Niestety, w życiu łatwo zamienić się w „nauczyciela”, który przestaje słuchać. „Nauczyciel”, który nie słucha, zaczyna popełniać błędy: tam, gdzie trzeba po prostu kogoś przytulić, wygłasza moralną naukę. Tam, gdzie trzeba komuś poświęcić pięć minut uwagi, spogląda zniecierpliwiony na zegarek – pisze Wojciech Bonowicz.
Blisko 30 lat spędzonych we wspólnocie z osobami z niepełnosprawnością intelektualną – z zespołem Downa, z porażeniem mózgowym i rozmaitymi dysfunkcjami – każe mi zapytać: kto właściwie jest nieumiejętny? Niektórzy z moich przyjaciół nie potrafią sami się obsłużyć, większość nie potrafi napisać dłuższego tekstu, samodzielnie zrobić zakupów, rozwiązać prostego równania. Mój najbliższy przyjaciel Wisienka jest bardzo wygadany, ale wysyła mi smsy o treści: „bannanwiśniaprzyjaciprzyjaciwiśnibanan”.
Kiedy ktoś obserwuje nas z zewnątrz, zapewne mnie rozpoznaje jako tego, który „wie”, „jest mądry”, „jest normalny”. Czy to znaczy, że tak jest naprawdę? Czy to ja jestem tym, który „uczy”, czy raczej jestem uczniem?
Często wracam myślami do opowieści Henriego J. Nouwena zatytułowanej „Adam”. Nouwen, autor poczytnych książek i wykładowca prestiżowych uczelni, u szczytu akademickiej kariery jedzie do wspólnoty „Arki”, gdzie ma zająć się głęboko upośledzonym mężczyzną. Adam prawie się nie odzywa, trzeba mu pomagać we wszystkich życiowych czynnościach, na dodatek miewa ataki epilepsji. Powoli między mężczyznami rodzi się przyjaźń. Przebywając z Adamem, Nouwen zaczyna na nowo rozmyślać o tym, czego nauczył się podczas wielu lat studiów. Stawia sobie pytania o to, co decyduje o naszym człowieczeństwie, kim jest Bóg, czy Bóg objawia się w kimś takim jak Adam. Nigdy nie zapomnę przejmującego wyznania, które zawarł w swojej opowieści: „Adam był najmniej kontrolującym przewodnikiem, jakiego spotkałem”.
Pokusa, by przyjmować wobec drugich postawę „nauczyciela”, jest bardzo silna. Z doświadczenia wiem, że łatwiej ulegają jej mężczyźni niż kobiety. Postawa „nauczyciela” jest niekiedy bardzo potrzebna: jeśli we wspólnocie nie ma kogoś, kto bierze na siebie odpowiedzialność i podejmuje decyzje, wszystko się rozłazi. Kiedy między poszczególnymi członkami wspólnoty istnieje pewne napięcie, bardzo ważne jest, żeby umiejętnie poprowadzić rozmowę. Wypowiedziane w porę właściwe słowo może zmienić czyjeś życie. Bycie „nauczycielem” daje dużo satysfakcji.
Niestety, w życiu łatwo zamienić się w „nauczyciela”, który przestaje słuchać. „Nauczyciel”, który nie słucha, zaczyna popełniać błędy: tam, gdzie trzeba po prostu kogoś przytulić, wygłasza moralną naukę. Tam, gdzie trzeba komuś poświęcić pięć minut uwagi, spogląda zniecierpliwiony na zegarek. „Nauczycielowi” wydaje się, że kiedy nie mówi, nie przemawia, wtedy traci czas i trwoni talenty. Jest to wielkie nieporozumienie.
Czas moich przyjaciół z niepełnosprawnością intelektualną płynie inaczej niż nasz. Można powiedzieć nieco żartobliwie, że płynie on zgodnie z odkryciami dwudziestowiecznej fizyki, to znaczy – zależy od układu odniesienia. My natomiast żyjemy w świecie „starszym”, w którym odczuwamy dyktat czasu, tak jakby był on czymś absolutnym. Żyjemy, jakbyśmy czuli na plecach jego oddech. Są to dwa diametralnie różne sposoby życia – a zwłaszcza dwa różne sposoby przeżywania relacji z innymi. Dla nas relacje są tylko jednym z elementów tego świata: jeśli wydaje się nam, że nas spowalniają, to je ograniczamy. Dla nich relacje są wszystkim.
Mój nieżyjący już przyjaciel Wojtek (z zespołem Downa) miał zwyczaj odwiedzać nas bez zapowiedzi o różnych porach. Dzieci były jeszcze małe, w domu panował chaos, a tu rozlegał się dźwięk domofonu i w słuchawce słychać było łagodne: „To ja”. Wraz z pojawieniem się Wojtka niepokój opadał. Mieszając łyżeczką herbatę, Wojtek pytał, co słychać. Kiedy mówiłem o czymś wesołym, śmiał się. Kiedy opowiadałem o problemach, kiwał głową ze zrozumieniem i powtarzał: „No tak”, „Tak to jest”. Dzieci traktowały go trochę jak gościa z innego świata. Zachowały się zdjęcia, na których córka, może trzyletnia, siedzi mu na kolanach, a Wojtek z czułością ją obejmuje.
Wojtek niemal w każde popołudnie wypijał kilka takich herbat. Po warsztatach, póki nie zrobiło się ciemno, krążył i odwiedzał różnych znajomych. Bardzo często porównuję moich przyjaciół do kleju, który łączy to, co rozdarte, podzielone. Kiedy młodzi ludzie pytają mnie, co warto robić w życiu, odpowiadam: szukaj ubogiego przyjaciela. Szukaj takiego, który będzie z tobą tylko po to, żeby z tobą być. Osoby z zespołem Downa są tu szczególnie uprzywilejowane: są empatyczne, mają w sobie dużo naturalnej czułości. Przebywanie z nimi uczy dystansu do tego, co pozornie ważne, i odsłania to, co ważne naprawdę.
Dzięki moim przyjaciołom przynajmniej od czasu do czasu przypominam sobie, jak bardzo jestem nieumiejętny i jak wiele jeszcze się muszę od nich nauczyć. To najmniej kontrolujący przewodnicy, jakich udało mi się w życiu spotkać.
Wojciech Bonowicz – poeta, pisarz, publicysta, felietonista „Tygodnika Powszechnego”, biograf ks. Józefa Tischnera, autor bajek. Trzykrotnie nominowany do Nagrody Literackiej Nike oraz wielu innych nagród literackich. Od prawie 30 lat związany z krakowską wspólnotą ruchu „Wiara i Światło”. Mieszka w Krakowie.