Jesień 2024, nr 3

Zamów

Bezdomność Jezusa (i nasza)

Jego triumf jest w uniżeniu, zwycięstwo – w śmierci, miłość – w cierpieniu. A nie za takim Jezusem szedł Judasz: szedł za zwycięskim, nie za przegranym.

Jezus spotyka dzisiaj trzech ludzi. Dwóch podeszło do Niego z własnej woli, jednego On sam – jeśli tak można powiedzieć – zaczepił. Dwóch – pierwszy i trzeci – zadeklarowało z własnej inicjatywy, że za Nim pójdą. Jednego On sam powołał. Ci dwaj deklarowali: „Pójdę za Tobą, dokądkolwiek się udasz” albo „Chcę pójść za Tobą”, a jednemu On sam powiedział: „Pójdź za Mną”. Żaden z trzech jednak za Jezusem nie poszedł, jak możemy wnioskować z kontekstu. Dlaczego tak się stało?

Gdyby czytać dokładnie tekst grecki, jaki wyszedł spod pióra św. Łukasza, to uświadomilibyśmy sobie, że Jezusowi chodzi o coś więcej niż o to, by za Nim iść. Grecki czasownik, który tam się pojawia, tłumaczony bywa jako „towarzyszyć komuś”. A więc dwóch ze spotkanych zapewnia Jezusa: „Będę Ci towarzyszył”, a jednego zaprasza sam Jezus: „Towarzysz mi”. Towarzyszyć komuś to być z kimś na dobre i na złe, dzielić jego los, zaryzykować z kimś wspólną przyszłość. Żaden tego nie robi. Dlaczego?

Jeden chciał pójść pogrzebać zmarłego ojca, drugi chciał pójść pożegnać się ze swoimi w domu. Jeden i drugi chcieli – choć na chwilę – wrócić do domu. A co proponuje Jezus zamiast domu? „Lisy mają nory i ptaki powietrzne gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł wesprzeć”. Oto sedno dzisiejszej propozycji. Jezus zaprasza i wymaga, by towarzyszyć Mu w Jego bezdomności. Pójść za Nim to podjąć to ryzyko.

By jednak zrozumieć bezdomność Jezusa, trzeba znów sięgnąć do greki. Tłumaczenie Biblii Tysiąclecia mówi, że Jezus nie ma gdzie by głowę mógł „wesprzeć”. Ale dosłownie jest inaczej. Św. Łukasz używa tutaj tego samego czasownika, którego św. Jan użyje, gdy będzie opisywał śmierć Jezusa: „Jezus, skłoniwszy głowę, oddał ducha”. Tak właśnie. Nie miał, gdzie by głowę skłonić – aż do krzyża. Jak już kiedyś pisałem: „Tak, w końcu Jezus znajdzie miejsce, gdzie będzie mógł skłonić głowę, gdzie skończy się Jego bezdomność. Znajdzie dom. Tym miejscem będzie krzyż”. To jest właśnie ryzyko towarzyszenia Jezusowi w Jego bezdomności „dokądkolwiek się uda”. Ta droga prowadzi na krzyż.

Amos Oz, współczesny żydowski pisarz, w swojej powieści „Judasz” kreśli alternatywną historię Judasza. W tej powieści Judasz nie jest zdrajcą. To jedyny uczeń, który bez zastrzeżeń uwierzył w boskość Jezusa; uczeń, który wierzył, że potęga Jezusa objawi się na krzyżu. To on namawia Jezusa, by zmierzał do Jerozolimy. To on przekonuje arcykapłanów i Rzymian, by skazać Jezusa na ukrzyżowanie, choć oni sami nie widzą takiej potrzeby. Wcale nie zdradza Go dla pieniędzy, gdyż jest bogaty, a trzydzieści srebrników to dla niego nędzna suma. Wierzy, że Jezus musi iść na krzyż, ale nie po to, by umrzeć, lecz żeby z niego triumfalnie zejść i ogłosić nadejście Królestwa Bożego.

W wersji Amosa Oza to Judasz jest „autorem, impresariem, reżyserem i producentem widowiska ukrzyżowania”. „Kiedy jednak – pisze izraelski pisarz – Jezus konał w okropnych męczarniach na krzyżu godzinę po godzinie w palącym słońcu, krew płynęła mu ze wszystkich ran, do których ciągnęły muchy, nawet gdy pojono go octem, wiara ani na chwilę nie opuszczała Judasza: oto już! Oto nadchodzi! Oto powstanie ukrzyżowany Bóg, strząśnie z siebie gwoździe, zejdzie z krzyża i powie do całego ludu padającego przed nim na twarz w osłupieniu: »Miłujcie się nawzajem!«” (s. 183). Jezus jednak z krzyża nie schodzi, a Judasz wiesza się z rozpaczy, gdyż zaprowadził na śmierć – jak sądził – niewinnego człowieka, który nie był jednak Bogiem. Niczego z Jezusowej boskości nie zrozumiał.

Wesprzyj Więź

Niestety, nie o takim zwycięstwie myślał Jezus, nie o takim triumfie, nie o takim krzyżu, z którego zejdzie boską mocą, wyrywając gwoździe i zrzucając koronę cierniową. Jego triumf jest w uniżeniu, zwycięstwo – w śmierci, miłość – w cierpieniu. A nie za takim Jezusem szedł Judasz: szedł za zwycięskim, nie za przegranym.

Jeśli więc iść za Nim, jeśli Mu towarzyszyć – to nie ze świadomością Judasza z powieści Oza, z fałszywą wizją Jezusa, który triumfalnie schodzi z krzyża, lecz jedynie z wizją Zbawiciela, który na tym krzyżu umiera, który tam właśnie skłania głowę, bo tam znajduje tam dom. Jeśli więc iść za Nim, jeśli deklarować „Pójdę za Tobą”, jeśli na Jego „Pójdź za Mną” odpowiedzieć – to tylko ze świadomością, dokąd ta droga zaprowadzi. I mieć odwagę, by się z Nim na tym Jego krzyżu choć trochę zadomowić, skłonić tam także swoją głowę. Jeśli nie – to lepiej zostać w domu. I pochopnie nie deklarować: „dokądkolwiek pójdziesz”.

Strzelce Krajeńskie, 26.06.2016 r.

Podziel się

Wiadomość

Amos Oz napisał też po prostu piękną opowieść o miłości. O poszukiwaniu siebie, w zagubieniu i emocjonalnym rozgardiaszu. Historia Atalii i Szmuela wzrusza… prostotą i piękną subtelnością. Niemożliwie na chwile staje się możliwe. Zdania godne uwagi: „Wszyscy jesteśmy Judaszami”, „Minęło kilka dni zanim zobaczył ją znowu”, „Trzy rzeczy są niezrozumiałe dla mnie, owszem cztery, których nie pojmuję, a najbardziej z nich wszystkich droga mężczyzny do niewiasty”, :Przecież ten kto kocha wszystkich, w gruncie rzeczy nie kocha nikogo” , „…złamane serca nie znają snu”…i może to najważniejsze i najbardziej kontrowersyjne:”To Judasz Iskariota był założycielem religii chrześcijańskiej”.

Świetny tekst, Księże Andrzeju. TOP3, które poznałem. Dobry materiał do refleksji, weryfikacji tego w co, a bardziej w _Kogo_ wierzę.
Czy, a jeśli tak, dlaczego chcę Mu 'towarzyszyć”.
Dzięki.