Jesień 2024, nr 3

Zamów

Unia Europejska potrzebuje autorytetu papieża?

Donald Tusk, Martin Schulz i Jean-Claude Juncker podczas ceremonii przyznania Nagrody Karola Wielkiego 6 maja w Watykanie. Fot. European Parliament

Czy walka z pochodem radykałów doprowadzi do zbliżenia chrześcijaństwa z europejską polityką, która od czasów oświecenia stara się iść własną drogą?

6 maja w Watykanie papież Franciszek odebrał nagrodę Karola Wielkiego. Przemówienia i laudacje towarzyszące takim okazjom pełne są kurtuazji i podniosłych słów, tym razem jednak kontekst głębokiego kryzysu w Europie sprawia, że interpretować je można jako wyraz ideowego i politycznego zbliżenia między najwyższymi przedstawicielami Kościoła i Unii Europejskiej.

Papież powiedział, że marzy o Europie młodej i zdolnej do tego, by być matką, taką, która daje i szanuje życie. Mówił o edukowaniu obywateli w duchu dialogu i spotkania, a także o potrzebie poszukiwania bardziej sprawiedliwych modeli ekonomicznych. Wcześniej nierzadko podnosił tezę o anachroniczności europocentryzmu i przywoływał metaforę Europy jako bezpłodnej babci, tym razem przemawiał z optymizmem, dając wyraz przekonaniu, że Europa przezwycięży kłopoty i wróci na drogę integracji i solidarności.

Chrześcijańska idea praw człowieka czy pogański kult przemocy?

Przemówienia przewodniczących Komisji Europejskiej Jeana-Claude’a Junckera, Parlamentu Europejskiego Martina Schulza i Rady Europejskiej Donalda Tuska miały w sobie natomiast coś z manifestu politycznego, a nawet europejskiego credo. Papież Franciszek pełni w nich rolę opatrznościowego męża. Schulz, jak na socjalistę przystało, stwierdził, że tym, co określa nas jako Europejczyków, są duch humanizmu i wartości, o których przypomina papież: pokój, solidarność i wzajemny szacunek.

Juncker podkreślił, że papież przypomina Europie o jej wyjątkowej sile wypływającej z umiejętności budowania mostów między narodami i współpracy na rzecz sprawiedliwości społecznej.

Juncker i Schulz napisali też wspólny artykuł na łamach„Die Zeit”, który miał być odpowiedzią na falę europesymizmu. Piszą w nim, że ci, którzy twierdzą, iż wybiła dziś godzina państw narodowych, cierpią na brak poczucia rzeczywistości. Państwa narodowe nie staną się bowiem graczami w coraz bardziej napiętej globalnej grze. Zdaniem obu polityków świetnie rozumie to papież, który gestami – jak przyjęcie 12 uchodźców podczas podróży na Lesbos – i słowem wzywa Europę do solidarnego stawiania czoła kryzysom.

Na tym i tak podniosłym tle najdobitniej wybrzmiały jednak słowa Donalda Tuska o tym, że polityka i religia w swoim najgłębszym wymiarze mają na tym świecie wspólny cel, którym jest ograniczanie zła i cierpienia. Tusk zadał pytania o to, jaka powinna być Europa: „Miłosierna i solidarna czy zamknięta i egoistyczna? Zbudowana na jakże chrześcijańskiej idei praw człowieka, wolności obywatelskich oraz respektu dla każdej jednostki, czy też na pogańskim kulcie przemocy i pogardy?”. Stwierdził, że wciąż możemy być dumni z Europy, ponieważ przypomina ona Franciszka – papieża nadziei.

Można przyjąć, że za tymi stwierdzeniami, w których chrześcijaństwo i wartości europejskie (wywodzone dotąd przecież przede wszystkim ze zdobyczy oświecenia) zdają się być jednym i tym samym, stoi realna potrzeba umocnienia słabnącego autorytetu unijnych instytucji autorytetem moralnym Franciszka.

Jednak marketing polityczny nie wyjaśnia sedna sprawy. Nasuwa się bowiem fundamentalne pytanie: czy wspólna walka z pochodem radykałów doprowadzi do zbliżenia między chrześcijaństwem a europejską polityką, która od czasów oświecenia stara się nieprzerwanie iść własną drogą, i czy rzeczywiście, jak podniośle stwierdził Schulz, nadszedł już czas, by wspólnie walczyć o Europę? Nawet gdyby uznać, że na jednoznaczne odpowiedzi (a być może nawet na samo stawianie pytań) jest jeszcze za wcześnie, tak wyraźny zwrot w warstwie retorycznej nie może pozostać bez konsekwencji.

Więcej chrześcijaństwa w Europie?

O napięciu między chrześcijaństwem a współczesną Europą pisze w swojej najnowszej książce „Kłopot za kłopotem” o. Maciej Zięba. Stawia diagnozę, że dzisiejsza Europa jest niczym oderwany od lądu, dryfujący i stopniowo topniejący lodowiec. Doktrynersko odcięta od korzeni (jak pisał prof. Krzysztof Pomian, „Europę ukształtowało chrześcijaństwo – kto temu przeczy, zasługuje na pałę z historii”) okazuje się być zbyt słaba, by rozwiązać obecne gospodarcze i polityczne kryzysy. Jej instytucje tracą więc legitymację, a uzyskują ją populiści.

Czy Kościół pod przywództwem dalekiego od imperialnych ambicji Franciszka powinien (jeśli tak, to w jakim stopniu) użyczyć Europie swego autorytetu moralnego, wyjątkowego w postmodernistycznym krajobrazie kontynentu? A może Kościoły lokalne ulegną narodowo-konserwatywnej ideologii, dostrzegając swą szansę u boku oferujących silniejsze wsparcie władz państwowych?

Wesprzyj Więź

Unia Europejska niewątpliwie nie jest klubem religijnym. Jej traktaty i działania wykluczają i dyskryminację, i faworyzowanie wybranego Kościoła. Niemniej alergiczny stosunek do chrześcijańskiej tradycji w Europie może zostać skorygowany, ponieważ uniwersalne wartości wyrosłe na gruncie oświeceniowej tradycji w dużym stopniu utraciły swą legitymizującą siłę.

Europa – której obywatele zwracają się w kierunku populistycznych silnych przywódców – potrzebuje wyznaczników tożsamości wykraczających poza abstrakcyjne „wolność, równość, solidarność” czy proceduralny kompromis jako metodę rozstrzygania konfliktów, a nawet szacunek dla pluralizmu. Autorytety naukowe, choćby sam Jürgen Habermas, nie są dziś w stanie przedstawić przekonującej i pociągającej teorii patriotyzmu europejskiego. Ponieważ zaś zasadniczo w czasach przewartościowań pojawia się zapotrzebowanie na autorytety, Unia będzie zapewne zmuszona zwrócić się do tych niewielu, które pozostały, w tym do autorytetów religijnych.

O. Zięba pisze, że pokolenie rewolucji kulturowej 1968 roku buntowało się przeciwko autorytetom, a jego sztandarowe „zakazuje się zakazywać” doprowadziło do demokratyzacji wielu dziedzin życia i do poszerzenia przestrzeni wolności indywidualnej – czego nie można przecenić. Kiedy więc dziś ideowi kontynuatorzy tego pokolenia, tacy jak Schulz, wskazują na znaczenie czynów i słów papieża dla przyszłości europejskiej wspólnoty, możemy spodziewać się większej obecności chrześcijaństwa na europejskiej scenie politycznej.

Podziel się

Wiadomość