Relacje z posiedzenia sejmowej komisji kultury, podczas którego debatowano nad projektem „dużej” ustawy o mediach narodowych, przypomniały mi anegdotę o dewotce sprzed wieków, która w trakcie odmawiania modlitwy „Ojcze nasz” biła bezlitośnie służącą. Podobnie zachowała się Ewa Stankiewicz.
Publicystka proponowała przesunięcie zapisu o wartościach chrześcijańskich na sam początek aktu prawnego. Postulowała, by media narodowe nie tylko miały obowiązek „respektowania” wartości chrześcijańskich, lecz by elementem ich ustawowej misji stało się „kultywowanie wartości chrześcijańskich”. Jej wystąpienie było jednak zaprzeczeniem wartości, w imię których jakoby występowała.
Stankiewicz nie omieszkała bowiem obrazić ludzi, których nie lubi. Mówiła: – Dla potomków „pełniących obowiązki Polaka” jest to bardzo trudne do przyjęcia, że Polska jest krajem chrześcijańskim i katolickim.
Bez skrupułów oskarżała owych „pełniących obowiązki Polaka”, że (z ukrycia, a jakże by inaczej!) wpływają na media. Tego typu język nie ma nic wspólnego z chrześcijaństwem. Deklaratywne opowiadanie się za wartościami chrześcijańskimi nie wystarczy, aby te wartości realizować – co gorsza, można je deklarować w taki sposób, że się im zaprzecza i je niszczy.
W imię wartości chrześcijańskich nie można walczyć „przeciw komuś”
Przestrzegał przed tym św. Jan Paweł II. Należy zawsze walczyć „o coś”. „Nigdy jeden przeciwko drugiemu”. I zawsze „solidarność musi iść przed walką”. U podstaw wartości chrześcijańskich znajduje się bowiem szacunek dla każdego człowieka. Chrześcijaństwo głosi miłość bliźniego bez względu na jego narodowość i przekonania polityczne. Wzorcem człowieczeństwa ukazywanym przez Jezusa w Ewangelii jest miłosierny Samarytanin. W człowieku potrzebującym pomocy rozpoznaje on bliźniego i nie pyta, jakiej jest narodowości, jaką wyznaje religię, jakie ma poglądy. Nie jest nawet istotne, czy jest człowiekiem prawym czy łajdakiem. Samarytanin w człowieku widzi po prostu człowieka.
Politykom nie jest łatwo zachować wysokie wymagania etyki chrześcijańskiej. Ich pierwszym celem jest bowiem urządzanie świata, dlatego sięgają po rozwiązania radykalne, niekiedy prostackie czy wręcz brutalne. Pułapka polega na tym, że wartości stają się w ten sposób środkami walki politycznej. Niestety, od przekonania, że mam rację, łatwo przejść do pogardy ludźmi i wyrządzania im krzywdy.
Akurat w tych dniach w głośnym wywiadzie dla francuskiego pisma „La Croix” papież Franciszek powiedział, że państwa wyznaniowe źle kończą. W państwie, w którym rządzi Wielki Inkwizytor, Chrystus już nie jest miłym gościem. Nie tylko w „Legendzie” Dostojewskiego traktuje się Go z politowaniem i szydzi się z Jego marzeń o wolności.
Czym innym jest świadectwo wierności wartościom, a czym innym czynienie z nich elementu polityki. Na wartościach chrześcijańskich można – a nawet, w moim przekonaniu, należy – budować państwo demokratyczne, jego instytucje oraz ład medialny, ale wartości tych nie wolno traktować, jakby były wyłączną własnością jakiejś grupy. Uniwersalizm wartości chrześcijańskich polega na tym, że te same wartości, które chrześcijanie wyprowadzają ze swej religii – niechrześcijanie, a wśród nich także ludzie niewierzący potrafią wyprowadzić z innych źródeł.
A to znaczy, że najbardziej podstawowe wartości są zdolne – i powinny – łączyć ludzi wyznających różne światopoglądy. Zasadę tę przyjęto w preambule Konstytucji RP, uchwalonej w 1997 roku. Obserwując impet, z jakim rządząca obecnie większość parlamentarna przystępuje do demontażu dorobku polskiej państwowości budowanej w konsensusie społecznym po 1989 roku, można się obawiać próby uchylenia tej zasady fundamentalnej dla polskiej tradycji rozumienia demokracji. Byłaby to wielka szkoda wyrządzona Polsce i Kościołowi.
Katolicy w Polsce stoją dziś na rozdrożu
Albo staną się bojownikami – czasem śmiesznymi jak Don Kichot, czasem groźnymi jak Wielki Inkwizytor – realizującymi marzenie o Polsce katolickiej, niechętnej ludziom, którzy nie mają łaski wiary chrześcijańskiej, ale przecież mają swoje wizje ludzkiego szczęścia. Albo będą się stawać coraz bardziej ludźmi, o jakich mówili w czasie słynnej rozmowy w Monachium w 2004 roku kardynał Joseph Ratzinger i prof. Jürgen Habermas, potrafiącymi realizować trudny proces wzajemnego uczenia się rozumienia swych racji.
Przeżywamy istotnie moment napięcia i przesilenia. Trudno być optymistą, tym bardziej nie wolno ulegać złudzeniu, że nic złego się nie dzieje. Regres kultury rozmowy już się dokonał. Niedopuszczenie do głosu przez Elżbietę Kruk posłów i zaproszonych ekspertów, którzy chcieli zaprotestować przeciwko wypowiedziom Stankiewicz podczas obrad sejmowej komisji, nie jest jakimś incydentem. Tego typu praktyka stała się już regułą. Jeśli nie wolno pytać i jeśli nie wolno napiętnować wygłaszanych w gmachu Sejmu wypowiedzi obraźliwych dla oponentów i być może (bo to niejasne) ocierających się o antysemityzm, to jest to likwidacja zarówno liberalizmu, jak i chrześcijaństwa.
W takim kontekście miejsce zapisu o wartościach chrześcijańskich w mediach przestaje mieć znaczenie. Gdziekolwiek się on znajdzie, nie będzie niczym innym jak mydleniem oczu.
Ta anegdotka to fraszka bpa Ignacego Krasickiego. http://literat.ug.edu.pl/ikbajk/021.htm Jak pokazują niedawne wydarzenia krakowskie, ksiądz biskup w dzisiejszej Polsce jest na liście ksiąg zakazanych. Ufam, że ten los nie spotka ks. Wierzbickiego.
Obawiam się, że z takim podejściem szybko zostanie Ksiądz uznany za „pełniącego obowiązki chrześcijanina”… A nietrudno zauważyć, że komentarze pod adresem ludzi uznanych za zdrajców własnego plemienia są na prawicowych portalach jeszcze bardziej bezlitosne niż pod adresem „odwiecznych” wrogów… Obawiam się, że tacy komentujący – i niestety także zasadnicza część autorów tekstów – jest już tak zaimpregnowana na poglądy inne niż własne, że nie jest w stanie dopuścić nie tylko myśli, że oni sami mogą się mylić, ale w ogóle dopuścić do siebie myśli, że poglądy inne niż ich własne mogą mieć jakiekolwiek uzasadnienie poza zdradą, głupotą, egoizmem i czego oni sobie tam jeszcze nie wymyślą.
PS. Już o tym wspominałem w innym komentarzu, ale w zamierzonym jako obraza określeniu „pełniący obowiązki Polaka” ukryta jest piękna ironia. W końcu, czytane dosłownie, brzmi jak najwyższy komplement z ust narodowca: ktoś, kto Polakiem nie jest, a wypełnia jego obowiązki – czy można sobie wyobrazić większego przyjaciela Polski?
„Anegdota o dewotce sprzed wieków” to znany wiersz, przerabiany w szkole.”Mówiąc właśnie te słowa: „… i odpuść nam winy,
Jako my odpuszczamy” – biła bez litości.
Uchowaj, Panie Boże, takiej pobożności.”
Ups.
Apeluję, aby w imię słusznych tez nie naginać rzeczywistości. Pani Stankiewicz nie jest ulubioną postacią z mojej bajki, jednak ona powiedziała nie o aktualnie „pełniących obowiązki Polaka”, ale o ich potomkach. To także nie jest w porządku, ale – proszę przyznać – radykalnie zmienia kontekst zarzutu. Tymczasem w tekście Księdza dokonane jest podstawienie: najpierw rzeczywisty cytat z „potomkami”, jednak z następnego sformułowania wynika, że owi „pełniący obowiązki” to obecni oponenci pani ES. A to nieprawda.
I jeszcze to „niejasne ocieranie się o antysemityzm”. Dla każdego, kto otarł się o historię Polski jasnym jest, że zwrot opatrywany skrótowcem POP dotyczył sowieckich oficerów w polskich pagonach. Pod koniec lat 40-tych znał go każdy i nikomu wtedy w Polsce (skądinąd pełnej antysemityzmu) z Żydami się on nie kojarzył. Na posiedzeniu komisji pan Dworak, może w szlachetnych intencjach, popisał się nieznajomością historii, ale potem, gdy mu błąd wytłumaczono, on uparcie przypisywał pani ES antysemickie intencje. A to również nieprawda, tyle że wygodna dla politycznych przeciwników PiS. Zgoda, nie wiem do końca, co pani ES chciała NAPRAWDĘ powiedzieć, ale rozliczajmy polityków z tego, co powiedzieli, nie zaś z tego, co wydaje się nam, że pomyśleli.
Oczywiście chodzi o fraszkę Dewotka. W czasach reżimu komunistycznego dramaty Sofoklesa brzmiały aktualnie i stawały się niecenzuralne. Dzisiaj – co może być ilustracją znanej zasady, że historia się powtarza, za pierwszym razem jako tragedia, za drugim jako farsa – aktualnie brzmi fraszka Ignacego Krasickiego. Ale sprawa jest poważna. W pełni podzielam opinię księdza Alfreda Wierzbickiego.
Niestety, jest spora dziś grupa, która wiarę religijną traktuje jako dodatek do ideologii nacjonalistycznej w fundamentalistycznym wydaniu. Istota wiary – miłość chrześcijańska do innego człowieka – jest tu odrzucana, katolicyzm ma być spoiwem polskości i niczym więcej. Przemoc jest usprawiedliwiona rzekomym zagrożeniem cywilizacji. Chodzi więc o katolicyzm o charakterze krucjaty, wojny, odrzucenia, eliminacji innych. Pani Stankiewicz jest niesłychanie skrajna i niewiarygodna, od lat szczepi nienawiść w Polsce, obraża ludzi, odziera ich z godności. Drogi Jacku! Kompletnie nie masz racji, usypiają Cię te ludowo-narodowe melodie.