Jesień 2024, nr 3

Zamów

Amerykańska wersja „wstawania z kolan”

Donald Trump, fot. Gage Skidmore / Flickr

Nie wiadomo, jakim prezydentem byłby Donald Trump. Na razie sygnały, które wysyła światu, są niepokojące – dla samej Ameryki, dla Europy i dla Polski.

Nominację Republikanów na kandydata do Białego Domu Donald Trump ma już praktycznie w kieszeni. Nie tylko dlatego, że okazał się zwycięzcą w większości stanowych prawyborów – jego konkurenci w trakcie niezwykle brutalnej jak na amerykańskie standardy kampanii obrażani i wyszydzani po prostu sami zrezygnowali.

Czerwcowa konwencja Republikanów będzie zapewne tylko formalnością, bo elektorzy ze stanów, w których Trump wygrał, powinni oddać na niego swoje głosy. Może jednak – na co wciąż ma nadzieję część tradycyjnego republikańskiego elektoratu – zdarzyć się tak, że Trump nie zdobędzie wymaganej większości i wówczas do gry wrócą politycy z „listy zapasowej”, na przykład Mitt Romney. To się już w amerykańskiej historii zdarzało i wielu poważnych republikańskich polityków, wśród nich John McCain i cały klan Bushów (którzy już zapowiedzieli bojkot konwencji), pewnie na to liczy.

Zapomniano mu nawet, że przez lata finansował Demokratów i przyjaźnił się z Clintonami

Nominację dla Trumpa należy jednak traktować poważnie i w związku z tym także zapytać, jak to się stało, że startujący z opinią błazna i „epizodycznego” kandydata ten potentat rynku nieruchomości, znany z telewizyjnego reality show („The Apprentice” – „Praktykant”) jako bezwzględny i złośliwy pracodawca zdystansował wszystkich „poważnych” konkurentów i może zostać prezydentem supermocarstwa.

Głosowali na niego przecież nie tylko mieszkańcy środkowych i południowych stanów, konserwatywni zwolennicy „tradycyjnych wartości”, przeciwnicy waszyngtońskich elit i poprawności politycznej. Trump wygrał także na Wschodnim Wybrzeżu, w stanach uważanych za „liberalne”, między innymi  Nowy Jork, Pensylwania, Vermont i Massachusetts.

Jak uważa wielu komentatorów, bezpośrednia przyczyna to wciąż rosnąca niechęć i nieufność wobec elit, mająca swoje źródło w wielkim kryzysie 2008 roku. Ponad 40 procent Amerykanów uważa, że elity skompromitowały się nieodwracalnie i gotowych jest zagłosować na każdego, kto nie jest z nimi kojarzony. Każdego, kogo postrzegają jako człowieka z zewnątrz. Z tego wynika także popularność Berniego Sandersa, który jednak dla demokratów okazał się zbyt radykalnie lewicowy.

Dla znaczącej części republikańskiego elektoratu Trump zbyt prawicowy nie jest. Zapomniano mu, że przez wiele lat finansował Demokratów i przyjaźnił się z Clintonami. Mało tego, wspierał legalizację narkotyków i program powszechnych ubezpieczeń społecznych, a sprzeciwiał się… zakazowi aborcji, a nawet zaostrzeniu kryteriów jej wykonywania.

Wesprzyj Więź

To było kiedyś. Dzisiaj Trump mówi rozgoryczonym i sfrustrowanym wyborcom to, co chcą usłyszeć, używając języka dalekiego od politycznej poprawności. Obiecuje oczyścić Amerykę z imigrantów – na granicy z Meksykiem zbuduje mur, islam zdelegalizuje, a muzułmanów deportuje. Globalne ocieplenie nazywa wymysłem „lewaków”, a dotychczasową ikonę republikanów, bohatera z Wietnamu Johna McCaina „cieniasem” (sam od służby wojskowej się wymigał – miał mieć chora stopę). Chwali Władimira Putina i zapowiada współpracę z Rosją, nie tylko w walce przeciw „wspólnym wrogom” – Państwu Islamskiemu i Chinom. O Europie wyraża się z lekceważeniem, nie lubi katolików i Papieża Franciszka. Jeśli wygra – mówi – Ameryka będzie dbać przede wszystkim o własne interesy. Może nawet wycofa się z NATO. Na pewno za amerykańskie wsparcie sojusznicy będą musieli płacić. Czy to amerykańska wersja „wstawania z kolan”?

Tak naprawdę nie wiadomo jednak, jakim prezydentem byłby Trump. Nie znamy jego programu, bo go (poza hasłami) nie przedstawił. Nie wiadomo też, jaki byłby skład jego administracji i najbliższych doradców. Może, co już mu się przecież zdarzało, zmienić poglądy i okazać się pragmatycznym przywódcą. Może. Na razie sygnały, które wysyła światu, są bardzo niepokojące. Dla samej Ameryki, bo mogą skonfrontować się z Chinami i rzeczywiście zagrozić i tak już osłabionej pozycji światowego mocarstwa. Dla Europy, która bez silnych więzi transatlantyckich może nie poradzić sobie z coraz poważniejszymi zagrożeniami. I w końcu dla Polski, dla której sojusz ze Stanami Zjednoczonymi stanowi podstawową gwarancję bezpieczeństwa.

Co zrobimy, jeśli zamiast wartości zachodniej cywilizacji prezydent Trump wybierze prezydenta Putina?

Podziel się

Wiadomość