Cierpienie i śmierć same w sobie wydają się nie mieć żadnego sensu. Co powiedzieć matce szesnastoletniego Grześka, który utonął w Bałtyku? Uzasadniać teologicznie? Bóg tak chciał? Czy Bóg jest potworem? Jak reagować na cierpienia młodej dziewczyny czy młodego chłopaka umierających na raka? Albo z czym stanąć przed matką dziecka, które zginęło na poboczu drogi od uderzenia kołem oderwanym od pędzącego tira? Czy można sobie wyobrazić bardziej absurdalną śmierć? A może jednak zgodzić się na eutanazję beznadziejnie chorych. Litość to w końcu ludzki odruch.
Mówimy, że cierpienie nabiera sensu dopiero w perspektywie Krzyża. Łatwo powiedzieć, a trudno słabemu człowiekowi z cierpieniem żyć. Henryk Elzenberg pisał, że pocieszyć człowieka znaczy: w jego własnych oczach jego cierpienie podnieść do najwyższej godności.
Wiemy, że Jezus został ukrzyżowany przez nasze grzechy i za nas, że jego śmierć miała charakter dobrowolny. Czterdzieści dni Wielkiego Postu prowadzi nas do poznania istoty tajemnicy zbawienia. Teologia mówi, że inicjatorem zbawienia jest Bóg; człowiek nie może się zbawić sam. Zbawienie jest łaską, darmowym darem (to pozorna tautologia, bo dar może być także interesowny). Odpowiedź człowieka jest wolna. Przejmująco o tym pisał Antoni Gołubiew w „Listach do przyjaciela”. Pytał Boga: dlaczego dopuściłeś tyle cierpienia, dlaczego z tylu możliwych światów ten właśnie zrealizowałeś? „Ty nam to powiedziałeś, że człowiek stworzony został do szczęścia, nie do cierpienia; że sam przywołał swój ból słabością i grzechem, że się odwrócił od Ciebie, wybrał udrękę i zło, miast tego życia, które dlań przeznaczyłeś; że nadal w zaślepieniu czyni to samo. Lecz przecież… przecież nie uczynił tego pragnąc cierpienia, szukał przecież radości i szczęścia. A może było inaczej? (…) Dlaczego tak jest, dlaczego cierpią dzieci, dlaczego męczą się nieświadomi. (…) Nie pojmujemy, ale właśnie dlatego jest nam tak ciężko. Mimo całej ufności, na jaką się zdobyć możemy, świat przedstawia się nam jak zagadka, tragiczna i okrutna zagadka”. Tym bardziej że cierpienie nie zawsze uszlachetnia i podnosi. Bywa, że dzieje się odwrotnie: ludzie w cierpieniu degenerują się i więdną; cierpienie sprowadza nieraz załamania i bunt, niewiarę, rozpacz, a czasami nienawiść.
Podobno ks. Józef Tischner, ciężko chory na raka gardła, wychudzony, na wózku inwalidzkim, przyjęty przez Jana Pawła II w czasie krakowskiego etapu pielgrzymki, napisał papieżowi na kartce, bo nie mógł już mówić, dwa słowa, piorunujące, wręcz powalające: „Nie uszlachetnia!”, i miał na myśli cierpienie. Może to zdarzenie wyglądało inaczej, ale słowa „Nie uszlachetnia” porażają prawdą. W „Myśleniu według wartości” ks. Tischner napisał, że cierpienie jest podstawowym faktem ludzkim, a nawet czymś więcej: „jest próbą człowieczeństwa człowieka, próbą jego wewnętrznej prawdy. Przechodząc przez tę próbę, człowiek okazuje się takim, jakim jest. Jego maski opadają, traci sens wszelka gra”. Znamy ostatnie dwa lata życia ks. Tischnera. Ten tekst zawsze czytam ze ściśniętym gardłem; Tischner jak mało kto poznał Chrystusa cierpiącego.
Może jest tak, jak chce Simone Weil. Według niej cierpienie nie musi być wytłumaczone. Ten pozorny brak objawia bowiem wielką wartość cierpienia niewinnych. Bóg, który jest niewinny, jakby akceptował zło w stworzeniu. Cierpienie uczy współodczuwania z bliźnim, uczy także odróżniać rzeczy istotne od nieistotnych; kruszy w człowieku zarozumiałość i pychę, a przede wszystkim uczy widzieć świat z innej perspektywy. Chrześcijanin powie, że z perspektywy Krzyża. To ważne, bo afirmacja samego cierpienia byłaby fałszem. Krzyż jest symbolem i znakiem naszego zbawienia — to ofiara Chrystusa. Bóg nie chce cierpiętnictwa, bo cierpienie nie jest dobrem; ostatecznie czystość ofiary Chrystusa łączy się z brudem zbrodni. Bóg chce, abyśmy poznali i zrozumieli cierpienie Chrystusa.
W Wielki Piątek adorujemy Krzyż, przeżywamy jakby na nowo Mękę Pańską. Wykonało się! Spełniona misja: wypity kielich, przebyte konanie, zbawienie świata, zwyciężona śmierć, pokonany grzech, otwarta brama życia, zyskana wolność. Paschalny paradoks Krzyża, który oznacza nasze zbawienie – przejście ze śmierci do życia. Kres w wierności i miłości jest spełnieniem. A jednak człowiek zawsze będzie buntował się przeciw cierpieniu i śmierci, bo są one niepojęte i niesprawiedliwe, ale i nieuniknione. Dosięgną każdego z nas. Buntować się jednak trzeba, choćby wtedy, kiedy dzieje się krzywda zadawana przez człowieka człowiekowi. Krzyż Wielkiego Piątku wprowadza nasz naturalny bunt na tory milczenia wobec tajemnicy i na tory nadziei, która zawieść nie może.
PS 1. Po kliknięciu na na ten adres zobaczysz niezwykłą, poruszającą Drogę Krzyżową z „Ewangelii według świętego Mateusza” Pasoliniego.
PS 2. To wielka scena, według mnie jedna z najwspanialszych w dziejach kina. Pasolini w roli Maryi, matki Jezusa, obsadził swoją mamę. Twarz Susanny Colussi Pasolini patrzącej na ukrzyżowanego syna. Zatyka… Niesamowite.