Sobór wszechprawosławny na Krecie już się zebrał – i nie może przekształcić się w jedynie kolejne spotkanie przygotowawcze. Nieobecność na Soborze może zostać potraktowana jak „wstrzymanie się od głosu”, które nie naruszy jednomyślności pozostałych.
Zaczyna się oczekiwany od dawna sobór wszechprawosławny. Miał zgromadzić 14 autokefalicznych Kościołów prawosławnych. Niektóre z nich, w tym Cerkiew Rosyjska, w ostatniej chwili zapowiedziały swoją nieobecność. Co może się więc wydarzyć na Krecie?
Sobór rozpocznie się w dzień Pięćdziesiątnicy według kalendarza Kościoła Wschodniego, czyli święto zesłania Ducha Świętego na Apostołów w pięćdziesiąty dzień po Zmartwychwstaniu. Jest już na Krecie przewodniczący Soboru – „pierwszy między równymi” Głowami Kościołów lokalnych, Patriarcha Konstantynopola – Nowego Rzymu, Bartłomiej. Biskupi prawosławni z Polski już też tam są.
Czy przyjadą ci hierarchowie z pozostałych dwunastu autokefalicznych Kościołów prawosławnych, którzy ostatnio zgłaszali różne wątpliwości i, jakoś konstruktywne, postulaty – pozostaje tajemnicą Opatrzności. Ci wątpiący to przedstawiciele wielkich i starożytnych Kościołów – Antiochii, Gruzji, Serbii, Bułgarii.
Zapowiedziana jest obecność, w charakterze obserwatora, wysokiego przedstawiciela Papieża – Patriarchy Pierwszego Rzymu, oraz przedstawicieli innych Kościołów i wspólnot chrześcijańskich. W ten sposób symbolicznie zaznaczona będzie nadzieja i wizja odbudowania pełni Kościoła.
W czasie inaugurującej Sobór liturgii zabrzmi, po raz pierwszy po długim okresie paschalnym, odśpiewany przez Ojców, monumentalny hymn: „Królu niebieski, Pocieszycielu, Duchu prawdy, / który jesteś wszędzie i wszystko napełniasz, / przyjdź i zamieszkaj w nas / i oczyść nas z wszelkiego zła”.
Ani powszechny, ani lokalny
Trzeba podkreślić, że nie będzie to Sobór Powszechny. W zamyśle organizatorów – a także dawnych inspiratorów tego Soboru, poczynając od Patriarchów Konstantynopola: Joachima III (idea z 1902 r.), Focjusza II (z 1930 r.), Atenagorasa (jego wezwania z lat 1951, 1952, 1961), nie było idei zwoływania Soboru Oikumenike (Powszechnego), a jedynie „Soboru Pan-Prawosławnego”.
Niezależnie od stopnia otwartości na braci chrześcijan z Zachodu, w prawosławiu (w jego różnych ziemiach i epokach) zawsze przeważało poczucie dramatu rozłamu chrześcijaństwa. Oznaczało ono i oznacza, że prawdziwy Sobór Powszechny byłby możliwy tylko z pełnym udziałem w nim również Rzymu. Natomiast udział Kościołów wywodzących się z Reformacji mógłby nastąpić po ich pojednaniu z ich Kościołem–„matką”, tj. Kościołem Rzymskim.
Obok wzorca („kanonu”) podstaw wiary i kultu Siedmiu Soborów Powszechnych, od zawsze i aż do dziś zwoływane są – zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie – sobory lokalne. Nie mogły i nie miały one dotyczyć podstawowych spraw wiary. Regulowały za to liczne problemy praktyczne danego Kościoła lokalnego (np. duszpasterskie, rytuału), często inaczej niż w innych wspólnotach. Z tych odmienności tworzyła się swoista „pełnia” – na Wschodzie odczuwana, jako „duch soborowości” (skądinąd, w tym duchu prawosławni mogliby uznać depozyt 13 „soborów zachodnich” po VII Powszechnym za „zachodnie sobory lokalne” – rzymskie czy galijskie, o ustaleniach tam obowiązujących).
Jest pewien cud takiej „soborowości w różnorodności”: Mimo braku jednego „centrum dowodzenia” i swoistej swobody dla lokalnych tradycji prawosławie nigdy nie rozpadło doktrynalnie. Jeśli dochodziło pod tym względem do zjawisk negatywnych, to lokalnie i to, na ogół, właśnie na skutek działań miejscowych „centrów dowodzenia” oraz narzucania tradycji obcej. Przykładem może być narzucenie greckiego rytuału w miejsce słowiańskiego na Rusi w XVII w., czy wzorców zachodnich (usztywnienie teologii, model państwa) w Rosji imperialnej, a także bolesny proces Unii w Rzeczypospolitej.
Nie twierdzę oczywiście, że „duch soborowości” prawosławia jest warunkiem dostatecznym dla pogłębiania Kerygmatu i wrażliwości na nowe zadania. Łatwo bowiem i niezauważalnie wyradza się on w skostniały tradycjonalizm, któremu na ogół towarzyszy obskurantyzm.
Czymże więc ma być Sobór na Krecie, jeśli nie jest ani powszechny, ani lokalny (uczestniczy w nim wszak wiele Kościołów lokalnych)? Używa się nowego pojęcia: „pan-prawosławny”. Pojawiło się ono w multilateralnych spotkaniach przygotowawczych do obecnego Soboru, zwłaszcza w nazwie „Wszechprawosławna konferencja na Rodos”. Tę konferencję teologów zwołał w 1961 r. Patriarcha Atenagoras. Już wtedy – a z biegiem lat coraz wyraźniej – było widać, że nowoczesne społeczeństwa mobilne i informacyjne stanowią nową jakość i tworzą jedną społeczność „lokalną” prawosławia, nieznaną od czasu upadku Cesarstwa. Nowe problemy, które w kontekście Tradycji ma podjąć Sobór, trudno zatem rozwiązywać inaczej, jak właśnie jednolicie dla całej wspólnoty prawosławia na świecie.
Sto lat przygotowań
Chodzi więc dziś o sobór „lokalny” o zasięgu „globalnym”. Uważam zatem, iż trafnie określono jego proces decyzyjny jako „jednomyślność” Kościołów lokalnych (istniejących obecnie i powszechnie uznanych 14 Kościołów autokefalicznych), skoro mają one jednakowo wdrożyć decyzje soborowe (podobną zasadę stosuje np. Rada Europejska, kierująca unią 28 „lokalnych” państw). Co prawda, na tradycyjnych soborach, a także na soborach „rzymskich”, podmiotem głosowania był zawsze poszczególny biskup, lecz prawdą też jest, że egzekwowanie przez niego decyzji soborowych przejmowała „policja” cesarska. Dziś na szczęście jest to niemożliwe. Natomiast Kościoły lokalne mają swe wewnętrzne statuty, które wymuszają na biskupach odnośne praktyki (w Kościele katolickim egzekwuje Stolica Apostolska).
Czym zatem będzie Sobór na Krecie, jeśli jednak nie wezmą w nim udziału niektóre z Kościołów? Ich wątpliwości nie są (dla mnie) całkiem jasne. Kościół serbski opublikował swoje zastrzeżenia. Wskazuje na brak w soborowej agendzie ważnego tematu autokefalii, czyli ustalenia zasad usamodzielniania się Kościołów lokalnych; kwestionuje arbitralność przyjęcia procedur soborowych, szczególnie odstąpienie od podmiotowego uczestnictwa i głosowania każdego biskupa na rzecz całych Kościołów (por. wyżej); ograniczanie liczby biskupów wyrównanej dla każdego z Kościołów; arbitralne przejęcie przewodnictwa przez Konstantynopol (Serbowie chcą ustalenia zasad dopiero na Soborze). Serbska Cerkiew dostrzega też arbitralność w fakcie nieprzyjęcia żadnego z ich postulatów do agendy. Dlatego „konstruktywnie” proponuje, by „spotkanie na Krecie” w dniu 18 czerwca 2016 r. uznać za przygotowawcze lub choćby za „początek procesu prowadzącego do Soboru”.
Jak ocenić te serbskie zastrzeżenia? Ostatni wydaje się „konstruktywny”, ale przecież przygotowania trwały już ok. 100 lat! Sobór Wszechprawosławny istotnie nie ma precedensu, a więc nie można przyjąć procedur soborów powszechnych, którym przewodniczył zawsze cesarz. Ustalanie procedur w trakcie soboru wydaje się niepraktyczne, a trudno nie akceptować „arbitralności” Konstantynopola. Wydaje się zatem, że Serbowie (podświadomie?) wyrażają postawę maksymalistyczną i oczekują soboru o duchowym wymiarze Soboru Powszechnego. Nie byłoby w tym nic niestosownego, gdyby nie zupełny brak realizmu, pragmatyzmu, a może i ekumenizmu – skoro ignorują oczywistą nieobecność Rzymu.
Moskwa nie inspiruje
Muszę tu polemicznie odnieść się do niektórych polskich spekulacji medialnych o rzekomej negatywnej roli Patriarchatu Moskiewskiego wobec Soboru. Według nich Moskwa miałaby się ukrywać „za plecami” Serbii czy pozostałych zdeklarowanych oponentów.
Jest odwrotnie – Patriarchat Moskiewski wyraził swe postulaty jasno i pragmatycznie, wnioskując o usunięcie z agendy tematów trudniejszych, choć ważnych, np. problemu kalendarza liturgicznego czy powstawania nowych autokefalii. Moskwa oświadczyła, że nie jest gotowa na rozpatrywanie tych kwestii. Nie mają one zresztą żadnego prostego ani oczywistego rozwiązania.
Takie podejście przeczy również podejrzeniom o intrygi Moskwy w sprawie sytuacji na Ukrainie. Potwierdza to również w wiosennej WIĘZI francuski teolog prawosławny Antoine Arjakovsky (Ocalić Sobór przed katastrofą), wskazując, że rezygnacja z walki o autokefalię dla Cerkwi ukraińskiej na obecnym etapie zapadła zgodnie między Konstantynopolem, Moskwą i Kijowem.
Trzeba też pamiętać, że Rosja nie podziela serbskich postulatów. Wyraża się to m.in. w wieloletnim już dialogu Moskwy z Rzymem. Patriarcha Cyryl osobiście w nim uczestniczył od czasów II Soboru Watykańskiego, a ostatnio zaskoczył świat spotkaniem z Franciszkiem. Nie ma więc żadnych podstaw do przypuszczeń, by mimo to „inspirował” sprzeciw Bułgarii i Gruzji wobec przygotowawczego dokumentu Soboru „Stosunki Prawosławia z resztą chrześcijaństwa”. Sprzeciw ten zresztą nie „zrywa” Soboru, lecz jest „po prostu” zapisany w p. 16 Dokumentu. Nie ma w tym nic tajemniczego, gdyż tekst ten istotnie „nie budzi zachwytu”, będąc szczegółowym zbiorem technikaliów prowadzenia dialogu ekumenicznego, głównie z protestantami – a więc dialogu ahistorycznego obcych sobie w istocie światów.
Dokument wstępny odsłania natomiast, w moim odczuciu, inną, prawdziwą istotę problemów Soboru. Oto w punkcie 22 uznaje się „za godnych potępienia przez Kościół Prawosławny [w liczbie pojedynczej, tzn. Kościół w swej istocie! – M.K.] te osoby i grupy, które pod pretekstem podtrzymywania lub o b r o n y p r a w d z i w e g o P r a w o s ł a w i a [podkr. M.K.] zrywają jedność Kościoła. Zaświadczone jest w dziejach Kościoła Prawosławnego, że tylko soborowość – zawsze pewny i ostateczny sędzia w sprawach wiary w Kościele – może zachować autentyczną wiarę prawosławną”.
To niezwykle odważne sformułowanie! W każdym Kościele, i to nie tylko prawosławnym, szerzy się zaraza obskuranckiego fundamentalizmu. Pasterze wszędzie muszą się z nią mierzyć. Niech Duch, wspomniany na początku, ma ich w swej opiece! Na tym i innych soborach.
*
Co zatem dalej? Sobór już się zebrał – i nie może uznać się jedynie za kolejne spotkanie przygotowawcze (wbrew sugestii Serbów), gdyż te wymagały plenum. Na Soborze zaś nieobecność może zostać potraktowana jak „wstrzymanie się od głosu”, które nie naruszy ewentualnej jednomyślności pozostałych. Nieobecni otrzymają natomiast „derogację” od przyjętych decyzji, zapisaną w dokumentach przygotowawczych (jak przypadek Bułgarii i Gruzji – derogacja w kwestii dialogu ekumenicznego).
Mam zastrzeżenia do przedstawionej eklezjologii. Cerkiew nie może być zarządzana przez
zgromadzenie prymasów lokalnych autokefalicznych kościołów z prostego powodu: otóż
odnośny prymas podlega swojemu synodowi.
Po drugie, nie całkiem jasne jest dla mnie co ma na myśli Pan ambasador pisząc o „obskurantach”? Czy są to ci co nie chcą się reformować/unowocześniać, czy też ci co nie chcą
zjednoczenia wyznań i religii?