W sprawie narzucania apelu smoleńskiego nie chodzi o krzywdę, jaką PiS wyrządza samo sobie, kreując konflikt z kombatantami, lecz o kolejną krzywdę, jaką dokłada Polakom.
Bardzo niedawno pisałem tu o takich formach polskiej pamięci historycznej, które łączą – przekraczając współczesne podziały polityczne i ideologiczne. Dziś trzeba, niestety, napisać o pamięci, która dzieli.
Minister obrony narodowej Antoni Macierewicz uparcie trwa przy swojej decyzji, że wszystkim uroczystościom patriotycznym z udziałem asysty wojskowej towarzyszyć ma apel smoleński. Nie wyciągnięto wniosków ze sporu wokół obchodów rocznicy Poznańskiego Czerwca. Obecnie doszło do kolejnego konfliktu, tym razem z powstańcami warszawskimi, którzy – absolutnie słusznie – uznali, że nie ma żadnego powodu, by 1 sierpnia na warszawskich Powązkach do apelu Powstańców Warszawskich dołączano wspomnienie osób, które zginęły w katastrofie smoleńskiej 66 lat później.
Upór Macierewicza spotkał się z krytyką także osób bliskich obecnemu obozowi władzy. Bronisław Wildstein napisał: „Wykorzystywanie każdej możliwej i niemożliwej okazji do powracania do sprawy jest najgorszą możliwą receptą i wpisuje się w dominującą narrację o «smoleńskich obsesjonatach». Prowadzić będzie wręcz do ośmieszenia tragedii”. Publicysta, odznaczony wszak niedawno przez prezydenta Andrzeja Dudę Orderem Orła Białego, stwierdził rzecz oczywistą: „Nic nie ujmując ofiarom smoleńskim, nie były one powstańcami warszawskimi czy poznańskimi z 1956 roku”.
Niestety obowiązująca wizja nie uwzględnia miejsca dla jakichkolwiek wątpliwości. Albo będzie apel smoleński, albo nie będzie asysty wojskowej. Nie ma innej opcji… A decyzję Macierewicza poparła premier Beata Szydło.
Pamięć nadgorliwa sprzyja nie tyle upamiętnieniu ofiar, ile ośmieszeniu tych, którzy ją narzucają. Nie chodzi mi tu jednak o krzywdę, jaką PiS wyrządza samo sobie, kreując konflikt z kombatantami, lecz o kolejną krzywdę, jaką dokłada Polakom. Po latach banalizowania i marginalizowania katastrofy smoleńskiej przez Platformę Obywatelską nowa władza – zamiast zaproponować taką pamięć o tej tragedii, która mogłaby połączyć Polaków – brnie w instrumentalne wykorzystywanie tego wydarzenia we własnych celach ideologicznych.
Doświadczenie pierwszych dni po 10 kwietnia 2010 r. – zjednoczenia w bólu i ciszy, wspólnego przeżywania żałoby, całkowicie ponad podziałami, bo przecież ofiary pochodziły ze wszystkich ugrupowań politycznych – oddaliło się jeszcze bardziej. Czyżby rządzącym – wbrew przedwyborczym deklaracjom – nie zależało na przezwyciężaniu podziałów w polskim społeczeństwie, lecz na pogłębianiu polaryzacji Polaków? Jednak: dziel i rządź?
Komentarz opublikowany w „Przewodniku Katolickim” nr 30/2016
Tak, tak: Lepiej krótko niż wcale. KRAKÓW – jeden dzień tylko – DROGA KRZYŻOWA i Collegium Maius przedtem.