie możliwe, to pisać do kurii o zmianę proboszcza. Tak, to był żart ;). Na szczęście Bóg nie znajduje się w parafii, a jest w każdym człowieku, w każdym stworzeniu, jest w nas samych, i odnajdziemy go, jeżeli będziemy patrzyli na ten świat z miłosierdziem i miłością, czytając tak często, jak się da, słowa Jezusa i kierując się nimi. Mnie się to udało i jestem szczęśliwym człowiekiem :).