Zima 2024, nr 4

Zamów

Narodowe lustro

„Soplicowo-owocilpoS. Suplement” w reż. Piotra Cieplaka. Fot. Tomasz Urbanek/East News

Wspólnota skończyła się bezpowrotnie – zdaje się sugerować Piotr Cieplak w spektaklu „Suplement. Soplicowo–owocilpoS”.

1.

Żelazna kurtyna w warszawskim Teatrze Narodowym podnosi się. Przed oczami widza roztacza się jakaś dziwna przestrzeń. Najpierw zwróciłem uwagę na głośnik uliczny, tzw. szczekaczkę, umieszczoną na wysokiej, podniszczonej, aluminiowej latarni. Po lewej stronie wystaje z ziemi jakiś kikut, przypominający pompę; wydeptana ziemia; stare, podniszczone kanapy, wyjęte z dworków szlacheckich; wijąca się ścieżka; w tle jakieś resztki boiska i ogromna siatka druciana, czyli parkan oddzielający bohaterów od świata; widzę ślady krzaków i niebo, przestronne i wymarzone niebo.

Widok niewiele mający wspólnego z sentymentalnym obrazem Soplicowa z „Pana Tadeusza” Adama Mickiewicza. Oto Soplicowo na wspak, czyli owocilpoS. Po tym polskim grzęzawisku raz po raz przechadza się narrator (Jerzy Radziwiłowicz), ciągnąc za każdym razem trupa w worku. Łącznik pomiędzy epokami. Oto toczy się historia oparta na trupach. Polski guślarz to – a może Charon?

2.

Zza kanapy wyłania się niedźwiedź. Konie, owszem, kochamy, bo cóż może być piękniejszego i bardziej polskiego od szarży ułańskiej i trzepoczących skrzydeł husarii. Ale to na niedźwiedzia polują polscy patrioci i u Sienkiewicza, i u Mickiewicza – dlatego kochamy go, ale inaczej.

Niedźwiedź potrzebny jest dla wzmocnienia naszej tożsamości. Można go bowiem bohatersko zabić i jeszcze potem pokłócić się, kto ma większe zasługi w tym zabijaniu.  Niedźwiedź towarzyszył też żołnierzom Andersa przez cały szlak bojowy – prawdziwy przyjaciel, polski bohater, który ostatecznie zdechnie w ogrodzie zoologicznym w Edynburgu.

Kochamy niedźwiedzie. W sztuce Piotra Cieplaka  wymęczony miś podnosi antenę multipleksową, żeby bohaterowie opowieści mogli spojrzeć w przeszłość.

3.

Niebo przemienia się zatem w ekran. A na nim fragmenty niemej ekranizacji „Pana Tadeusza” w reżyserii Ryszarda Ordyńskiego z 1928 roku, według scenariusza Andrzeja Struga i Ferdynanda Goetela. W ekran wpatrzona jest cała menażeria polska, które zatraciła całkowicie poczucie wspólnoty. Oglądają salon w Soplicowie. Pozostaje im tylko nieudolne małpowanie dawnych czasów, czyli ratowanie tradycji.

Tańczą więc tego poloneza, naśladując każdy ruch aktorów z filmu; kobiety przeskakują nawet przez kanapę, tak jak Zosia u Ordyńskiego. Poloneza można tańczyć także z rowerami; bo to są współczesne rumaki dosiadane przez nienawidzące się grupy rodaków, którzy kiedyś stanowili wspólnotę, a może tak naprawdę nigdy tą wspólnotą nie byli. A przy okazji można komuś zadeptać rower, tak dla „satysfakcji” i dla lepszego samopoczucia.

4.

Piotr Cieplak mówi, że w swoim przedstawieniu opowiada nie o „Panu Tadeuszu” i Adamie Mickiewiczu, lecz o świecie, do którego nasza epopeja narodowa nie trafiła. „Próbuję opisać – powiada reżyser – stan ducha, jakąś gnuśność, izolację. To świat, który jest połową Polski, która nie przeczytała książki, która w sztuce nic nie mówi nie dlatego, że reżyser tak postanowił, tylko nie ma potrzeby mówienia. Wszystko już dawno sobie wyjaśnili. Polska jest podzielona na więcej niż tylko dwie części. To spektakl o tej trzeciej, milczącej części”.

W sztuce nie pada ani jedno słowo; słyszymy tylko pojedyncze sylaby, nieartykułowane dźwięki, pociąganie nosem, ujadanie, pomrukiwanie, jazgot, warczenie i obszczekiwanie się.

To surrealistyczny spektakl, w którym czujemy wpływy Alfreda Jarry’ego („Król Ubu”), Rolanda Topora czy „Gry o tron”. Pisze Cieplak: „Soplicowo–owocilpos to Złośliwy Dyzio – zakompleksiony, okrutny w sądach, infantylny w ambicjach, sentymentalny w uczuciach Suplement! Jeśli już jakaś polemika… to z gębą Mickiewicza. Z wizją Soplicowa pozbawioną bolesnej autoironii, z polskością dziewiczą i niepokalaną, z malwami i dworkiem polskim”.

5.

Reżyser przez cały rok ze znakomitym zespołem Teatru Narodowego interpretował „Pana Tadeusza”. Co miesiąc jedna księga.

To była prawdziwa uczta. Miałem jednak poczucie, że uczestniczyłem w czymś nierealnym. Wychodziłem – a tu rzeczywistość skrzeczy: patriotyzm funeralno–cierpiętniczy; jakieś spiski; jakieś gorsze sorty; jakieś podnoszenie się z kolan, chociaż jako żywo upokorzony się nie czuję; jakieś oskarżenia o zdradę; jakieś pomniki; i wszystko ma być „narodowe”; naród jako przeżycie numinotyczne, a więc połączenie grozy i lęku z mysterium fascinans , czymś pociągającym, obłędnym, prowadzącym w rezultacie do skrajnych przejawów nacjonalizmu, które zaczynają przenikać kolejne połacie życia społecznego.

Mickiewicz to przewidywał – był w końcu wieszczem, czyli poniekąd prorokiem. Ale  dopowiedzenie Cieplaka było konieczne. Musiał powstać jakiś suplement. A że Cieplak to artysta wielki, toteż uniknął publicystyki, dosłowności politycznej i łatwych skojarzeń. Postawił tylko lustro. Bo ten spektakl jest wielkim lustrem. No i przeglądamy się w nim.

6.

Cieplak pokazuje nam stronę odrażającą, brudną i złą naszego świata, ale bez cienia pogardy dla tego zgnuśniałego, momentami śmiesznego rezerwatu ludzkiego, w którym dominuje zasada „słabsi niech giną”. Chwilami wyczuwalna jest empatia dla bohaterów, pozbawiona jakiejkolwiek „inteligenckiej” wyższości. Przygnębia jednak ich zamknięcie i ksenofobia. Oglądamy zatem coś w rodzaju skansenu skazanego na pośmiewisko. Nie słyszę jednak w „Suplemencie” pogardy dla opisywanej rzeczywistości, słyszę bezbrzeżny pesymizm.

Wspólnota skończyła się bezpowrotnie – zdaje się sugerować Cieplak. I osobiście ten pesymizm podzielam. Choć jeszcze czasami pojawia się jakaś iskierka nadziei, tli się – słabo, bo słabo, ale jednak tli. Wspólnota ma szansę na odrodzenie, jeśli się „odmitologizuje”, „odideologizuje”, i jeśli pozbawi się garbu szowinistycznego nacjonalizmu. Warunki chyba nie do spełnienia. W tym sensie Cieplak celnie i bezlitośnie uderza w płaską „politykę historyczną”.

7.

Milczenie w „Suplemencie” ma jeszcze jedno, może najważniejsze uzasadnienie. Słowa przestają na naszych oczach cokolwiek znaczyć; albo inaczej – zatracają swoje znaczenie prymarne. Na taką historiozofię najlepszą odtrutką są Gombrowicz i Mrożek, w kinie Wajda, a teatrze wspaniały Piotr Cieplak właśnie ze swoim „Suplementem”. Doskonale potrafi on pokazać, jak obezwładniające są polskie kompleksy narodowe, to poczucie ciągłego niedowartościowania przez świat, narodowy sadomasochizm, przybierający czasem karykaturalne formy.

Bohaterowie sztuki jednoczą się tylko w jednym momencie, gdy zza drucianego parkanu przypatrują im się cudzoziemcy, zaburzający ich constans – nędzny, bo nędzny, ale zawsze constans. Trzeba zatem wspólnie zaatakować obcych i odgonić, żeby zachować swoją parcianą tożsamość skłóconych monad.

8.

No i jest jeszcze narodowa melancholia, o której pisał ks. Józef Tischner. Melancholia to stan po serii doświadczeń – stan, w którym w sposób jasny i oczywisty wszystko jest vanitas vanitatum… (marność nad marnościami).

9.

A więc oburzenie z powodu zawiedzionej miłości do samych siebie. I perwersyjna satysfakcja, zgoła radość z tego oburzenia. I wola (z tego powodu) czynu. I wreszcie czyn, który obraca się w klęskę. Pewność, że ten żywot na ziemi jakiś nie taki.

A dlaczego jakiś nie taki? Skąd ta wiedza, skąd pewność? Biorą się one z podszeptów i obietnic, że życie może być łatwe! Życie będzie łatwe, piękne, bogate – takie jak gdzie indziej (ale gdzie?), jeśli się tylko spełni obietnica. Jaka obietnica? Upraszczając: że „Polska będzie Polską”, że spełni się ironiczne hasło z animacji „Jeż Jerzy”: „Polska mistrzem Polski”, szczególnie wtedy, kiedy nasz guru, prawdziwy patriota, popędzi rządzących dotąd nami zdrajców.

Zatem to wszystko, co dziś przeżywamy w Polsce, to nie są żadne uniesienia patriotyczne, to raczej żałosne naśladownictwa marzeń o paruzji! Żałosne – bo mieszające wymiar metafizyczny z konkretem praxis. Poza tym cyniczne. Oczekiwanie na paruzję, ale na paruzję polityczną.

10.

Cieplak polemizuje z wizją owego guru, wyzwoliciela. Że oto pojawi się jakiś Napoleon i nas wyzwoli, a może nawet zbawi. Niedźwiedź podnosi antenę i na ekranie pojawia się ponura twarz Stefana Jaracza, czyli Napoleona w filmie Ordyńskiego. Nie wyzwoli, powie najwyżej kilka banałów o Polakach i ich wielkości.

11.

Sam reżyser przyznaje, że „Suplement. Soplicowo–owocilpoS” to „skrajnie niewyważona, niesprawiedliwa wizja społeczności, która nie sieje, nie orze”, tylko zajmuje się medytowaniem migawek z przeszłości, ukazujących się na niebie w postaci kilku kadrów ze starego kina. „Nie zadawaliśmy sobie pytań – czy to Polska, czy nie Polska? Ten świat rządzi się swoimi własnymi prawami – mówi Cieplak. –  Zbiory symboli są ruchome. Nawet biało-czerwona flaga nabiera znaczeń, których nie przewidzielibyśmy jeszcze kilka lat temu”.

12.

Spektakl kończy się w ciemności. Zapada noc, świat oświetlają tylko lampy rowerowe. Czy zdemolowane państwo jeszcze zajaśnieje? Głośnik na lampie ulicznej wydaje z siebie jakieś charczące dźwięki, z których można wyłuskać słowa Protazego z VIII księgi „Pana Tadeusza”: „Gotów jestem wypełniać wszelkie stron rozkazy, Ale ostrzegam, że akt nie będzie miał mocy, Wymuszony przez gwałty, ogłoszony w nocy”. W maju, kiedy Cieplak z aktorami interpretował VIII księgę, słowa te wypowiedział mocno i dosadnie Oskar Hamerski. Wielka sala Teatru Narodowego, wypełniona po brzegi, zatrzęsła się w tym momencie od długotrwających braw. Aluzja odzyskuje znowu swoją wielką siłę wyrazu.

13.

Wesprzyj Więź

Spektakl Piotra Cieplaka w Narodowym to prawdziwy majstersztyk. Wspaniały jest cały zespół aktorski, z którego emanuje radość grania w przedstawieniu ważnym aksjologicznie. To widać – i ta przyjemność udziela się także widzom, mimo dramatycznego przesłania sztuki.

Chcę tu wymienić cztery osoby: Annę Lobedan, Pawła Paprockiego, Marcina Przybylskiego i Mateusza Rusina. Przez dwanaście miesięcy w „Panu Tadeuszu” i teraz w „Suplemencie” zapewniali oprawę muzyczną, na żywo. Są autorami tej muzyki. Czworo wspaniałych aktorów i muzyków. Niech poprzez nich spłynie podziękowanie dla wszystkich twórców.

14.

Nasz „Więziowy” Jerzy Sosnowski napisał w znakomitym eseju – wydrukowanym w programie do „Suplementu” – że oto dzięki Cieplakowi „Polska okazała się nam nagle jako projekt niedokończony; dopiero jak się rozpoznamy nawzajem, zyskamy prawo, by mówić odpowiedzialnie:  m y   w s z y s c y”. Czy takie rozpoznanie jest jeszcze możliwe? Cieplak tego nie rozstrzyga.

Podziel się

Wiadomość