Na wolę narodu – suwerena, który obdarza władzą swoich wybranych – powołują się rządzący. „My też jesteśmy narodem” – przypominają na ulicach zwolennicy opozycji.
Ci czuli się wcześniej spychani na margines przez tamtych, więc teraz jeszcze skuteczniej sami ich wykluczają. A naród jest i tu, i tam. I jeszcze gdzie indziej – bo dość wielu jego członków nie jest ani za jednymi, ani za drugimi. Naród to nie monolit, a patriotyzm może mieć różne twarze.
Mam w tym sporze swoje stanowisko. Mam opinię: kto pierwszy zaczął, kto bardziej winien, kto powinien więcej pokutować. Mam pogląd, kto bardziej, a kto mniej zły – choć też wcale nie dobry. Nie o tym jednak chcę tym razem pisać. Chodzi o coś bardziej fundamentalnego, na co powinny zwracać uwagę Wysokie Zwalczające się Strony.
Każda aktualna władza chętnie zapomina, że wola narodu zmienną jest. Powiada się, że to łaska pańska (czyli rządzących) na pstrym koniu jeździ. Ale łaska narodu – nie inaczej. Przecież nie kto inny jak ten sam naród (tyle że kilka lat wcześniej) przekazał władzę, i to na całkiem długo, tym, co rządzili wczoraj, odbierając ją tym co rządzili przedwczoraj (i rządzą dzisiaj). A jeszcze wcześniej ten sam suweren z własnej nieprzymuszonej woli oddał władzę w ręce kogoś zupełnie innego – aż wspominać hadko.
To właściwie tak oczywiste, że aż banalne: wolą narodu wojujesz, od woli narodu zginiesz. Jeśli zdobyło się władzę demokratycznie, to demokratycznie też się ją kiedyś straci (chyba że się wcześniej demokracji ukręci głowę…). Aż by się prosiło, żeby ci, którzy rządzą, brali pod uwagę istnienie także innej części narodu niż ich zwolennicy. Żeby czuli się odpowiedzialni za włączanie nie-swoich, a nie za ich wykluczanie.
Ewangelia ma na to mądrą radę, zwaną złotą regułą: „co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie!” (Mt 7,12). Czyli: traktujcie opozycję tak jak byście chcieli, żeby was traktowano, gdy będziecie w opozycji. Jeśli nie z przekonania, to przynajmniej z wyrachowania, żeby wam nie było gorzej, gdy wola narodu zmieni swoje gusta.
Niestety, ponadpartyjne polskie autorytety nie żyją, a ci, co pozostali, „specjalizują się” raczej w dezintegracji niż łączeniu ponad podziałami. Znowu więc – jak to już bywało w naszych dziejach w takich sytuacjach – rodzi się pytanie o Kościół. Wedle nauczania II Soboru Watykańskiego ma on być „znakiem i narzędziem wewnętrznego zjednoczenia z Bogiem i jedności całego rodzaju ludzkiego”. Czy będzie chciał i umiał przyczynić się do większego zjednoczenia nad Wisłą?
Komentarz opublikowany w poznańskim “Przewodniku Katolickim” nr 10/2016.