Kiedy spotykam się z hejtem w internecie, pytam się, do czego wzywa mnie w tym momencie Ewangelia – pisze Grzegorz Kramer SJ.
Ten uczynek miłosierdzia wypływa z tej części Ewangelii, która najbardziej łamie nasz egoizm. To Kazanie na Górze. Właśnie tam Jezus mówi o tym, że mamy zachowywać się w sposób, który przekracza starotestamentalną zasadę: „oko za oko, ząb za ząb”. Każe nam wykraczać poza przypisaną nam z natury zasadę wzajemności.
Jestem jezuitą. Mój zakon jest społecznością, która próbuje pracować „na granicach”. Staramy się wkraczać tam, gdzie ludzie nie przyznają się wprost do Boga, nie są zdeklarowanymi chrześcijanami czy katolikami. Moi współbracia pracują na uniwersytetach, z uchodźcami czy w mediach. Ja sam w ostatnich latach próbuję być obecny w szeroko rozumianej przestrzeni internetowej. Na samym początku założyłem sobie, że nie chcę być kolejnym chrześcijaninem w sieci, który będzie wklejał „słodkie obrazki z Jezuskiem”. Swoje działanie opieram na prowokowaniu do szukania rozwiązań, które nie są szablonowe, które pokazują, że każdy może szukać w Kościele swojej niepowtarzalnej drogi do Boga.
Chrześcijaństwo w mojej ocenie jest z natury swojej prowokacyjne. Odkąd Bóg „wtrącił się” do ludzkiej rzeczywistości, nieustannie jesteśmy prowokowani do szukania Jego samego (a nie naszego świętego spokoju) w codzienności. Dlatego ja również często sięgam po prowokację.
Często spotykam się z głośną krytyką, sprzeciwem. Najczęściej jest on konstruktywny, prowadzący do wielu rozmów w cztery oczy. Często kończy się spowiedzią albo zmianą punktu widzenia – z jednej albo drugiej strony. Jednak pada też wiele złych słów, oskarżeń, a nawet czasem gróźb. Dziś nazywamy to modnym słowem „hejt”.
Każde słowo ma moc. To pozytywne prowadzi do dialogu, to negatywne potrafi zamknąć człowieka
Każde słowo ma moc. To pozytywne, które prowadzi do dialogu – daje siłę do dalszej pracy, do szukania motywacji w docieraniu do kolejnych ludzi. To negatywne potrafi zamknąć człowieka, utwierdzić w tym, że lepiej nie działać publicznie, nie wystawiać nosa, może doprowadzić do użalania się nad sobą.
Prawdą jest, że wraz z wiekiem człowiek zmienia swoje podejście do wielu kwestii, również krytyki. Jednak radzenie sobie z hejtem nie zawsze przychodzi łatwo. Kiedy dosięgają mnie nienawistne opinie, to zazwyczaj pojawia się podobny mechanizm reakcji. Wszystko przebiega według utartego schematu. Najpierw pojawiają się emocje, które zazwyczaj są znakiem tego, że ktoś uderzył w moją dumę. Później przychodzi myśl, co z tym zrobić: odpowiedzieć w stylu ciętej riposty, znaleźć słaby punkt rozmówcy, a może jednak odpuścić?
Nie, nie pytam siebie: „co zrobiłby na moim miejscu Jezus?” – uważam to pytanie za duże uproszczenie. Pytam się, do czego wzywa mnie Ewangelia w momencie, kiedy spotykam się z przeciwnikiem. Tu pojawia się wspomniane na początku Kazanie na Górze z nakazem kochania nieprzyjaciół, z nakazem przekraczania swoich naturalnych odruchów. Nie w imię masochizmu, lecz miłości przebaczającej, która jest potrzebna do tego, by tworzyć dalej dobro, a nie skupiać się na krzywdzie, której się doznało.
Będąc aktywnym w internecie, doszedłem do wniosku, że odpuszczanie krzywd nie może polegać tylko na przyjmowaniu wszystkiego, co ludzie myślą i piszą, ale że potrzeba też, w imię tej samej miłości, stawiać wyraźne granice. W realnym życiu polega to na jasnym komunikacie: „stop, nie krzycz na mnie, nie obrażaj mnie, nie rób ze mnie śmietnika na swoje nieuporządkowane uczucia”. W świecie wirtualnym czasem trzeba kogoś „zablokować” – ograniczyć mu dostęp do swojego świata lub usunąć obraźliwy czy bluźnierczy komentarz. Wbrew częstym opiniom nie jest to cenzura. Cenzurą byłoby, gdybym wszedł komuś w jego przestrzeń oraz zabraniał mu w niej głosić i publikować. Ograniczając taką możliwość „u siebie”, pokazuję wyraźnie innym, że nie zezwalam na zło, które wyraża się w złych słowach i opiniach.
Ksiądz, który decyduje się na aktywne bycie w sieci (a właściwie każdy internauta, który podkreśla swą chrześcijańską motywację), musi tę działalność uczynić tematem swojej codziennej modlitwy. Powinien bowiem stale pytać – nie tyle Boga, czy dobrze robi, ale… siebie samego: czy działa w sieci tylko dla swojej chwały, czy jednak ciągle szuka chwały Boga. Kiedy przeważa ta druga opcja, łatwiej jest w momencie ataku czy niezrozumienia – odpuścić. Odpuścić to nie znaczy godzić się na zło i złe opinie, ale nie musieć mieć zawsze ostatniego słowa w dyskusjach.
Jako osobisty przykład chciałbym podać dwie medialne sprawy. Pierwsza to mój list do Pani Katarzyny Bratkowskiej, a druga – wpis na FB dotyczący przyjmowania uchodźców w naszym kraju. W jednym i drugim przypadku pojawiły się pod moim adresem słowa bardzo pozytywne i skrajnie złe. Wiele deklaracji wsparcia, pomocy i przede wszystkim zapewnienia, że jest tysiące ludzi myślących podobnie i tak samo rozumiejących Ewangelię. Ale pojawiło się też dużo (całe szczęście, tego jednak jest mniej) słów, które – nawet gdybym błądził – nie powinny nigdy paść. Słów pogardy, oszczerstwa, a nawet gróźb.
Gdy pojawiają się tak skrajne opinie i słowa, pierwszą rzeczą jaką należy zrobić, choć jest ona bardzo trudna, to próbować złapać dystans do jednych i drugich komentarzy. Łatwo przecież ulec pokusie upajania się dobrymi słowami, mówienia sobie, że mam rację, że jestem kimś, kto może być przykładem dla innych. Zaraz potem, gdy padają słowa z drugiego koszyka, bardzo łatwo uciec, schować się, podać w wątpliwość całą działalność.
Dlatego ważna jest wspomniana już modlitwa, która pomaga łapać dystans i co najważniejsze przebaczać – czyli robić coś, co wydaje się bardzo nienaturalne. W momencie ataku człowiek chce się bronić, chce używać tych samych metod, słów, sposobu myślenia, które zastosował ten, który atakuje. Chrześcijaństwo uczy mnie: daruj. Co więcej „chętnie daruj”, to znaczy włącz w to swoją miłość, aby darowanie (odpuszczenie) nie było tylko wypełnieniem obowiązku, lecz pragnieniem.
Na koniec ważne zastrzeżenie. Kiedy Ewangelia, a za nią Kościół wzywa mnie do odpuszczenia, to wezwanie to skierowane jest do mnie, a nie do mojego przeciwnika. Ewangelia nie stawia też żadnych warunków, które musi spełnić ten, który mnie atakuje. Przebaczenie – bo o nie chodzi w tym uczynku miłosierdzia – zawsze jest moją osobistą decyzją. Chciałbym – i proszę Boga o tę umiejętność – umieć tak przebaczać hejt.
Grzegorz Kramer SJ – duszpasterz powołań Prowincji Polski Południowej TJ, współtwórca projektu Banita. Na swoim blogu publikuje codzienne rozważania do Ewangelii.
Też się uczę przebaczenia, oby były postępy
Wszystko pięknie, ale tylko w teorii. Praktyka jest taka, że pod hejt podciąga Ojciec opinie, które nie są ani obraźliwe, ani napastliwe, wystarczy, że są odmienne. Wtedy uznaje je Ojciec za „zaśmiecanie” swojej przestrzeni, a adwersarza odsyła do wszystkich diabłów. A to już świadczy o braku argumentów, umiejętności dyskusji czy w ogóle słabej odporności na krytykę. Stawianie granic w przypadku Ojca sprowadziło się de facto do otoczenia się gronem pochlebców i banowania każdego, kto ten błogi stan samozadowolenia zakłóca.
Dlaczego temat „przebaczyć hejt” rozważa człowiek, który sam go w sieci rozsiewa?
Podoba mi się ten tekst . Mam jedną refleksję. Nigdy nie da się zmienić człowieka odpowiadając tym samym. Chyba ,że chcemy kogoś nastraszyć., ale nie oto nam chodzi. Zmianę nastawienia może osiągnąć tylko gest przyjazny , odczuwalnej przychylności ( nie wiem czy to jest właściwe słowo ale nie chciałabym górnolotnie użyć słowa :miłości).
Wiele razy „przetestowałam” na hejterach. Najczęściej są zaskoczeni moją postawą i….głupio im hejtować.Dla mnie jednak najważniejsze ,żeby zastanowili się z czego moja postawa może wynikać…
Osobiście brakuje mi u Ojca takich „ciepłych” odpowiedzi na komentarze….
Jako filozof podpisuję się. Jako brat ściskam i błogosławię.
hejt? co to za slowo w polskim jezyku.Proponuje stosowac POLSKIE okreslenia językowe i nie utrwalac,czegos co nie jest tego warte.
„Swoje działanie opieram na prowokowaniu do szukania rozwiązań, które nie są szablonowe,”
Rozumiem, że mniej dojrzali w wierze od ojca są dla niego mięsem armatnim, które można poranić aby tylko prowokacja przyniosła owoce. Kilka lat temu na łamach TP przeczytałem anonimową wypowiedź pewnego biskupa, który wie, że ta pompa z jaką celebruje się wizytacje biskupie to fałsz, ale tylko umiarkowanie ją w swoim przypadku redukuje bo wie, że gdyby zamiast w purpurze pojawił się w czarnej marynarce wielu prostych wiernych poczułoby się nieuszanowanych. Wybiera inną drogę prostowania ścieżek. Dedykuję ojcu taką postawę
„… nie chcę być kolejnym chrześcijaninem w sieci, który będzie wklejał „słodkie obrazki z Jezuskiem”. Popieram, ale to nie jest alibi dla udziału księdza w „zamieszkach” internetowych.
W moich komentarzach co do przytaczanych przykładów „hejtu” osoby Księdza Kramera nie było ani hejtu ani oszczerstw ani gróźb ani pogardy ani nic z tych rzeczy. Wypowiedziałem swoje zdanie i dałem przykłady. Miałem inne zdanie niż ks.Kramer. Ksiądz mnie najpierw wyrzucił ze znajomych a potem zablokował… Zresztą tak czyni prawie z każdym, kto ma zdanie odmienne od niego. Czy o takim „przebaczeniu” Ksiądz Kramer pisze??
Niestety, ale muszę sie zgodzić z przedmówcami. Powyższy tekst daleki jest od praktyki. Nie trzeba daleko szukać, wystarczy samemu prześledzić komentarze. Kilka mocniejszych już zostało usuniętych – mam nadzieje, ze po autorefleksji. Pozytywne jest to, ze o. Kramer wychodzi poza granice, do tych zagubionych. Ale odnoszę często wrażenie, ze jak już tam poszedł zmienia mu sie optyka patrzenia i bije tych, którzy utożsamiają sie z konserwatywna częścią Kościoła. Niestety do tych już tak wiele miłosierdzia nie ma.