Historia Europy dowodzi, że chrześcijaństwo świetnie nadaje się, by być osnową jedności w sytuacji sprzecznych interesów i stałego zagrożenia konfliktami. Brytyjczycy pokazali jednak, że obywatele Unii przestają w to wierzyć.
Wynik brytyjskiego referendum w sprawie wyjścia z Unii Europejskiej okazał się dla wielu zaskoczeniem. Pokazują to liczne komentarze, dotyczące zarówno przyczyn, jak i skutków Brexitu. Widać w nich zagubienie w zaistniałej sytuacji oraz silny lęk przed konsekwencjami opuszczenia Unii Europejskiej przez jedno z państw.
Analizy odnoszące się do powodów i skutków Brexitu dotykają wielu sfer życia, od polityki przez gospodarkę aż po kulturę. Zwraca jednak uwagę niewielka liczba komentarzy odnoszących się do kwestii duchowych i systemu wartości, które konstytuowały jedność Starego Kontynentu w dziesięcioleciach po drugiej wojnie światowej. Komentatorzy uwzględniający tę sferę ograniczają się na ogół do konstatacji, że nastąpiło odrodzenie narodowych egoizmów. Unikają dociekań, jak do niego doszło, czy jest ono przyczyną, czy może jednak skutkiem głębszych i długotrwałych procesów.
Interesy to za mało
Tendencje zjednoczeniowe w Europie nie są niczym nowym. Budowanie jedności na Starym Kontynencie nie jest pomysłem jedenastu polityków zaliczanych do ojców integracji europejskiej (Konrad Adenauer, Joseph Bech, Johan Willem Beyen, Winston Churchill, Alcide De Gasperi, Walter Hallstein, Sicco Mansholt, Jean Monnet, Robert Schuman, Paul-Henri Spaak, Altiero Spinelli). Byli oni kontynuatorami idei sięgającej setki lat wcześniej.
Już starożytni rozumieli potrzebę jednoczenia ludzi i tworzenia silnych organizmów społecznych. Znajdowała ona zrozumienie u wielu pokoleń w minionych dwóch tysiącleciach. Problemem okazywał się jednak dobór systemu wartości, który mógłby być wystarczająco silnym fundamentem, by zbudować na nim trwałą i dobrze funkcjonującą strukturę. Czynnikami niewystarczającymi do skutecznego i trwałego przezwyciężania podziałów okazały się umowy i wspólne zasady wynikające zarówno z potrzeby obrony terytorium, interesów, bezpieczeństwa, jak i dążenia do zwiększenia możliwości ekspansywnych. Trzeba było czegoś więcej niż wspólne, wymierne korzyści. Czegoś więcej niż daje wspólne prawo. Czegoś, w czym może być ono zakorzenione, podobnie jak inne reguły i mechanizmy porządkujące życie na zjednoczonym kontynencie.
Religia, nie ideologia
Już dawno odkryto, że integrować ludzi ponad ich bezpośrednimi interesami potrafią religie i ideologie. O ile jednak te ostatnie szybko pokazują swoją płytkość i koniunkturalność, przez co ich moc jednocząca rychło się wyczerpuje, o tyle religie, przez odniesienie do transcendencji, są w stanie łączyć na długo, dopóki są wierni ich zasadom i dopóki nie próbują oni swej wiary ideologizować.
Wiara pozwala budować wspólnotę, daje poczucie tożsamości przekraczające więzy rodzinne, plemienne, narodowe. Stwarza możliwość identyfikacji z grupą nie na poziomie wspólnych interesów, lecz systemu wartości. Zwłaszcza gdy u jej podstaw nie leżą ziemskie korzyści.
Taką religią jest chrześcijaństwo. Jego celem jest jednoczenie ludzi z Bogiem i innymi. Nie dla zdobycia doraźnych korzyści, lecz w imię osiągnięcia celu pozaziemskiego. Chrześcijaństwo, dążąc do zbawienia nie konkretnego narodu, lecz wszystkich, głosząc Dobrą Nowinę nie określonej zamkniętej grupie, lecz wszystkim aż po krańce świata, niesie uniwersalny, dostępny dla każdego, zrozumiały system wartości.
Zamysł ojców integracji
Historia Europy dowodzi, że chrześcijaństwo świetnie nadaje się, by być osnową jedności w sytuacji wielu sprzecznych interesów, stałego zagrożenia sytuacjami konfliktowymi, wśród różnic o podłożu historycznym i kulturowym. Może i potrafi stanowić korzenie dla przezwyciężającej nawet bardzo głębokie podziały budowli społecznej na poziomie cywilizacji.
To nie przypadek, że na fladze Unii widnieje symbol wprost odwołujący się do chrześcijaństwa
Do tego doświadczenia odwołali się twórcy zjednoczonej Europy po II wojnie światowej. Mieli świadomość, że długotrwały pokój i jedność wymaga mocniejszych podstaw niż ekonomia i polityka. Dlatego tworząc stabilną, bezpieczną, pokojową, bogatą i zjednoczoną Europę, odwołali się do chrześcijaństwa. Zakładali, że będzie ono nadal stopniowo kształtowało nie tylko polityczną i gospodarczą jedność Europy, ale również jej jedność duchową. Jedność, bez której rzeczywiste zjednoczenie kontynentu jest niemożliwe.
To nie przypadek, że na fladze Unii Europejskiej widnieje symbol wprost odwołujący się do chrześcijaństwa. Chodzi o nieustanne przypominanie, na czym oparta jest powojenna jedność Starego Kontynentu, z wszystkimi korzyściami, jakie z niej wypływają.
Wieża Babel
Niestety, zamysł twórców zjednoczonej Europy nie spotkał się z wystarczającym zrozumieniem u ich następców. Podjęli próbę rozszerzania i rozbudowywania Unii bez ścisłego odniesienia do systemu wartości, na którym ją ukształtowano. Poszli dalej. Usiłowali zastąpić go niespójną konstrukcją opartą na negocjacjach i kompromisach. Tak, jakby przestali wierzyć w jednoczącą moc chrześcijaństwa. Jakby stracili przekonanie, że jest ono w stanie po raz kolejny stać się fundamentem, na którym będą budowali wszyscy. Jakby uwierzyli, że sami są w stanie wymyślić i stworzyć wielkie dzieło, na własnych zasadach, tylko swoimi siłami. Nasuwa się skojarzenie z budowniczymi wieży Babel.
Co dziwniejsze, z lekceważeniem spotykały się ostrzeżenia, które padały ze strony wspólnot chrześcijańskich, w tym bardzo mocny głos Kościoła. Jan Paweł II wielokrotnie zwracał uwagę na niebezpieczeństwa, jakie niesie ze sobą odchodzenie od chrześcijańskich korzeni Europy. Mówił, że jedność Europy nie może sprowadzać się do jedności ekonomicznej i materialnej, ale musi być wspólnotą wartości. Wskazywał, że dla rzeczywistej jedności mieszkańcom kontynentu niezbędna jest „duchowość, świadectwo chrześcijańskie i autentyczna relacja z Bogiem”.
Bezpłodna babcia
W podobnym tonie mówił następca Jana Pawła II. Benedykt XVI nazywał Stary Kontynent wspólnym duchowym domem. Podkreślał, że humanizm rozwinął się w Europie dzięki spotkaniu kultur różnych ludów z wiarą chrześcijańską. Mówił: „Twierdzenie jakoby Europa nie posiadała korzeni chrześcijańskich, byłoby równoznaczne ze stwierdzeniem, że człowiek może żyć bez tlenu i bez jedzenia”.
Niestety, skoncentrowanie uwagi przez Benedykta XVI na ratowaniu chrześcijańskiej Europy wielu w Kościele odczytało błędnie jako wezwanie do obrony stanu posiadania, a nie odnowy o charakterze misyjnym. Mimo, że już Jan Paweł II zwracał uwagę, że istotą europejskiego chrześcijaństwa nie powinno być nostalgiczne wpatrywanie się w przeszłość. „Należy wiernie i twórczo czerpać inspirację z chrześcijańskich korzeni, z których wyrosła historia Europy” – apelował.
Wielu doszło do wniosku, że papież Franciszek zajął wobec Europy odmienne stanowisko niż poprzednicy. Przywołując jego słowa wygłoszone w Parlamencie Europejskim, w którym mówił o starzejącej się i zmęczonej Europie, porównując ją do „babci, już bezpłodnej i nie tętniącej życiem”, uznano, że przekreślił ją i nie będzie zabiegał o jej jedność. Tymczasem w tym samym wystąpieniu papież z Argentyny wzywał nie do rezygnacji, lecz do wspólnego budowania Europy, „która nie obraca się wokół gospodarki, ale wokół świętości osoby ludzkiej, wartości niezbywalnych”.
Franciszek nie tylko nie przekreślił zjednoczonej Europy, ale ma z nią związane wielkie marzenia. Mówił o nich odbierając Nagrodę Karola Wielkiego. W charakterystyczny dla siebie sposób mówił o konkretach, przedstawiając wizję Europy realizującej chrześcijańskie uczynki miłosierdzia.
Misja ratunkowa
Problem w tym, czy Franciszkowe marzenie dotyczące Starego Kontynentu podzielają nie tylko jego przywódcy, ale również mieszkańcy. Wynik brytyjskiego referendum wyraźnie pokazuje, że może być inaczej. Ale nie tylko on. W reakcjach na Brexit nie widać gotowości powrotu do sprawdzonego systemu wartości, na którym da się budować trwałą jedność.
Za sprawą Brexitu (niezależnie od tego, czy do niego faktycznie dojdzie, czy nie) Unia Europejska może się okazać ostatnią próbą zbudowania jedności Starego Kontynentu na chrześcijańskiej hierarchii wartości. Brexit to nie tylko odrodzenie narodowych egoizmów. To równocześnie skutek dotychczasowego odchodzenia od chrześcijaństwa jako systemu, który scala kontynent i buduje jego tożsamość. To także prognostyk na przyszłość.
Czy da się tę tendencję odwrócić? Nie jest to proste ani łatwe. Akcja ratunkowa wymaga nie tylko intensywnych zabiegów ze strony Stolicy Apostolskiej, lecz także, a może nawet przede wszystkim, podjęcia na nowo misji przez Kościoły lokalne, również w takich krajach, jak Polska. Muszą one na ponownie odkryć jednoczącą moc chrześcijaństwa, przekonać do niej własnych wiernych i tych, którzy z Kościołem się nie identyfikują. Muszą zrozumieć, że „kultura dialogu”, o której mówi m.in. Franciszek, nie jest sprzeczna z głoszeniem Ewangelii, lecz jest jego integralną częścią. Nie jest przejawem słabości, lecz siły.
Chrześcijanie nie stoją w kwestii zjednoczonej Europy na przegranej pozycji. Muszą jednak udowodnić (sobie i innym), że ich wiara wciąż jest silnym fundamentem, który faktycznie jednoczy ludzi z Bogiem i między sobą.