Człowiek jest bezradny wobec takiego ukazania zbrodni. Pewnie wolałby wystawę, słowa, mapki, wykresy, nawet zdjęcia.
W sercu Afryki, na jednym z tysięcy wzgórz Rwandy znajduje się duży kompleks budynków niedokończonej ponad dwadzieścia lat temu szkoły technicznej. W tymże kompleksie w Murambi schroniło się w 1994 roku – całymi rodzinami – ponad 60 tysięcy Tutsi. Po wycofaniu się wojsk francuskich Hutu zaatakowali – 45 tysięcy osób zamordowali na miejscu, a uciekinierów w okolicach. Podobno jedynie pojedyncze osoby przeżyły masakrę.
W 1995 roku utworzono na obszarze tej szkoły miejsce pamięci. Najdziwniejsze, jakie kiedykolwiek przyszło mi widzieć.
Pewien czas temu powstała w nim co prawda wystawa – zrealizowana siłami Brytyjczyków, ale nie ona jest treścią tej przestrzeni. Główną narrację – niemą i krzyczącą naraz – tworzą ciała około tysiąca ofiar. Leżących na stołach w każdym niemalże budynku tego kompleksu. Są to naturalnie zmumifikowane ciała pochodzące z pobieżnie przeprowadzonej ekshumacji z 1995 roku. Leżą tak, jak je położono. Leżą i je widać. I można oglądać. Patrzeć. Czuć. Coś strasznego, niewyobrażalnego. A zarazem całkowicie prawdziwego, nieubranego w żadne dopowiedzenia, żadną muzeografię, najmniejsze nawet próby inscenizacji wystawienniczej. Leżą. Są.
Człowiek jest bezradny wobec takiego ukazania zbrodni. Pewnie wolałby wystawę, słowa, mapki, wykresy, nawet zdjęcia. Pewnie wolałby słuchać narratora, a nie krążyć w samotności wśród trupów. I patrzeć im w zastygłe od dwóch dekad twarze. Tymczasem przecież to o nich właśnie ma mówić to miejsce. Więc ta bezradność jeszcze bardziej irytuje. Brak jakiegokolwiek dystansu, jakiejkolwiek osłony, poetyki wystawienniczej, brak metafor, przyrównań, wszelkiej retoryki. Brak kultury – tak naprawdę. Sama szczera, leżąca prawda. Nie do ominięcia. Nigdzie indziej, w żadnym innym miejscu pamięci nie byłem konfrontowany tak bezpośrednio z ofiarami, z ich śmiercią, z widocznymi na ich ciałach ranami, z widocznymi na ich twarzach cierpieniami i strachem.
Byłem tam już kilka lat temu. A nadal tak naprawdę nie umiem o tym pisać. Bo ubrać to w słowa jest już pierwszym krokiem oswojenia. Jest właśnie nadaniem jakiejkolwiek narracji temu, co żadnej narracji, poza własnym świadectwem, nie ma.
Nazajutrz, dzięki siostrze Rafaeli z odległego w linii prostej o około 20 kilometrów Kibeho oraz Małgosi, która mnie tam ściągnęła, pojechałem do leżącego na drugim końcu Rwandy parku narodowego na safari. Słonie, żyrafy, hipopotamy, zebry, topi czy impala miały mi zmienić myśli. Tymczasem przez większość owego pięknego skądinąd i fascynującego, pierwszego w moim życiu safari nadal tkwiłem wśród ciał z Murambi.
Zastanawiałem się nadal, jak skategoryzować to doświadczenie. Nie wiedziałem nawet, jak ująć w słowa to miejsce, w którym byłem dzień wcześniej. To nie było miejsce pamięci, zgodne z naszą europejską, muzealną definicją. Tam nie było miejsca na pamięć, tam to wszystko trwało. To było coś więcej! Oni tam byli. I to ukazani! Nie było sanktuarium z ozdobionymi relikwiarzami świętych męczenników. Tam nic świętego się nie wydarzyło. Miejsce mordu – jak wiele innych. A jednak bardziej sanktuarium niż miejsce pamięci – skoro obcowanie z ciałami ofiar jest tam do dziś główną treścią wizyty. Ale z drugiej strony, oni leżą – wbrew swej woli, ułożeni na stołach. Słowo „sanktuarium” jest zbyt miłe. Zagłaskuje kwestię. Tam śmierć była całkowicie świecka. A obnażone trupy nie mają nic wspólnego z żadnym sanktuarium. Po prostu są. „Profanarium” – to słowo, ten neologizm zaświtał mi w głowie. I został.
Strasznie zatruwa wyobrażenie o śmierci taka wizyta w budynkach niedokończonej szkoły technicznej w Murambi w południowej Rwandzie. Odradzam ją przynajmniej tym, którzy w historii szukają jedynie powodów do dumy, a także tym, którzy wolą widzieć śmierć w kategoriach jedynie medialnych newsów, legend, dalekiej niepewnej przyszłości lub realiów jedynie szpitalnych. Bywa bowiem, że śmierć wygląda inaczej. A w Murambi widać to w każdym pomieszczeniu niedoszłego technikum położonego na jednym z tysięcy pięknych rwandyjskich wzgórz.