Pewnego wieczoru, po przeczytaniu fragmentu Słowa Bożego, zamknąłem Biblię i powiedziałem żonie, że przyjmiemy rodzinę uchodźców z Syrii – mówi Tomasz Wilgosz.
Błażej Strzelczyk: Jak to się zaczęło?
Tomasz Wilgosz: Pewnego wieczoru, po przeczytaniu fragmentu Słowa Bożego, zamknąłem Biblię i powiedziałem żonie, że przyjmiemy rodzinę uchodźców z Syrii.
Pamiętasz ten fragment?
To była księga Jakuba. O tym, że nie możemy być biernymi obserwatorami.
„Wprowadzajcie zaś słowo w czyn, a nie bądźcie tylko słuchaczami oszukującymi samych siebie”.
Zrozumiałem, że wierze trzeba czynów…
Radykalnych?
Nie lubię tego słowa.
Bo się źle kojarzy?
Dziś można mieć wrażenie, że radykał to ten, który dużo gada, a mało robi. Ja nie chcę nikogo pouczać, ale wydaje mi się, że jeśli w chrześcijaństwie chodzi o radykalizm, to raczej czynów, a nie słów. Mówię to, co sam czuję, nie chcę tworzyć z tego, co mi się wydaje, jakichś wielkich teorii. Wcale nie uważam, że to, co zrobiliśmy z żoną i dziećmi, jest radykalne. Dla nas to coś normalnego.
Wynajęcie obcym ludziom za darmo własnego mieszkania, pomaganie im w szukaniu pracy, załatwianie formalności u lekarzy i w urzędach, dawanie im przez rok 3000 złotych miesięcznie z własnej kieszeni to jednak nie jest taka powszechna praktyka Polaków.
Gdy dowiedziałem się, że tysiące ludzi musi uciekać przed wojną, miałem siedzieć z założonymi rękami i nic nie robić?
Mogłeś jak inni ludzie w Polsce uznać, że pomaganie im to nie jest Twoje zadanie.
Impuls, który, jak wierzę, pochodzi od Boga, podpowiada mi, że przede wszystkim należy nieść pomoc innym. I zapewniam cię, że mam spokojne sumienie. Dobrze sypiam, wiedząc, że moi Syryjczycy też tej nocy będą mogli spać spokojnie.
Kim oni są?
Najpierw gościliśmy starsze małżeństwo i ich syna, kawalera. Późnij przyjechała do nas kolejna trójka. Młode małżeństwo z trzyletnim synem. To ludzie, którzy mieszkali w Hims, trzecim co do wielkości mieście w Syrii.
I zamieszkali w małej Oławie!
To jest właśnie świetna sprawa, że nieduże miasto przyjęło uchodźców z Syrii. Po pół roku stali się u nas rozpoznawalni. Mam wrażenie, że starzy mieszkańcy Oławy, którzy na początku mieli dystans do Syryjczyków, teraz zaczynają być nawet trochę dumni, że w ich mieście są uchodźcy. Przewija się już w rozmowach, że to są „nasi Syryjczycy”, a nie tak, jak było wcześniej, gdy często słyszałem: „Oni są twoi, Tomek”. Wiem też, że nasza syryjska rodzina czuje się coraz bardziej komfortowo, spacerują po Oławie, nawiązują się pierwsze przyjaźnie.
Co Was zaskoczyło?
Staram się znajomym nie opisywać tego, co robię, bo wiem, że dużo z nich jest przeciwko. Musieliby się do tego odnieść, co mogłoby się skończyć boleśnie. Tak zwany kryzys uchodźczy sprawił, że ludzie, którzy dotychczas mogli się ze sobą przyjaźnić, nagle zamienili się we wrogów. Jedni są za przyjmowaniem uchodźców, inni przeciwko. Na tej płaszczyźnie nie ma nici porozumienia, nie ma nawet miejsca na dyskusję i to jest strasznie przykre. Okazuje się, że dla niektórych bycie katolikiem oznacza dziś, że jest się przeciwko przyjmowaniu uchodźców.
To strach? Niewiedza? Czy może mamy jakieś alternatywne tłumaczenia Pisma Świętego? Z czego wynika, że jedni katolicy chętnie przyjmują uchodźców, a drudzy są kategorycznymi przeciwnikami?
Szukam odpowiedzi na to pytania od samego początku przyjazdu do mojego domu uchodźców z Syrii. Zastanawiam się, jak to możliwe, że zna się dobrze Pismo Święte, a jest się przeciwnikiem gościnności.
Przeciwnicy starają się jednak udowadniać, że nie jesteśmy gotowi na przyjmowania uchodźców. Ich niechęć wynika też ze strachu, wielu z nich powołuje się na różnice kulturowe i choćby zdarzenia z Kolonii.
Słyszę tego typu pytania i zarzuty: „Teraz jesteś taki mądry, przyjmujesz muzułmanów pod swój dom, a co by było, gdyby ktoś przystawił twojej córce pistolet do głowy?”.
I co odpowiadasz?
Nie mam na to pytanie odpowiedzi. Nie wiem. Ale zastanawiam się, czy nie jesteśmy za obecną sytuację jakoś współodpowiedzialni. Czy robimy rzeczywiście wszystko, żeby ludzie, którzy stracili dach nad głową, tu, w Europie, czuli się bezpiecznie? Myślę, że gdy my okażemy im miłość, to oni też odpowiedzieliby nam tym samym. Jeśli agresja rodzi agresję, to miłość musi rodzić miłość. Warto skupiać się na tej drugiej i niszczyć tę pierwszą.
Pamiętasz dobre momenty w ostatnich miesiącach?
Jest coś takiego jak radość z tego, że robi się coś dobrego. Ale to jednocześnie bardzo czasochłonne zadanie, które wzięliśmy sobie na głowę. I mimo że inni nam pomagają, to jednak trzeba samemu pewne rzeczy załatwić.
Pojawia się złość?
Jak w każdej miłości. Na początku była duża euforia, ale z czasem dostrzega się coraz więcej wad i to jasne, że wkrada się zdenerwowanie.
Jak teraz wygląda Wasz zwykły dzień?
Szukamy naszym Syryjczykom pracy. To jest główne nasze zadanie w ostatnich tygodniach, bo nie chodzi o to, żeby utrzymywać ich do końca życia. Zakładam, że ważne jest danie im szansy na samodzielność. Poza tym wpadliśmy w tym tygodniu w wir dentystyczny. Leczymy zęby. Nasz najmłodszy gość chodzi do przedszkola, trochę chorował ostatnio. Zdarza się, że cały tydzień potrafimy się nie widywać, bo oni nie potrzebują już ciągle naszej pomocy, radzą sobie sami.
Ale nadal wspierasz ich finansowo.
Szczerze mówiąc, przestałem to już kalkulować. Na początku było trochę więcej pieniędzy. Teraz staram się im przekazywać około 3000 zł miesięcznie. Ale nie jest tak, że odbieram sobie od ust i daję im. Starczy nam pieniędzy na wszystko. Myślę natomiast, że lada moment Syryjczycy podejmą jakąś pracę i będzie nam jeszcze łatwiej wiązać koniec z końcem.
Zostają w Polsce?
Ostatnio nawet bez konsultacji ze mną podpisali umowę na telefony komórkowe. Chcą być samodzielni, to ważne. Ale powiedziałem im, że umowy są podpisane na dwa lata, więc będą musieli zostać przez te dwa lata. Śmiejąc się, potwierdzali, że zrobią to z przyjemnością. Mówią, że w Oławie jest najlepiej.
A Ty się czegoś od nich nauczyłeś?
Są bardzo gościnni. Kiedy czasem do nich wpadam, długo nalegają, żeby zostać chwilę i porozmawiać, wypić kawę. Myślę, że w ten sposób starają się odwdzięczyć za tę moją gościnność. Poza tym zapisałem się na krótki kurs o islamie, żeby nieco przybliżyć się do ich kultury. Zresztą sama gościnność ma szalenie ważny element. Żeby nauczyć się dzielić, trzeba być gościnnym, a gościnnym stajemy się wtedy, gdy uznamy, że to, co posiadamy, może też należeć do innych. Żyję w przekonaniu, że to, co jest, jest tak naprawdę ulotne i póki coś mam, to się tym dzielę.
To nie jest prosta sztuka, być dziś człowiekiem gościnnym.
Tak, zwłaszcza gdy zrozumiesz, że w słowie „gościnny” jest słowo „inny”. Musimy założyć, że w gościnności będzie zawsze jakaś inność. Otworzenie się na nią już stanowi początek rewolucji w życiu i szansę na niesienie pomocy. Wydaje mi się, że cały sens w niesieniu pomocy ma też być w tym, że nie oczekujemy niczego w zamian. Wierzę, że to jest Boże dzieło, a nie moje. Staramy się robić dobrze i nie dopuszczam myśli, że błądzę.
Czym jest Twoim zdaniem miłosierdzie?
Pojęcie „miłosierdzie” to nie jest prosta sprawa. Brzmi dość archaicznie, dlatego próbuję raczej zrozumieć, co to znaczy „czynić miłosierdzie”. Wydaje mi się, że tu znów nie chodzi o żaden radykalizm, a przede wszystkim o bycie normalnym człowiekiem i robienie tego, co człowiekowi wydaje się słuszne. Wydaje mi się, że tu nie jest nawet konieczne odwoływanie się do naszej wiary. Mamy gdzieś wryte normy ludzkiego postępowania i nimi powinniśmy się kierować.
Czyli po prostu być ludźmi przyzwoitymi.
Każdemu człowiekowi należy się szacunek. Nawet, a może przede wszystkim tym, którzy hejtują nasze działania. Jeśli z kimś się różnię, to się z nim rozchodzę, a nie chcę go zwalczać. Są też ludzie, którzy potrzebują naszej pomocy, trudno mi zrozumieć, dlaczego mówimy, że nie powinniśmy im jej nieść. Chrześcijańska tożsamość – a na nią powołują się niektórzy przeciwnicy przyjmowania uchodźców – polega przede wszystkim na otwarciu i gościnności. Wydaje mi się, że tracimy tę tożsamość chrześcijańską właśnie wtedy, gdy odmawiamy pomocy potrzebującym. Ze słowami: „byłem głodny, a daliście Mi jeść (…) byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie” się nie dyskutuje. Nie ma tu żadnego „ale” i pytań „jakim przybyszem?” i „kiedy?”. Jeśli jest człowiek, który potrzebuje pomocy, to nie ma sensu szukać wymówek, tylko trzeba się wziąć do pracy i nieść mu pomoc.
Tomasz Wilgosz – przedsiębiorca z Oławy. Absolwent matematyki. Kilka lat spędził w Taize. Członek wspólnot chrześcijańskich.
Błażej Strzelczyk – dziennikarz „Tygodnika Powszechnego”.