Chrystianizacja ziem polskich nie zakończyła się w średniowieczu. Ona wciąż stoi przed nami — jako zadanie.
W tym numerze „Więzi” piszemy, z rożnych stron, o narodzie polskim. Na wolę narodu‑suwerena powołuje się dziś rządząca partia, realizując swój plan polityczny. Artyści słyszą coraz więcej o swoich obowiązkach wobec kultury narodowej. A w tle pojawia się refleksja religijna nawiązująca do 1050-lecia chrztu Polski.
W ramach obchodów tego jubileuszu zaplanowano zarówno program duchowy, jak i uroczystości państwowo‑kościelne. Wydarzenia te mogą być odpowiedzią na ważne potrzeby społeczne, czuć bowiem w narodzie silną tęsknotę za wspólnotą, za wartościami podstawowymi. Ale jest też druga strona medalu. Polacy są dziś mocno podzieleni, a państwo ze swymi strukturami nie jest obecnie czynnikiem jednoczącym naród. Jak w tej sytuacji budować trwały ład społeczny?
I znowu okazuje się, jak ważną rolę ma tu do odegrania — tak istotny dla kształtowania polskiej tożsamości — Kościół rzymskokatolicki. Powinien on być, zwłaszcza w Roku Miłosierdzia, narzędziem pojednania. W sytuacji ostrych podziałów politycznych niezbędny wydaje mi się zwłaszcza większy dystans Kościoła wobec prób przekształcania jubileuszu chrztu w celebrowanie „dobrej zmiany” i wobec tych elementów obchodów, które mają charakter państwowy.
Owszem, chrzest Mieszka miał wymiar społeczny i państwowotwórczy. Bez chrztu nie byłoby też naszej cywilizacji i kultury. Ale w chrzcie nie o cywilizację chodzi — lecz przede wszystkim o osobistą więź z Chrystusem.
Chrystianizacja ziem polskich nie zakończyła się w średniowieczu. Ona wciąż stoi przed nami — jako zadanie. Wiara jest przede wszystkim osobową relacją, więc nie da się jej przekazywać tylko jako elementu tradycji czy obyczaju.
Politykom można zaś zadedykować przestrogę kard. Stefana Wyszyńskiego, który w lutym 1981 r. mówił w Gnieźnie: „Nie chodzi dziś bowiem w Polsce o wymianę ludzi, ale o nowego człowieka”.
Tekst ukazał się w kwartalniku WIĘŹ 2016, nr 1.