Jesień 2024, nr 3

Zamów

Bądźmy jak Frassati

Pier Giorgio Frassati ciągnący z kolegami beczkę wina, 11 czerwca 1925 r.

Jego żarliwa religijność nie miała cech dewocji ani nie oznaczała zamykania się w życiu wewnętrznym przed zdeprawowanym światem. Wręcz przeciwnie, Pier Giorgio Frassati odważnie angażował się w obronę zagrożonej wolności i praw obywatelskich.

„Dla mnie – napisał ostatnio na swoim blogu ksiądz Andrzej Luter («Terror niewinności») o filmie Michaela Hanekego «Biała wstążka» – to obraz nie tylko o dramacie dzieci, ale przede wszystkim dorosłych, którzy mają wybierać między wizją Boga bezwzględnego, mściwego i okrutnego (żywym jego wcieleniem staje się pastor) a brakiem Boga. Czyli jest to wybór między takim Bogiem, który w istocie nie istnieje – bo Bóg jest Miłością, nie mścicielem – a nieistnieniem Boga. Czasami wydaje mi się – rozwija dalej swoją myśl autor – że przed takim tragicznym i zabójczym wyborem stają dzisiaj młodzi w Polsce, i nie tylko młodzi. Chrześcijaństwo jakby zanikało, co nie wszyscy dostrzegają w Kościele, a może nawet to zanikanie akceptują, zachowując znakomite samopoczucie”.

Podzielam zarówno interpretację filmu „Biała wstążka” przez Andrzeja Lutra, jak i jego zaniepokojenie stanem polskiego chrześcijaństwa. W podobnym duchu zresztą wypowiedzieli się ostatnio dwaj polscy dominikanie: ojciec Ludwik Wiśniewski w „Tygodniku Powszechnym” i ojciec Tomasz Dostatni – na łamach „Gazety Wyborczej”. Nie są to głosy z zewnątrz Kościoła, ale – można powiedzieć – z samego jego serca. Dlatego nie sposób je zlekceważyć. Mam trochę do czynienia z pokoleniem dzisiejszych trzydziesto- i czterdziestolatków. Wszystko fantastyczni ludzie, świetnie wykształceni, wartościowi,  wspaniale wychowujący swoje dzieci, pełni życiowej inwencji, a jednocześnie – jakże często! – zrażeni do Kościoła, oddaleni od wiary i praktyk religijnych.  Coś tu nie gra – jak mówi tytuł bloga Kuby Halcewicza, mego kolegi z Laboratorium WIĘZI.

Niedawno miałem okazję obejrzeć w Lublinie, w pięknie odrestaurowanym Teatrze Starym, skandalizujący spektakl „Męczennicy” Mariusa von Mayenburga, w reżyserii Anny Augustynowicz (Teatr Współczesny w Szczecinie i  Teatr Dramatyczny w Wałbrzychu, premiera 2014). Jest w nim trochę damskiej i męskiej nagości, ale organizowanie przeciw konkretnym spektaklom krucjat różańcowych, co się zdarzało w niektórych miastach, uważam za kompletne nieporozumienie.

Nieźle napisana sztuka opowiada historię licealisty, owładniętego fanatyzmem religijnym, którego radykalizm zderza się z laicką wizją świata, reprezentowaną przez nauczycielkę biologii. W tym dramacie, który – sądząc po jego popularności w Niemczech – zapewne oddaje klimat  dzisiejszego społeczeństwa, zastanowiło mnie jedno: nieobecność świadków autentycznego chrześcijaństwa. Beniamin, główny bohater, jest bowiem raczej karykaturą chrześcijanina: aby uzasadnić swój radykalny protest wobec swobody obyczajów na terenie szkoły, cytuje wyrwane z kontekstu potępienia moralne z Biblii, zwłaszcza ze Starego Testamentu,  przedstawiające Boga jako bezwzględnego tyrana i mściciela. Oczywiście taką zdeformowaną religijność widz musi odrzucić.

Czyżby sztuka niemieckiego autora była sygnałem, że w naszych europejskich społeczeństwach wśród młodych pojawiają się fanatycy religijni i ekstremiści, a brak prawdziwych świadków wiary? Nie wydaje mi się, aby u nas było aż tak źle, ale pojawienie się na naszej polskiej scenie młodych narodowców i księdza Międlara daje jednak do myślenia.

Nie wiem, czy można od razu mówić o zagrożeniu faszyzmem, ale w stwierdzeniu  Andrzeja Lutra, że nasze chrześcijaństwo zanika, jest coś na rzeczy. Z jednej strony nasz katolicyzm jest mocno upolityczniony, za sprawą szeregowego duchowieństwa i biskupów, co pokazuje choćby tak zwana prasa katolicka z „Naszym Dziennikiem” na czele, rekomendowanym przecież z ambony, a to owocuje nieuprawnionym utożsamianiem Kościoła przez ogół wiernych z jedną partią polityczną.  Z drugiej strony coraz większe zainteresowanie budzą opętania, egzorcyści i widowiska typu ksiądz Bashobora na Stadionie Narodowym, czyli mieszanie religii z  masowo przeżywanymi emocjami i parapsychologią.  To ma być odpowiedź na zagrożenia i wyzwania, jakie niesie współczesna kultura? Tak ma wyglądać nowa ewangelizacja, o jaką apelował święty Jan Paweł II?

Już niebawem gościć będziemy w naszym kraju tysiące młodych pielgrzymów podczas Światowych Dni Młodzieży. Jednym z patronów tego wydarzenia jest błogosławiony Pier Giorgio Frassati (1901-1925). Z tej okazji trumna z jego relikwiami 11 lipca przybyła do Polski, a w sobotę 16 lipca znajdzie się w warszawskim kościele dominikanów na Służewie, ogromnej  świątyni, która w każdą niedzielę na wieczornych Eucharystiach wypełnia się tłumem młodych ludzi. Co jest na tle innych kościołów parafialnych prawdziwym ewenementem.

Pier Giorgio, wyniesiony na ołtarze przez Jana Pawła II i nazwany przez niego Człowiekiem Ośmiu Błogosławieństw, zmarł w roku 1925,  mając zaledwie 24 lata, na chorobę Heine-Medina, którą zaraził się od biedaków, których odwiedzał w ubogich dzielnicach Turynu. Był studentem politechniki, a trudne studia szły mu nie najlepiej. Był przy tym człowiekiem głębokiej wiary, przywiązanym do codziennej Eucharystii, należał do katolickich organizacji młodzieżowych, działał charytatywnie w ramach konferencji św. Wincentego à Paulo. Dopiero po śmierci wszyscy zobaczyli, ile dobra czynił innym.

To znamienne, że Pier Giorgio jest tak kochany przez młodych. Widocznie widzą w nim kogoś bliskiego, atrakcyjny dla siebie wzór. Był człowiekiem świeckim, studentem, wiadomo było wszystkim, że wierzy w Chrystusa i codziennie przystępuje do Eucharystii, ale jednocześnie był zwyczajny, żywiołowy i serdeczny, lubił żartować i wygłupiać się, pił wino i palił fajkę, kochał góry, wspinaczkę, narty i żagle, kochał wolność i przyjaciół. Jego żarliwa religijność nie miała cech dewocji ani nie oznaczała zamykania się w życiu wewnętrznym przed złym zdeprawowanym światem. Wręcz przeciwnie, aktywnie i odważnie angażował się w obronę zagrożonej wolności i praw obywatelskich.

„W naszym życiu nigdy nie byliśmy za faszyzmem, lecz zawsze walczyliśmy z tym nieszczęściem”

Jego lata studenckie przypadły bowiem na trudny czas, kiedy we Włoszech popularność zdobywa ruch faszystowski, a funkcję premiera obejmuje Mussolini. Faszyści, głoszący nacjonalistyczną autorytarną ideologię, kokietowali religię i Kościół, jednocześnie brutalnie rozprawiając się z przeciwnikami. Dochodziło do napaści i morderstw. Pewnego popołudnia faszystowska bojówka wtargnęła do rodzinnego domu Frassatich w Turynie – ojciec, Alfredo Frassati, był znanym liberałem i na znak protestu przeciwko dojściu Mussoliniego do władzy zrezygnował z funkcji ambasadora Republiki Włoskiej w Berlinie. Pier Giorgio bez namysłu rzuca się z pięściami na napastników i wypędza ich. A kiedy jego kolega, prezes katolickiej młodzieżowej organizacji, wywiesza z balkonu jej sztandar, by uczcić przejeżdżającego ulicami miasta Mussoliniego, Pier Giorgio potępia zachowanie prezesa i na znak protestu występuje z koła.

W „Listach do przyjaciół”, wznowionych właśnie przez Wydawnictwo WIĘŹ, Pier Giorgio nie kryje swojego oburzenia na konformizm i oportunizm włoskich katolików w stosunku do faszystowskiego reżimu. Czytamy na przykład: „Miejmy nadzieję, że ten tydzień wyświadczy nam dobrodziejstwo, rozpraszając dwuznaczności, w jakich niestety pogrążyła się Akcja Katolicka przez posunięcia niektórych swoich członków. Widzisz przecież, jak obrzydliwe się stało Centrum Katolickie. Jakże może się mienić katolicką partią, popierając rząd, który nie ma żadnej moralności, a raczej przyswoił sobie moralność morderców i złodziei?” (do Antonia Villaniego, 17 VIII 1924).

Wesprzyj Więź

„Kochany Tonino, w takich chwilach, gdy całe zło się odsłania od swoich najwstrętniejszych stron,  biegnę myślą ku dniom, które przeżyliśmy razem. (…) i oto uświadamiam sobie z radością, że w naszym dotychczasowym życiu nigdy, ani przez jedną chwilę, nie byliśmy za faszyzmem, lecz zawsze walczyliśmy z tym nieszczęściem Italii” (do Villaniego, 21 VI 1924).

„Kochany Tonino, (…) obrzydzenie budzą we mnie różne rzeczy, jakie się w ostatnich dniach wydarzyły we Włoszech. Z pewnością wiesz, że organy w katedrze w Borgo S.Donnino odegrały marsz królewski i hymn Giovinezza, kiedy prezes rady ministrów odwiedzał ten kościół. Cóż to za niesamowita bezczelność, profanować takimi hymnami świątynię, dom Boży, gdzie w tabernakulum jest rzeczywiście obecny Nasz Pan Jezus Chrystus” (do Villaniego, 20 VI 1923).

Papież Franciszek, zwracając się ostatnio do młodych, powiedział: „Bądźcie jak Frassati”.

Podziel się

Wiadomość

Do mojego tekstu zamieszczonego powyżej pragnę coś dopowiedzieć. Zwróciła mi na to uwagę pani Wanda Gawrońska, siostrzenica Pier Giorgia. Otóż trudne studia górnicze na politechnice wybrał Pier Giorgio, aby uniknąć szeroko otwartych przed nim drzwi do kariery w zarządzie gazety „La Stampa”, której właścicielem był jego ojciec, Alfredo Frassati. Pier Giorgio chciał potem pracować z górnikami, pod ziemią, bo współczuł ich ciężkiemu losowi. Nie o swojej karierze myślał przy podejmowaniu kluczowych życiowych decyzji, lecz o służeniu innym…