Na ekranach kin od tygodnia „Letnie przesilenie” Michała Rogalskiego, film długo wyczekiwany i – moim zdaniem – znakomity.
Zasłużona nagroda na Festiwalu Polskich Filmów w Gdyni dla Jerzego Zielińskiego za zdjęcia i dla Marii Semotiuk za drugoplanową rolę kobiecą – to zdecydowanie za mało. Scenariusz Rogalskiego nagradzany był na wielu międzynarodowych konkursach. Nie dziwię się, jest perfekcyjny dramaturgicznie; to był ten film na ubiegłorocznym festiwalu w Gdyni, po którym wyszedłem porażony, wzruszony, oniemiały. Zdarzają się takie filmy, takie spektakle, po których trudno sobie znaleźć miejsce, po prostu zatykają. Gdyby to ode mnie zależało Rogalski dostałby Złote Lwy, choć zwycięski film Małgorzaty Szumowskiej też uważam za znakomity. Ale emocjonalnie „Letnie przesilenie” było na pierwszym miejscu.
To film antywojenny, pokazuje, że nikt, żadna strona, nie wychodzi z wojny czysta moralnie. Wojna przetrąca kręgosłupy, miażdży, wręcz niszczy odruchy człowiecze, choć przecież nikt z głównych bohaterów nie jest zły.
Jest zatem lato 1943 roku, gdzieś w południowo-wschodniej Polsce. Mała osada, właściwie wieś. Główny bohater, Romek, marzy o karierze na kolei; nieopodal stacjonuje żandarmeria hitlerowska, a w niej służbę odbywa Guido, równolatek Romka. Gdyby nie okoliczności, mogliby być najlepszymi przyjaciółmi. Przez stację kolejową przejeżdżają transporty Żydów, Romek pomaga też transportować puste wagony kolejowe z rampy dezynfekcyjnej znajdującego się w pobliżu obozu koncentracyjnego.
Raz po raz można znaleźć na torach, albo na leśnych i polnych drogach, ślady po uciekających Żydach, najczęściej są to porzucone walizki; ale czasami są to także żywi i przerażeni ludzie, czasami trupy. Romek i Guido nawet nie przeczuwają, że wkrótce podejmą decyzje, które na zawsze zmienią ich życie.
Film ten nie mieści się w tym, co nazywamy teraz nową „polityką historyczną”
Michał Rogalski mówi: „Przeglądając stare fotografie, natknąłem się na serię zdjęć przedstawiających moich dziadków i ojca wraz ze znajomymi, beztrosko bawiących się w płytkich wodach jakiejś rzeki. Fotografie zrobiono w 1943 roku. Te zdjęcia uzmysłowiły mi, jak płytko i stereotypowo patrzymy na czas drugiej wojny światowej. Wspomnienia okropności przesłaniają często fakt, że także wtedy ludzie usiłowali żyć normalnie. A normalnie żyć oznacza kochać, bawić się i cieszyć młodością. Nawet gdy obok, niemal za rogiem, dochodzi do monstrualnych zbrodni”.
Film tego utalentowanego, młodego reżysera pokazuje, że jednak ta nasza „normalność” nie przetrwa długo w czasach pogardy. Rzeczywistość dopada bohaterów w sposób bezwzględny i okrutny. Wojna wydobędzie z nich odruchy głęboko ludzkie i wspaniałe, ale wydobędzie z nich także potwornego demona, który będzie ich ścigał do końca życia. Ma rację reżyser, kiedy mówi, że czas wojny ma wymiar uniwersalny, „będziemy do niego wracać tak, jak do opowieści biblijnych w poszukiwaniu archetypów ludzkich zachowań”.
Warto się postawić na miejscu Romka, zanim kogokolwiek potępimy. Kim tacy chłopcy jak Guido i Romek stali się po wojnie? Usprawiedliwienia w stylu „była wojna, ona ma swoje prawa, zostawmy to” nic nie wyjaśniają. Film trzyma w napięciu, momentami chwyta za gardło.
W czasach kryzysu uchodźczego obraz nabiera nowych, aktualnych znaczeń. I w ogóle nie mieści się w tym, co nazywamy teraz nową „polityką historyczną”, przywracającą tożsamość narodową, rzekomo zagubioną w czasach „postkomunistycznej dekadencji”. U Rogalskiego nie ma żadnej propagandy czy ideologii. Jest dramat człowieka, który wpadł w potrzask historii. Jak łatwo zabić w sobie ludzkie instynkty, odruchy, także w małych miejscowościach, w których pozornie nic się nie działo; nie było ruchu oporu; nie było powstań ani zamachów; pozorny i paradoksalny spokój wojny…
Reżyser zostawia nas z bohaterami jakby na rozstaju drogi. Czy zostanie po nich jakiś ślad? Wojna się kiedyś skończy. Co czeka Romka? Prawie pół wieku komunizmu? A może zginie od przypadkowej kuli? Co wybierze po tak traumatycznych przeżyciach – czy będzie brnął w zło, czy zwycięży w nim człowiecza wrażliwość? A Guido? Zginie na froncie wschodnim, a może wróci po wojnie do Niemiec i zacznie nowe życie – zostanie muzykiem jazzowym? Pisarzem? Księdzem? Hodowcą psów? Jak zdoła żyć dalej, przecież zabił w sobie miłość? Jak do niej powrócić?
Na początku i na końcu filmu widz słyszy piękny, niski głos Wiery Gran, która w tych dniach obchodziłaby stulecie urodzin. Wielka pieśniarka przedwojennej Warszawy, a potem w czasie wojny pieśniarka getta. Przetrącona przez wojnę okrutnie, napiętnowana przez najbliższych. Wykonuje słynny utwór Petersburskiego „Bez śladu” (archiwalne wykonanie z 1936 roku wykorzystano w filmie).
Bez śladu?