Msza Wieczerzy Pańskiej. Rozpoczyna się Triduum Paschalne.
Ustanowienie eucharystii i kapłaństwa.
W taki dzień będzie trochę osobiście, o kapłaństwie i eucharystii także. Nieżyjący już kardynał Jean-Marie Lustiger z Paryża, pisał: opuścić znajome wybrzeże i wyruszyć ku ziemiom niechrześcijańskim. Na tym ma polegać kapłaństwo. A tych ziem niechrześcijańskich jest sporo wokół nas, również tu, w Polsce. Może przede wszystkim w Polsce. Być otwartym, zgodnie ze słowami św. Pawła: aby stać się „wszystkim dla wszystkich”. Mimo słabości i trudności staram się być wierny tej wizji po dzień dzisiejszy. Trzymanie się tej „lustigerowskiej” wizji, najlepiej opisanej w książce pod znamiennym tytułem „Wybór Boga”, daje radość i szczęście.
Co stanowi dla mnie największą trudność? Nie, nie celibat, jak się wydaje wielu publicystom piszącym o problemach duchowieństwa. Przyznaję, że jestem w tej sprawie skrajnym konserwatystą, nikt jeszcze sensownie mi nie uzasadnił dlaczego celibat miałby zostać zniesiony. Słyszę tylko kalki publicystyczne i płyciznę argumentacji.
Nie ukrywam – coraz częściej nie rozumiem wielu postaw w Kościele, co oznacza, że mam na myśli tak duchownych, jak i świeckich. Albo inaczej: może zbyt dobrze je rozumiem, i to jest bardziej przygnębiające. Chcą „rzucać ogień” i wypalać zło, nie bacząc na to, że człowiek jest mieszaniną pszenicy i kąkolu. Co gorsza to „zło” jest często wymysłem ich schorowanej i zideologizowanej wyobraźni, i wcale nie jest złem. Jakże często wypala się świadomie pszenicę, czyli dobro.To prosta droga do postawy skupiającej się na demaskacji – najczęściej urojonego – wroga, a nie na ewangelizacji; prosta droga do sekciarstwa. Pisał o tym ks. Józef Tischner w tekście w „Księdzu na manowcach”.
Ja nie chcę wypalać kąkolu, jeśli miałby na tym ucierpieć jeden kłos pszenicy, który może być w każdym z nas. Nie chcę bowiem doprowadzić się do stanu, w którym spełniałbym obrzędy bez dostrzegania ich sensu. A jest to największy dramat posługiwania kapłańskiego. Jak twierdził kardynał Martini z Mediolanu, też już nieżyjący, nikt nie może powiedzieć, iż doszedł do punktu, w którym nie grozi mu utrata poczucia sensu spełnianych przez siebie świętych czynności, na czele z biskupem. Kardynał Martini przywoływał św. Ignacego Antiocheńskiego, który zauważył, że jeśli umiem przebaczyć, to znaczy, że znalazłem się w sercu Ewangelii i zaczynam być chrześcijaninem.
Przeżycie Eucharystii i sakramentu pojednania daje najwięcej radości, to oczywiste. Bez eucharystii wszystko sczeźnie. Dla mnie szczególnie ważny jest konfesjonał, symboliczny rzecz jasna, bo np. przez ostatnie dwa dni spowiadałem w różnych zakamarkach korytarza szpitalnego. Pacjent, który spowiada innych pacjentów i …. lekarzy.
W dyskusjach o kapłaństwie zawsze przytaczam zdarzenie sprzed kilku lat. Była zima. Wracałem tramwajem z warszawskiej Pragi od zaprzyjaźnionego księdza. Ubrany byłem w ciepłą kurtkę z kapturem na głowie. Anonimowość zapewniona. Tramwaj wjechał na most Śląsko-Dąbrowski, gdy nagle ktoś chwycił mnie za rękę. W pierwszym odruchu pomyślałem, że to złodziej, kieszonkowiec. „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus” – usłyszałem. Zdziwiony spojrzałem na młodego człowieka, którego, jak sądziłem, w ogóle nie znałem. „Ksiądz mnie nie pamięta. Jestem Marek. Trzy lata temu spowiadałem się u księdza na Placu Trzech Krzyży. Wie ksiądz, po tej spowiedzi zmieniło się moje życie”. Zacząłem grzebać w pamięci. Wśród setek spowiedzi trudno przypomnieć sobie tę jedną. Ale przypomniałem sobie. Ona była ważna również dla mnie. Na chusteczkach higienicznych wymieniliśmy numery telefonów, nie mieliśmy jeszcze komórek (akcja dzieje się w połowie lat dziewięćdziesiątych). Ktoś wykpi, że to sentymentalne wspomnienie. Może, ale prawdziwe. Dla takich momentów warto być księdzem. Wróciłem późnym wieczorem do swojego mieszkania i był to radosny wieczór. Cieszyłem się, bo staram się być normalnym człowiekiem. Nie powinniśmy zatem zbytnio utyskiwać na rzeczywistość, która przecież składa się właśnie z takich drobnych, pozornie nieistotnych zdarzeń, nadających codzienny sens temu życiu. Do Marka oczywiście nie zadzwoniłem i nigdy więcej go już nie spotkałem.
Czasami myślę, że gdybym odszedł z kapłaństwa, wtedy wielu osobom, które spowiadam, które mi zaufały jako księdzu, sprawiłbym ból. Tak mi się wydaję, choć zapewne wielu z nich miałoby dla mnie zrozumienie. Ale wielu zapewne przeżyłoby rozczarowanie, które niekiedy jest początkiem wątpliwości i kryzysu wiary. Ale nie tylko to trzyma mnie przy kapłaństwie. To byłoby za mało. Bo tak naprawdę trzyma tylko On – Jezus, i co za tym Eucharystia, dlatego tak ważny jest Wielki Czwartek i to wspomnienie pierwszej mszy w historii. Strasznie to banalne, co piszę, ale innej odpowiedzi być nie może. Św. Paweł w 1 Liście do Koryntian naucza: „Skoro jeden mówi »ja jestem Pawła«, a drugi »ja jestem Apollosa«, to czyż nie postępujecie tylko po ludzku? Kimże jest Apollos? Albo kim jest Paweł?… Otóż nic nie znaczy ten, który sieje, ani ten, który podlewa, tylko Ten, który daje wzrost – Bóg” (1 Kor 3, 4-7).
I na koniec, jeszcze jedna bardzo ważna uwaga. Staram się zrozumieć moich kolegów, którzy porzucili kapłaństwo. Niech Bóg rozsądzi. Zdecydowali się na dramatyczny krok życiowy. Nie uważam ich za odszczepieńców i zdrajców. Nie mam do tego prawa. Gdybym tak uważał, byłbym żałosny. Chciałbym się z nimi spotkać, ale unikają kontaktów. Z reguły zrywają ze środowiskiem księży, zaczynają inne życie, i ja to rozumiem. Byłem bardzo szczęśliwy jak kilka lat temu w czasie procesji Bożego Ciała zauważyłem w tłumie kolegę z roku, który nagle odszedł z kapłaństwa i już założył rodzinę. Po procesji wyciągnąłem go z tłumu. Długo gadaliśmy, bardzo długo.