Spokojne przyjmowanie katastrofy, jaką jest śmierć dziewięciu milionów ludzi rocznie z powodu niedoboru jedzenia, weszło nam w krew. Skoro pozwalamy rok w rok na umieranie milionów, co stoi na przeszkodzie, byśmy zezwolili na ich cichą eksterminację?
Problem głodu przez lata wracał do nas tylko przy okazji wielkich katastrof humanitarnych. Przestaliśmy przy tym zauważać, że co roku z powodu niedożywienia umierają miliony ludzi. Uodporniliśmy się na ich cierpienie i śmierć.
„Wobec tego całego wspólnego brudu – z jednej strony zakończonego płcią, a z drugiej motłochem, mającego cały jakiś rytuał psychiczny za podstawę i punkt oparcia – nie jest żadnym szaleństwem spacerować po nocy z dwunastoma świecami na kapeluszu, aby namalować nocny pejzaż, / bo i czym miałże sobie świecić ten biedny Van Gogh, jak słusznie zauważył któregoś dnia mój przyjaciel, aktor Roger Blin? / Co do ugotowanej ręki – jest to najczystszej wody bohaterstwo; / Co do obciętego ucha – jest to logika bezpośrednia, / i powtarzam raz jeszcze, / świat, który co dzień, co godzina obżera się ekskrementami, / aby doprowadzić do końca swe najpodlejsze zmysły, / na ten temat / może się tylko zamknąć” – pisał Antonin Artaud (w przekładzie Jerzego Lisowskiego).
Powyższy fragment poematu Artauda przychodził mi na myśl wielokrotnie, kiedy czytałem książkę Martína Caparrósa „Głód” (dalej G, numer strony; Wydawnictwo Literackie 2016). Nie sposób bowiem podczas jej lektury nie zadać sobie pytania, w jak bardzo obłąkanym świecie żyjemy i co w nim można uznać za anomalię? Czy wyrazem obłąkańczego pędu historii i większości z nas jest fakt, że każdego dnia z powodu głodu, niedożywienia i wywołanych tym chorób umiera dwadzieścia pięć tysięcy ludzi? Że każdego roku więc dziewięć milionów ludzi traci życie, ponieważ żyje w skrajnym ubóstwie i nie może sobie pozwolić na zjedzenie czegokolwiek? A może za szaleństwo naszych czasów należałoby uznać stwierdzenie, że duża część z nich to małe dzieci?
Albo z innej strony. Większość z tych ludzi nie umiera z powodu braku pożywienia na świecie. Tego jest zanadto. Produkujemy tyle żywności, że można byłoby nią obdarować około dwanaście miliardów ludzi. Problemem wygląda mniej więcej tak, że z jednej strony jedzenie marnotrawimy – nawet połowę produktów spożywczych marnujemy przez zły transport i magazynowanie czy niewłaściwy sposób zbierania (G, 428), a z drugiej strony – wielu z nas żyje tak, jakby innych była tylko garstka (G, 683). Oznacza to, kraje bogate konsumują i wyrzucają tyle jedzenia, że spokojnie można było za jego pomocą wyżywić większość głodujących na tym świecie. Dochodzą do tego spekulacje na rynku produktów żywnościowych, pazerność korporacji, które wykupują ziemię w ubogich krajach, wyzysk tubylczej ludności, skorumpowanie tamtejszych rządów.
Caparrós podaje kilka powodów, dla których problem głodu dla wielu jest opłacalny. One nas jednak nie interesują. Najważniejsze jest stwierdzenie, że rocznie prawie dziesięć milionów ludzi umiera z powodu niedożywienia.
Czyli? Czyli należy uznać, że świat, który podczas kryzysu bankowego wydał na pomoc dla głodujących miliard dolarów, a na ratowanie instytucji finansowych, które upadły pod ciężarem własnej chciwości, przeznaczył trzy biliony dolarów, jest światem niezrównoważonym, obłąkanym, dziełem nieudanym i pomylonym. Nie wspominając już o tym, że, według organizacji Oxfam, „85 najbogatszych ludzi świata, 78 mężczyzn i 7 kobiet, ma więcej pieniędzy niż 3,5 miliarda najbiedniejszych” (G, 409). Problemem nie jest zatem niedobór, lecz nadmiar powodujący pazerność na niespotykaną dotąd w historii. Na Ziemi nie brakuje bowiem w rzeczywistości niczego, a pewno nie pieniędzy i jedzenia. Tych mamy aż za dużo. Prawdziwy błąd tkwi w tym, że niewielu posiada tyle, iż reszta nie ma nic.
Takie są fakty. Ich konsekwencją jest coroczna śmierć milionów ludzi. To już jest kontekst. Liczby zaczynają mówić, a raczej skomleć. Przedstawiają nam kuriozalną sytuację, że ci, którzy są najbardziej poszkodowani, nie mają nawet jak wykrzyczeć swojego bólu. Pozostaje im ciche umieranie. Świat nie kieruje tam wzroku swoich kamer. Nikogo ich śmierć już nie interesuje. Są zbędni.
Po pewnym czasie jednak ci najbiedniejsi stają się realnym problemem. Wszystkie rewolucje w ostatnich latach w krajach Maghrebu spowodowane były zwiększeniem cen żywności na całym świecie. W Europie ich w ogóle nie odczuliśmy, ale dla ludzi, którzy żyją z dnia na dzień, a ich domowy budżet na pożywienie wynosi nawet 80%, podwyżki oznaczały powolną śmierć głodową. Skończyło się to zamieszkami, wojnami domowymi i falami uchodźców. Na świecie zaś nadal jest 1,4 miliarda ubogich, czyli ludzi, którzy wydają dziennie mniej niż 1,25 dolara dziennie i nie mają domu, jedzenia, wody czy perspektyw (G, 496).
„Presja głodnych i zdesperowanych miliardów – pisał kilka lat temu Sven Lindqvist – nie jest jeszcze na tyle silna, by władcy tego świata uznali taktykę Kurtza [bohatera “Jądra ciemności” Josepha Conrada – D.Sz.] za jedyną możliwą, humanitarną i w gruncie rzeczy naturalną. Dzień przełomu się jednak zbliża. Widzę, jak nadchodzi. Dlatego uczę się historii”. Pamiętne słowa Kurtza – „Wytępić całe to bydło” – mogą jednak okazać się nie do końca przebrzmiałym i zapomnianym hasłem. Liczba głodujących wzrasta, ponieważ powiększają się również nierówności oraz ceny jedzenia. Historia zatacza koło i nie ma powodu myśleć, dlaczego nasze dzieci nie miałyby uznać, że nasze podejście do głodujących było równie haniebne, jak niewolnictwo czy brutalny kolonializm sto pięćdziesiąt lat temu. Wydaje się jednak, że my za nic mamy historię i konsekwencje naszych czynów.
Spokojne przyjmowanie katastrofy, jaką jest śmierć dziewięciu milionów ludzi rocznie z powodu niedoboru jedzenia, weszło nam w krew. Co będzie następne? „Głodujący – pisze Martín Caparrós – należą do ludzi ewidentnie zbędnych, a eliminacja zbędnych jest naturalną konsekwencją naszego modelu rozwoju. Co nie znaczy, że koniecznie musi do niej dojść. Dojdzie pod warunkiem, że nie będziemy umieli tego procesu powstrzymać” (G, 682). Wszystko wskazuje jednak, że tego problemu próbujemy nie zauważać, więc jak możemy go powstrzymać? Skoro pozwalamy rok w rok na umieranie milionów, co stoi na przeszkodzie, byśmy zezwolili na ich cichą eksterminację? Pytanie pozostaje otwarte, a książka Caparrósa każe nam je sobie zadawać bez przerwy.
To są rozważania ogólne i dobrze, też są potrzebne, ale… W moim kościele parafialnym na Mszę św. niedzielną w ciągu całego dnia przychodzi ok. tysiąca osób. Gdyby każda z nich dała jedną złotówkę, tylko jedną (rączki w górę kogo nie stać na taki dar) to miesięcznie byłoby ok. czterech tysięcy złotych. Sz. Hołownia i jego fundacja karmiąca afrykańskie dzieci w dosłownym tego słowa znaczeniu, pewnie zatańczyłaby z radości. Czy parafianie daliby te złotówki? Otóż jestem optymistą, trzeba tylko by kapłani zaczęli nas do tego wychowywać i uwrażliwiać, przypominać o tym, o czym mówi Bóg w scenie Sądu ostatecznego. To są słowa od których “ciarki chodzą po grzbiecie”. Może zamiast teoretycznych kazań i pouczeń, zapytać:”Jesteś chrześcijaninem, to powiedz co zamierzasz ty, nie państwo, nie Kościół, nie inni, ale ty, by dziecko nie umierało z głodu. Nie za miesiąc,nie za rok, tylko tu i teraz, albo powiedz, że wierzysz tylko “w kotlet schabowy i setkę wódki”