Jesień 2024, nr 3

Zamów

Prymasem w opozycję

Premier Beata Szydło w Sejmie 20 maja. Fot. KPRM

Kard. Stefan Wyszyński nie używał publicznie wobec swoich oponentów określeń typu „szczuć na własne państwo”, jak uczyniła to „inspirująca się” nim obecna premier. A on miał do czynienia z totalitarnym systemem komunistycznym.

W sejmowym wystąpieniu premier Beaty Szydło z 20 maja kluczowe były słowa: Polska, suwerenność, Europa i opozycja. Na nich właśnie skupili się komentatorzy polityczni – i słusznie.

Moją uwagę przykuł jednak fakt, że w emocjonalnym przemówieniu szefowej rządu padło nazwisko tylko jednej osoby, i to trzykrotnie. Nie był to ani Lech Kaczyński, ani Jarosław Kaczyński, lecz… kardynał Stefan Wyszyński.

Zdania Prymasa Polski nie były powiązane z wywodem premier Szydło. Szefowa rządu przytaczała je, ale nie rozwijała. Wyraźnie chciała wskazać na kardynała jako źródło własnej inspiracji i zasugerować, że opozycja występuje wbrew tej tradycji.

Używanie Prymasa Tysiąclecia przez rząd jako narzędzia do walki z opozycją w wolnej Polsce – to duże nadużycie. Nie można jako argumentu we współczesnym demokratycznym sporze traktować wyrwanych z kontekstu słów wypowiedzianych za czasów głębokiej komuny.

Przede wszystkim zaś kard. Wyszyński nie używał publicznie wobec swoich oponentów określeń typu „szczuć na własne państwo”, jak uczyniła to „inspirująca się” nim obecna premier. A on miał do czynienia z totalitarnym systemem komunistycznym! Kardynał zawsze publicznie okazywał należny szacunek swoim przeciwnikom. Był politycznym realistą. W demokratycznej Polsce, gdyby jej dożył, na pewno nie zdradzałby publicznie swoich sympatii politycznych – wiązał bowiem misję Kościoła z całym narodem, szukając dobra wspólnego, a nie partykularnego.

Wesprzyj Więź

Polskim politykom warto przypominać nauczanie społeczne Prymasa Wyszyńskiego, ale w inny sposób. Wyobrażam sobie (sięgając po swoje młodzieńcze wspomnienie), że on chętnie kazałby naszym skłóconym elitom politycznym trzykrotnie powtórzyć głośno: „Czas to miłość”. Może wtedy inaczej spojrzeliby na siebie? Może nie sięgaliby po kościelne autorytety jako narzędzia do walki partyjnej?

Jest też Wyszyński mało znany. W jego wspomnieniach ze studiów w Rzymie w 1930 r. znajdujemy taką opowieść. Księża z Europy nie chcieli na wykładach siadać obok studentów z Afryki. Dopiero ks. Wyszyński przełamał to swoiste kościelne rasowe „getto ławkowe” i usiadł obok czarnoskórych. Gdy przeniósł się do Paryża, z bólem wspominał: „a Murzyni zostali sami”. Godne przypomnienia współcześnie?

Komentarz opublikowany w „Przewodniku Katolickim” nr 22/2016

Podziel się

Wiadomość

Panie Redaktorze kochany, coś Pan najlepszego zrobił przytaczając ową opowieść o ks. Wyszyńskim. Proces beatyfikacyjny w toku, a tu się okazuje, że Prymas już w młodości był … lewakiem. Siadał obok Murzynów! Na pewno nie sprawdził czy oni dodatkowo nie byli wegetarianami i nie jeździli rowerami. To zresztą mały „pikuś.” Mądry człowiek z tego Wyszyńskiego skoro studiował w Rzymie, a jednocześnie nie wiedział, że oni, niby ci murzyni, mogą mieć różne choroby, pasożyty i bakterie i to w czasach kiedy nie było antybiotyków. Stanowczo uważam, podobnie jak Pan, że Pani Premier nie powinna powoływać się na Prymasa, powinna się powoływać raczej na Prezesa Tysiąclecia.