Zima 2024, nr 4

Zamów

„Niedźwiedź Wojtek” odrzuca polityczną poprawność

Tadeusz Słobodzianek, „Niedźwiedź Wojtek”, fot. Katarzyna Chmura / Teatr Dramatyczny

Tadeusz Słobodzianek w najlepszej formie. Jego nowy spektakl jest gorzki, bolesny, dotykający bez retuszu trudnych „narodowych” problemów.

proszę oddać broń
karabiny wszystko
na pamiątkę
możecie
zatrzymać
churchile
proszę
dowód tożsamości
kartki żywnościowe
widelec łyżka
kubek ręcznik
wasz nowy dom
nazywa się
Winfield Camp
Jezus Maria
baraki gułag obóz
spokojnie panowie
na rany boskie
to nie Związek Sowiecki
to nie Trzecia Rzesza
to Wielka Brytania

(Tadeusz Słobodzianek, „Niedźwiedź Wojtek”)

W warszawskim Teatrze Dramatycznym (Scena na Woli im. Tadeusza Łomnickiego) nowa premiera. „Niedźwiedź Wojtek” Tadeusza Słobodzianka w reżyserii Ondreja Spišáka. Historia syryjskiego niedźwiedzia brunatnego, którego w 1942 roku przygarnęła w Persji 22 Kompania Zaopatrywania Artylerii 2 Korpusu Polskiego. Myśliwi niedługo po porodzie zabili jego matkę. Przywiązali niedźwiadka za szyję, a „mamę obdzierają ze skóry”, obcinają głowę, wycinają z niej mięso. Rzucili mu kawałek śmiejąc się, a potem wsadzili go do worka. Polscy żołnierze wykupili od Arabów zwierzaka za dwie konserwy i churchila. Zaopiekowali się bezbronnym szczeniakiem, i tak zaczęła się legenda Wojtka.

Tadeusz Słobodzianek w najlepszej formie. Dramaturg odrzuca wszelką polityczną poprawność, nie ulega polityce historycznej, jest niezależny w swoich poglądach i osądach przeszłości. Spektakl gorzki, bolesny, dotykający bez retuszu trudnych „narodowych” problemów. Autor pokazuje skomplikowane życiorysy, niejednoznaczne sytuacje, a także bezduszność zwycięzców wojny wobec żołnierzy, którzy to zwycięstwo wywalczyli, a teraz, po zakończeniu walk, nie mają żadnego wpływu na swój los. Jednocześnie jest to spektakl do głębi wzruszający; smutek i uśmiech przenikają się niemal w każdej scenie.

Żołnierska spowiedź

Niedźwiedź Wojtek przemierza z „andersowcami” cały szlak bojowy, od Azji, poprzez Afrykę, aż po Włochy. Wreszcie po wojnie trafia ze „swoimi” żołnierzami do Szkocji, Edynburg stanie się dla niego więzieniem. Uczłowieczony miś zmienia stosunki w kompanii; odsłania charaktery; żołnierze „spowiadają się” przed nim; są szczerzy, bo przecież on ich nie rozumie. Wojtek daje radość, pozwala choćby na moment zapomnieć o grozie wojennej. A oni odkrywają przed nim „całe życie swoje”, jego najbardziej dramatyczne momenty. Młodzi mężczyźni: samotni, pełni wad, ale wartościowi, mimo różnic lojalni wobec siebie, ale nieszczęśliwi. Pozornie spokojni, niektórzy nawet beznamiętni w czasie swojej „spowiedzi”, a jednak drobne gesty, mimika twarzy, nerwowe kroki, zdradzają kłębiące się w nich emocje.

Wojtek w wykonaniu Michała Pieli to prawdziwe mistrzostwo, rola życia

Pierwszy wyspowiadał się Mały, szeregowy, potem kapral, syn oficera KOP-u. Wywieziony wraz z mamą i siostrą na Sybir. Ojciec z wojny nie wrócił. Chłopak wierzy, że tata żyje, przecież przed zesłaniem dostali od niego list z Kozielska. Tato mówił, że najważniejsza jest pierzyna. Mama zamarzła. Poszukiwanie trumny. Potem Mały wykopał grób dla mamy. Kilka dni później siostra też umarła. Z zimna. Chłopak zgłosił się do wojska, powstawała armia Andersa.

Spowiedź Antoniuka. Pochodził z Podlasia, kapral, dowódca oddziału. Wojtek najbardziej go lubił. Bili go w śledztwie. I nie mógł ani leżeć, ani siedzieć, ani chodzić, ani nawet stać. Kłuli igłami za paznokcie. Ugiął się, podpisał, musiał ratować żonę i dzieci. Kłamali. Żonę i dzieci wywieźli wcześniej. Nie wiadomo czy żyją. Wstąpił do armii Andersa. „Od wolności można odwyknąć” – mówi Antoniuk. A jak człowiek może, to tym bardziej niedźwiedź…

Grynberg, szeregowy, Żyd z Krakowa, z ulicy Szerokiej. Zdał na prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim, ale chce być artystą, najlepiej w kabarecie. Niemcy weszli. Ucieczka do Lwowa. Sowieci. Sybir. Może tam będzie też kabaret. Wszy, wszędzie wszy. Nie było kabaretu, były zasrane kible i rąbanie drzewa w tajdze. Amnestia, armia Andersa jak zbawienie. Dowiedział się, że cała rodzina, czyli: tatuś, mamusia, babcia, ciocie, siostrzyczki i braciszkowie zginęli „pod prysznicem” w Auschwitz.

Terlecki, szeregowy, ateista ze Lwowa. Lewicowy inteligent, który mówił coś Sowietom o wypaczaniu idei komunizmu, a oni nazwali go trockistą, i dlatego powinien zostać rozstrzelany. Ale był za młody. Wylądował w kopalni miedzi w Norylsku. Ojciec był niereligijnym Żydem, matka spolonizowaną Ormianką, katoliczką. On sam był ochrzczony. Ale przed wojną „prawdziwi Polacy” nieustannie podejrzewali go o żydostwo. Getto ławkowe. Zajrzeli mu w spodnie, nie był obrzezany. Miał od tego czasu spokój. Teraz „spowiada” się niedźwiedziowi Wojtkowi w Palestynie, i nie wie „jak się to wszystko potoczy”, na tym świecie i w Polsce.

Tadeusz Słobodzianek, „Niedźwiedź Wojtek”
Tadeusz Słobodzianek, „Niedźwiedź Wojtek”, fot. Katarzyna Chmura / Teatr Dramatyczny

Skwara, szeregowy, lwowski cwaniak, kieszonkowiec z zasadami, katolik. Nienawidzi frajerstwa i frajerów. Lepszymi „fachowcami” od niego byli tylko dwaj kumple: Moryc Szajba i Stasiu Topolski. Żadnych brzytew i chamstwa, tylko psychologia i palce. Przyszli Sowieci, ktoś ich zakapował. Wywózka. Armia Andersa. Iran, Irak, Palestyna. Okrężną drogą do Lwowa?

Maks, szeregowy, protestant z Wilna. Wyznaje Wojtkowi, że jest Niemcem właściwie, bo co prawda ojciec był katolikiem, ale mama protestantką, uważała się zresztą za Niemkę, po babci. Wpisywało się więc w dokumentach różne pochodzenie i wyznanie zależnie od tego, który najeźdźca tych „papierów” żądał. Dla Sowietów wpisywano często: niewierzący Polak. Ale jak Polak może być niewierzący? Niewierzący Polak to Żyd. Maks był na Kołymie, zakopywał rozstrzelanych ludzi. Nie wie co z matką. Amnestia, „narodowość polska” pomogła. Wstąpił do armii Andersa.

Kosma, szeregowy, grekokatolik, Hucuł. Wywieźli go z ojcem na Workutę. Ktoś doniósł. Mróz i głód, ale najgorsza była brzydota, brud i wieczna zmarzlina. Tęsknił za połoninami. Teraz po wojnie, bo jego spowiedź przed Wojtkiem odbyła się już w Edynburgu, wypluwa swoją nienawiść do Szkopów, Sowietów, Polaków, Szkotów, Włochów. Samogon tylko pomaga.

Uchodźcy

Wszyscy walczyli o wolną Polskę, w każdym razie tak mówili, tak im się wydawało. Koniec wojny. Wolny świat. Przypływają „Batorym” do Szkocji. A w Edynburgu koszmar. Antoniuk przeżył to najbardziej. Wysoki Komisarz od Przesiedleń. Kolejka, tysiące ludzi, nocowanie w przytułku, kalecy, bez nóg. Rozpacz. Stupor. Różne narodowości, nie tylko Polacy. Groza życia uchodźców. Psychoanalityk, Cezary Żechowski twierdzi, że „życie uchodźcy to również zmaganie się z niestabilnością i pomieszaniem, długi okres przetwarzania i łączenia, tego co dawne z nowym, poszukiwanie ciągłości w czasie, znalezienie własnego miejsca i ustanowienia nowych relacji z innymi”. Tak oto sztuka Słobodzianka wpisuje się w bardzo współczesne dramaty Europy i świata. Bronimy się przed nimi, nie chcemy o nich słyszeć. Ale one prędzej czy później nas dopadną.

Niedźwiedź Wojtek
Prawdziwy Wojtek z żołnierzami 22 Kompanii / Domena publiczna

Co czeka wojennych uchodźców? Wojtka czeka samotność za kratami ZOO. I nic więcej? Przecież wszyscy będą go podziwiać. Bohater i żołnierz w ogrodzie zoologicznym. Uczłowieczony niedźwiedź. Jaki wspaniały. Brawo, wszyscy biją brawo. A jego życie codzienne? Dzień, noc, spacery, kupka, siku, ktoś rzuci cukierkiem i bananem jak małpie. A co z naszymi bohaterami z 22 Kompanii? Czy wszyscy przeżyją walki o Monte Cassino? Ktoś zapewne wyjedzie do Australii, bo „tam taniej”, a może do południowej Afryki? Ktoś zakotwiczy się w Niemczech albo na Uniwersytecie w Jerozolimie. W Anglii można zostać np. budowlańcem. Młody człowiek wychowany na pograniczu kultur i narodów może pod wpływem impulsu wybrać banderowców, bo już wszystkich nienawidzi. Można też powrócić do komunistycznej Polski, ukończyć studia na uniwersytecie i na wszelki wypadek wstąpić do partii. A od czasu do czasu przyjechać do Szkocji, odwiedzić ZOO i przywieźć Wojtkowi piwo, które tak polubił. Takie polskie dzieje.

Spektakl świetnie zagrany przez młodych aktorów! Michał Piela jest wśród nich najstarszy. Wojtek w jego wykonaniu to prawdziwe mistrzostwo, rola życia. Pozostali też znakomici: Sebastian Skoczeń, Marek Gawroński, Kamil Mróz, Kamil Pruban, Kamil Siegmund, Eryk Kulm, Otar Saralidze. Usłyszymy o nich jeszcze nie raz.

Krytykowi melodie się mylą

Trzy dni po premierze czytam „Gazetę Wyborczą” (a ściśle rzecz biorąc – „Stołeczną”). Znajduję recenzję Witolda Mrozka i mam wrażenie, że byliśmy na innych spektaklach. Mrozek przyznaje co prawda, że Słobodzianek tym tekstem wraca do formy, bo poprzednia sztuka, sprzed kilku lat, czyli „Młody Stalin” była rzekomo bardzo, bardzo beznadziejna; i ma to być dogmat niepodważalny. Nie wszystkie dogmaty uznaję, dlatego uważam „Młodego Stalina” za przedstawienie znakomite, a przede wszystkim ważne i prorocze. Ale powróćmy do „Niedźwiedzia Wojtka”.

Mrozkowi spektakl, oczywiście, nie spodobał się, co było do przewidzenia. Mrozek pisze na przykład, że „chłopcy malowani” (co za ironia!) mówią o polskich krętych drogach, ale „chodzi o to, że nic specjalnie nowego nam nie mówią, niczym nie zaskakują, o nic się z nami nie kłócą”. Z nami? Czyli z kim? Z Mrozkiem i z kim jeszcze? Skąd ten „pluralis maiestatis”? A dlaczego mają się z kimkolwiek kłócić? Nie mam zresztą wątpliwości, że sztuka wywoła emocjonalne polemiki. Mrozek dodaje: „…widz jest tu traktowany trochę jak ten siedzący na scenie niedźwiedź, któremu kolejni chłopcy malowani tłumaczą…” itd. itd. Rozumiem, że Mrozek czuł się jak niedźwiedź; ale to już jego problem.

Mrozek zauważył, że w tym spektaklu „odbywa się pochwała polskiego oręża na wychodźstwie”. W tym momencie przestaję cokolwiek rozumieć z jego wywodów. No, przepraszam, powtarzam – chyba byliśmy na jakimś innym spektaklu. Jest dokładnie odwrotnie. Jest beznadziejna szarzyzna codzienności wojennej, czasami poczucie bezsensu, o orężu nie ma ani słowa. Widzimy tylko miotanie się młodych chłopaków, którzy tak naprawdę tęsknią za innym światem i, gdyby nie Sybir, nigdy nie znaleźliby się w tym miejscu. Nie śpiewaliby „Czerwonych maków na Monte Cassino”. Pocieszyć się mogą tylko alkoholem, wspomnieniami, i piosenkami, i rozmowami z Wojtkiem. Ta beznadziejność splątuje się raz po raz z uniesieniami patriotycznymi, które już za chwilę nie mają żadnego znaczenia. Ważna jest każda minuta. Żeby przeżyć.

Mrozek pisze, że pochwała oręża, której w istocie nie ma, odbywa się w rytm powracających piosenek, takich jak: „Pierwsza brygada”. No, cóż, znowu mam wrażenie, że oglądaliśmy inny spektakl. Otóż, drodzy czytelnicy – zapewniam was wszystkich: „Pierwszej brygady” w tej sztuce nie ma. Jakim sposobem usłyszał ją Mrozek, pozostanie jego tajemnicą. Krytykowi melodie się mylą, więc chciałem zapewnić i uspokoić wszystkich, że w sztuce jest co prawda kilka pieśni, ale na pewno nie ma „Pierwszej brygady”, nie ma też „Roty” Konopnickiej, „Warszawianki”, „Pieśni konfederatów barskich”, twórcy pominęli też takie przeboje, jak: „Rozkwitały pąki białych róż”, „Morze nasze morze”, „O mój rozmarynie” i wiele innych. Nie ma też „Bogurodzicy”. To wszystko gwoli wyjaśnienia, bo może następnemu krytykowi znowu coś się pomyli.

Wesprzyj Więź

Jest za to początek, i tylko początek, Mazurka Dąbrowskiego, którego żołnierze zaśpiewali… niedźwiedziowi na pożegnanie. Ironia losu! Polski żołnierz stoi przed niedźwiedziem i śpiewa „Jeszcze Polska nie zginęła…”. Chciałbym pokłócić się z Mrozkiem, tylko nie mam o co; okazuje się bowiem – powtarzam po raz ostatni – byliśmy na dwu innych przedstawieniach, choć w tym samym teatrze, na tej samej sali, w tym samym dniu i o tej samej godzinie.

Tango mało patriotyczne

A z piosenek najbardziej zapamiętałem tango Faliszewskiego „Szczęście trzeba rwać jak świeże wiśnie”, takie mało patriotyczne. Szczególnie na końcu spektaklu brzmi ono przejmująco, świetnie zaśpiewane przez Kamila Mroza. Dołączam zatem ten przebój. Odgrywa on w spektaklu ważną rolę. Jaką? Przekonacie się, gdy obejrzycie sztukę Słobodzianka.

https://youtu.be/a8o7JEhZ9Sg

Podziel się

Wiadomość

Zeszła sztuka „Młody Stalin” w której Słobodzianek chwalił Stalina była kompromitacją autora. Myślałam, że tą się zrehabilituje. Ale ta sztuka z kolei to taka błahostka. Nic poważnego właściwie. Ot sztuczka o niedźwiadku, skądinąd sympatycznym, który towarzyszy naszym dzielnym wojakom. Teatr klasy czwartej. Nie polecam. Szkoda czasu i pieniędzy.

Odpowiadam „Kulturalnej”. O gustach trudno dyskutować, Słobodzianka można odrzucać, ja uważam, że jest to niezwykle ciekawy twórca. Obchodzę przy tym szerokim łukiem środowiskowe niechęci i waśnie. Interesuje mnie tylko to co jest na scenie. np. „Młody Stalin”. Uważam, że to znakomita sztuka i prorocza. Słobodzianek opisuje w „Młodym Stalinie” pewien fragment historii świata, po to żeby pokazać, jak niebezpieczny jest współczesny kryzys, a więc to prucie się Europy, prucie się podstawowych wartości wynikających z demokracji i cywilizacji judeo – chrześcijańskiej, i jak niebezpieczna jest próba zawłaszczenia Europy i Polski przez ideologię, i wreszcie – jak to może się skończyć. Przecież w tamtym czasie, kiedy Stalin był młodym człowiekiem, jeszcze wszystko było możliwe, przecież Hitler jest tylko niedoszłym studentem (też pojawia się w sztuce), Lenin – młodym, charyzmatycznym, ale jeszcze niezbyt dobrze znanym rewolucjonistą, Stalin – przebiegłym co prawda, ale jeszcze niewiele znaczącym drobnym gangsterem. Tymczasem wokół spektaklu wywołuje się spór ideologiczny, a nie merytoryczny, dyskutuje się nie o tym, o czym sztuka jest, tylko o tym, o czym nie jest.
Słobodzianek ma rację, bo „Młody Stalin” to obraz świata widziany oczami dwudziestokilkuletniego Józefa Dżugaszwilego, to nie jest obraz świata widziany oczami Słobodzianka. Krakowscy artyści z „Jamy Michalikowej” widziani przez Stalina to żałośni koniunkturaliści, udający bunt i niezgodę, a ich hamletyzowanie ogranicza się do dylematu: pić czy nie pić? A potem ubiegają się o kolejną dotację od panów urzędników, którymi pogardzają. Wyśpiewują więc swoją „rewolucyjną” pieśń „Musimy siać, choć grunta nasze marne”.
Wiedeń w oczach Stalina to kawiarniani intelektualiści, nie czujący ducha czasu. Wittgenstein, Freud i Jung siedzą przy kawie i snują jałowe rozważania. W Londynie młody Koba, bo tak bolszewicy zwracają się do Stalina, dowie się od Lenina, co myśleć o inteligentach. Włodzimierz Ilijcz zwraca się z pogardą do przywódcy mienszewików „Obejdziemy się, Martow, obejdziemy się bez inteligentów! Profesorków i studencików. Potrzebujemy robotników. Takich jak Koba. Twardych, zawodowych rewolucjonistów! Przegraliśmy, bo było nas za mało!”. Słowa te nabierają znowu aktualności, niestety.
W więzieniu młody Dżugaszwili przemienia się w misjonarza, zgrabnie posługując się cytatami biblijnymi, by zwerbować nowych rewolucjonistów: „Stój, bracie, nie poniżaj się, wstań. Tak, bracie, nie masz Żyda ani Greka, nie masz niewolnika ani wolnego, nie masz mężczyzny ani kobiety. Wszyscy jesteśmy równi. I jedna śmierć dla wszystkich, i jedno będzie zwycięstwo”. Czy nie słyszymy dzisiaj takiej manipulacji Pisma?
Słobodzianek „odtwarza” człowieka, który wyjął z tego co zobaczył, to co chciał wyjąć. Stał się zbrodniarzem, choć wcale nie musiał nim być. Widz otrzymuje subiektywne spojrzenia młodego Stalina na rzeczywistość.
A co do „Niedźwiedzia Wojtka”, to podtrzymuję wszystko co napisałem w tekście. Teatr pierwszorzędny. Polecam.

Kulturalna jest widać za kulturalna, żeby odpowiadać na ten stek bzdur o Młodym Stalinie, szczególnie, że kolejny komentarz o Niedźwiedziu, w którym jakaś pani podkreślała uzależnienie finansowe księdza Lutra od Słobodzianka pojawił się po moderacji, a po kilku godzinach zniknął. W skrócie: chodziło o to, że ksiądz Luter prowadzi wykłady w Laboratorium Dramatu o Bogu, religii i etyce i Bóg jeszcze wie o czym, biorąc za to pieniądze, czyli de facto jest współpracownikiem Słobodzianka – i takiej osobie w żadnym wypadku nie przystoi, szczególnie na łamach tak etycznego pisma jak Więź, zamieniać się w bałwochwalczego krytyka teatralnego swojego pracodawcy. To rozumie każde dziecko i aż dziw, że ksiądz tego nie rozumie. No chyba, że nie ma poczucia wstydu (to akurat częste u polskich księży).
Co do Młodego Stalina to krytycy podkreślali, że Słobodzianek niepotrzebnie gloryfikuje Stalina, przedstawiając go jako dobrodzieja (np. każąc wybić na plakacie, że to „HISTORIA KAUKASKIEGO ROBIN-HOODA”). I potem ludzie się dziwią, że m.in. po takiej sztuce sondaże szacunku dla Stalina- jednego z największych zbrodniarzy, rosną (w Rosji są bardzo wysokie). I zgadzam się z krytykami, że jest w tej sztuce jakiś podświadomy podziw Słobodzianka dla Stalina. To bardzo niebezpieczna rzecz i bardzo szkodliwa. Szczególnie dla niewyrobionego umysłu. A umysł księdza jak widzę jest wyrobiony aż za bardzo – wręcz przeżarty cynizmem, i stąd jak mniemam te fałszywe bałwochwalcze peany.
A Słobodzianek niestety jest za głupi, żeby zrozumieć jak wielką kompromitację popełnił Młodym Stalinem (szczególnie, że ze wszystkich wywiadów opublikowanych po premierze tej sztuki wynikało, że intencje miał dobre).
Niedźwiedź zaś mnie nie przekonał. Za długi i za nudny. Letni. Nijaki.