Jesień 2024, nr 3

Zamów

Łzy w Bazylice św. Piotra

Papież Franciszek, 3 października 2015 r. Fot. Catholic Church England and Wales / Flickr

Jubileuszowe inicjatywy Franciszka pokazują, czym mógłby być Kościół – miejscem, w którym niewyrażone cierpienie i przemilczana samotność są zauważone i otoczone miłością.

W czwartkowy wieczór, w Uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego, odbyło się w Bazylice św. Piotra czuwanie modlitewne opatrzone nazwą „Osuszyć łzy”. Kolejna z celebracji Roku Jubileuszowego, nawiązująca do jednego z katechizmowych uczynków miłosierdzia – „strapionych pocieszać”.

Nic spektakularnego. Struktura nabożeństwa bardzo prosta – trzy świadectwa dotyczące różnych sytuacji wewnętrznego bólu, trzy czytania – ze Starego i Nowego Testamentu oraz Ojców Kościoła, Ewangelia, papieska homilia, modlitwa powszechna i błogosławieństwo. Osoby przekazujące świadectwa zanoszą zapalony lampion przed obraz i relikwiarz Marki Boskiej Płaczącej z Syrakuz. Papież rozdaje woskowe obrazki paschalnego baranka.

Media, również te katolickie, nie okazały większego zainteresowania i entuzjazmu wobec tego wydarzenia. Jednak na mnie już sama jego nazwa zadziałała jak magnes.

Ocean rozpaczy woła o miłosierdzie

Korzystając z  internetowej telewizji watykańskiej wchodzę w klimat tego prostego nabożeństwa razem z tłumem zgromadzonych w rzymskiej bazylice. Zastanawiam się, kto tam dzisiaj przyszedł – czy to ci, którzy doświadczyli własnego bólu albo łez swoich bliskich i chcą się dzisiaj zmierzyć ze swoim cierpieniem? Czy raczej przypadkowi pielgrzymi, którym udało się dostać na mniej oblegane „papieskie” nabożeństwo?

Środkiem bazyliki wchodzi papież, ludzie pstrykają zdjęcia telefonami. Śpiewa chór.

Zaraz po rozpoczęciu nabożeństwa – pierwsze świadectwo. Do mikrofonu podchodzi włoska rodzina; kobieta przedstawia siebie, swojego męża i dwójkę dzieci. – I Antonio, mój najstarszy syn – dodaje – który od pięciu lat jest już w niebie, ponieważ, z niepojętych dla nas powodów, w wieku zaledwie piętnastu lat postanowił odebrać sobie życie.

Ludzie wstrzymują oddech.

Płynie opowieść matki o rozpaczy bliskiej szaleństwa. Opowieść ojca o druzgoczącym poczuciu, że zawiódł jako ojciec i jako chrześcijanin, mimo silnej i wieloletniej relacji z Bogiem. Opowieść brata, który z gniewu i bólu odciął się od wiary i dopiero po kilku latach był w stanie ją odzyskać. Jest też i opowieść o Bożym pocieszeniu, które przyszło przez ludzką życzliwość, czułość i zrozumienie.

Patrzę na twarze zgromadzonych – mężczyzn, kobiet. To prawda, historia jest poruszająca, ale w tych twarzach widzę więcej niż tylko współczucie dla cudzego cierpienia. Widać, że zagrały w nich struny ich własnego bólu. Straty kogoś bliskiego? Zagubienia, przestraszenia własną niemocą? Pamięci o tym, kiedy ktoś na samym dnie ich samotności powiedział do nich „rozumiem i jestem”?

Słuchają jeszcze dwóch innych historii – katolickiego dziennikarza z Pakistanu, który musiał uciekać z kraju, pozostawiwszy w nim żonę i dzieci, oraz braci bliźniaków, którzy doświadczyli w pustki i trudnej do wytrzymania samotności.

Uczestnicy nabożeństwa odnajdują się w tych historiach mniej lub bardziej, ale każdy rozumie, że te świadectwa służą jedynie jako przykłady, reprezentują niezliczone rodzaje bólu, jakie noszą w sobie wszyscy – wierzący i niewierzący. Każda łza jest cenna, żadnej nie można pozwolić upaść na ziemię. – Każda z nich jest inna – powie później Franciszek w homilii. – Ale razem tworzą ocean rozpaczy, który woła o miłosierdzie, współczucie i pocieszenie – doda papież.

– Jezus także wie, co to znaczy płakać po utracie ukochanej osoby – mówi papież, przywołując ewangeliczną scenę nad grobem Łazarza. – Jeśli Bóg może płakać, to i ja mogę płakać, wiedząc że On mnie zrozumie.

Jesteśmy tak samo bezbronni

Dobrze jest wierzyć, że nie tylko Bóg chce przygarnąć i uszanować nasze łzy, ale także i Kościół chce je dostrzec i zrozumieć. A może to tylko pobożne życzenia? Wiem, że jubileuszowe inicjatywy Franciszka to tylko „znaki”, które pokazują, jaki powinien być Kościół. Albo jaki mógłby być. Że powinien być miejscem, w którym nasze niewyrażone cierpienie i przemilczana samotność są zauważone i otoczone miłością. Że sami moglibyśmy zauważać i przygarniać innych.

Wesprzyj Więź

Po homilii, przed modlitwą powszechną, zbierane są osobiste intencje modlitewne zgromadzonych. Wielu w ostatniej chwili zapisuje w pośpiechu swoje zgryzoty i wrzuca do koszyków, z którymi cierpliwie czekają na nich wędrujący między rzędami wolontariusze. Kartki wrzucają wszyscy, biskupi z pierwszych rzędów i pielgrzymi z rzędów ostatnich. Zsypywane są do wielkiego naczynia przed ołtarzem – wymieszane bóle i tęsknoty kardynałów, księży, sióstr zakonnych i świeckich. W płaczu wszyscy jesteśmy równi. Tak samo bezbronni.

Obraz Matki Boskiej z sanktuarium w Syrakuzach nie zachwyca artyzmem. Relikwiarz ze łzami, którymi kilkadziesiąt lat temu zapłakała gipsowa figurka, reprezentuje ten rodzaj pobożności, od którego trzymam się na ogół z daleka. Ale tutaj obecność obrazu i relikwiarza zamiast drażnić wzmacnia jeszcze poczucie uniwersalizmu. Cierpienie zwala przecież z nóg wszystkich jednakowo. Nie chroni nas przed tym ani prostota wiary, ani jej intelektualizm… ani wrażliwość na piękno, ani upodobanie do kiczu i cudowności. Być dla siebie wsparciem mimo tych różnic – to też sztuka, której musimy się w Kościele nauczyć. Może i to chciał nam uświadomić papież Franciszek?

Uroczystość Wniebowstąpienia to dla mnie święto najmniej dotykające ziemi – nawet ciało, które Chrystus zabiera ze sobą do nieba jest już przemienione, pozbawione bólu. A papież wybrał sobie ten dzień, aby mówić o tym, co ludzkie i ziemskie – o rozpaczy, zdezorientowaniu i samotności. I o pocieszeniu – ale nie tym, które przyjdzie kiedyś, w Niebieskim Jeruzalem, kiedy Bóg otrze z oczu każdą łzę. O pocieszeniu, które Bóg chce nam podarować już teraz, w samym środku naszej wcale nie niebiańskiej ciemności. I o bliskości drugiego człowieka, przez którego Boże pocieszenie może nas dotykać. I o Kościele, który tę bliskość powinien rozpoznać jako swoje zadanie.

Podziel się

Wiadomość