Przy wielkim ołtarzu Wita Stwosza w kościele Mariackim w Krakowie stoi figura Chrystusa Zmartwychwstałego. Jest nieporównywalnie większa od tych, które najczęściej stają w okresie wielkanocnym na naszych ołtarzach. Nagi Chrystus ubrany jest w szkarłatny płaszcz z błękitnym podbiciem. Profil tej figury – jak to jest właściwe dla sztuki średniowiecznej – przypomina literę S. Artysta w ten sposób ukształtował postać i udrapował szaty, że optyczne centrum stanowi czerwona rana usytuowana na prawym boku. Kiedy się przypatrywałem tej figurze, pomyślałem, że bardzo dobrze wyraża treść święta Bożego Miłosierdzia, w centrum którego stają Jezusowe rany, a zwłaszcza ta jedna, rana w boku, która prowadzi do serca, ta rana, z której „wypłynęły krew i woda”.
Kiedy Jezus pojawił się w dzień Zmartwychwstania w Wieczerniku, uczniom wystarczyło, że Go zobaczyli, aby uwierzyć, że to On. Tomasza wówczas nie było, ale nawet gdyby był, pewno by nie uwierzył. Nie wystarczyło mu tylko zobaczyć, chciał dotknąć, włożyć palec w ranę, zanurzyć się w Jezusowe ciało.
Dzisiaj jest Święto Miłosierdzia Bożego, którego treść dzięki św. Faustynie został „przetłumaczona” na obraz Jezusa z przebitym sercem, z którego wypływają promienie miłosierdzia: biało-niebieski i czerwony, symbolizujące wodę i krew. Woda oznacza obmycie i czystość, krew zaś życie, które zostało nam ofiarowane przez Śmierć i Zmartwychwstanie Chrystusa.
Ten jakże fizyczny i anatomiczny wręcz obraz rany w sercu jest wyrazem głębokiej prawdy. Kiedy Benedykt XVI wyjaśnia, czym jest miłość Boga, przywołuje tekst z proroka Ozeasza, gdzie Bóg mówi o swojej reakcji na niewierność Izraela (Oz 11, 8), Tekst Biblii Tysiąclecia brzmi: „Moje serce na to się wzdryga i rozpalają się moje wnętrzności”. Niestety, niewiele to na mówi. Rzadko używany czasownik „wzdrygać” się znaczy „drgnąć gwałtownie wskutek doznania niemiłego uczucia”. Ale to daleko za mało. Bliższa jest pierwotnemu sensowi Wulgata z wyrażeniem „conversum est in me cor meum” i polska Biblia Poznańska: „Odmieniło się we mnie serce i litość moja się poruszyła”. W książce pt. „Jezus z Nazaretu” papież mówi tak: „Bóg ma serce i serce to, można by powiedzieć, obraca się przeciwko Niemu samemu […]. Serce Boga przemienia gniew, a karę zamienia na przebaczenie”, a w encyklice Deus Caritas est dopowiada: „Namiętna miłość Boga do swojego ludu — do człowieka — jest zarazem miłością, która przebacza. Jest ona tak wielka, że zwraca Boga przeciw Niemu samemu, Jego miłość przeciw Jego sprawiedliwości”.
Bóg w swoim sercu zmaga się z sobą, wzdraga (a nie wzdryga!), czyli wzbrania się przed gniewem i z tym własnym gniewem wygrywa, bo – jak mówią znane słowa św. Augustyna – „Łatwiej jest Bogu powstrzymać gniew, aniżeli miłosierdzie”. Miłosierdzie, to miłowanie, które wyrasta z wnętrzności, wypływa gdzieś z osierdzia, z serca, z najgłębszych pokładów samego Boga. Serce Boga jest przebite, bo miłosierdzie wygrywa w nim z gniewem. Zranione grzechem człowieka i własnym gniewem wylewa na nas obficie swoje miłosierdzie.
Czyż i my nie znamy tego doświadczenia, tego stanu, gdy miłość bierze w naszych sercach górę nad słusznym – jak się wydaje – gniewem? Czy nie boli nas wówczas serce? A mimo wszystko wiemy, że to ból, który daje uzdrowienie. „W Jego ranach jest nasze zdrowie” (Iz 53, 5). W ranach naszego serca jest zdrowie tych, którzy przeciw nam zgrzeszyli. W komentarzu do przypowieści o synu marnotrawnym Timothy Keller pisze: „Miłosierdzie i przebaczenie muszą być darmowe i bezinteresowne dla winowajcy. Jeśli winowajca ma czymś na nie zasłużyć, nie ma mowy o miłosierdziu. Przebaczenie zawsze wiąże się z kosztami po stronie tego, kto go udziela”. Tym kosztem jest przebite serce Boga. To ono skłania nas do skruchy. Nawracamy się, ponieważ zostało nam przebaczone. Tym kosztem są także nasze przebite serca. Ci, którzy przeciw nam zgrzeszyli, przyjdą do nas tylko wtedy, gdy będą pewni naszego przebaczenia. Najpierw jest miłosierdzie, a potem skrucha. Bo miłosierdzie kosztuje bardziej tego, który przebacza niż tego, który powraca. Zawsze. Inaczej to nie jest miłosierdzie, lecz co najwyżej wielkopańska litość niegodna Boga i tych, którzy mienią się Jego dziećmi.