To film trudny, ale trzeba go zobaczyć. Kolejny film o Holokauście? No nie, ktoś powie, przecież już nic nowego na temat nie można nakręcić. A jednak „Syn Szawła”, węgierskiego reżysera László Nemesa, powoduje, że czujesz się bezradny. Co każdy z nas zrobiłby, gdyby musiał przeżyć to, co tytułowy bohater.? A przecież nie wiadomo, czy się nie znajdziemy w sytuacji ekstremalnej, wymagającej ostatecznych decyzji. Przecież ci młodzi Żydzi z Sonderkommanda jeszcze niedawno żyli pełnią życia. Nemes podprowadza nas aż do drzwi komory gazowej. Nie epatuje jednak okrucieństwem, wszystko widzimy w skali 1:1, ale jednocześnie wszystko jest zamazane, jakby za mgłą.
Członkowie Sonderkommanda opowiadają, że działali jak roboty. „Właściwie żaden z nas wtedy nie żył, nie myślał, nie zastanawiał się, nie czuł”. Każdy z wyrokiem śmierci, a mimo to poganiał innych ludzi z transportów, swoich rodaków, wierzących do samego końca, że po wyjściu z łaźni znajdą w szatni swoje ubrania. Przeżyć!!! Pragnienie przeżycia, okrutna, normalna rzeczywistość. Normalność.
W „Korzeniach totalitaryzmu” Hannah Arendt napisała, że wraz z nazizmem „pojawiło się zło radykalne, którego wcześniej nie znaliśmy”. I pisze dalej: „Piekło ucieleśniały udoskonalone przez nazistów typy obozów, w których całe życie było dokładnie i systematycznie zorganizowane z myślą o jak najdotkliwszej udręce”. Obozy koncentracyjne wyglądają jak „inna planeta”, bo oto świat zobaczył wreszcie jak wygląda zło w „czystej” postaci. W czasie procesu zbrodniarza wojennego, Adolfa Eichmanna, Arendt obserwowała dokładnie oskarżonego. Była zaskoczona przede wszystkim jego niepokojącą normalnością. „Normalność owa – konkludowała Arendt – była dużo bardziej przerażająca niż wszystkie potworności wzięte razem”. Normalne piekło.
„Syn Szawła” to film, który pozostaje w głowie. Twarze, oczy, ciała – piekło ludzkie. Wśród entuzjastycznych recenzji są także głosy poddające w wątpliwość artystyczną wizję reżysera. Jerzy Sosnowski na przykład,pisze: „W kinie byłem jednak „obok”: wydało mi się, że zasadniczy pomysł wizualny – czyli skupianie kamery na głównym bohaterze i utrzymywanie jego otoczenia w chronicznej nieostrości – to pomysł „za dobry”, wbrew intencjom skupiający uwagę widza na „chwycie”, i w rezultacie estetyzacja Holokaustu. Poza tym, burczałem, wychodząc z „Muranowa”, jeśli wierzyć świadectwu Borowskiego, a nie ma powodu je podważać, to w rzeczywistości obozu koncentracyjnego nie było miejsca na gesty Antygony. Z zachowaniem proporcji, to trochę tak, jak w komentarzu pewnej himalaistki na temat filmu „K-2″, która stwierdziła tylko: nie, powyżej siedmiu tysięcy metrów nie ma dylematów moralnych, jest czysta biologia”. Czy rzeczywiście? Sosnowski od razu podważa swój pierwszy osąd: ” Ale może jednak się myliłem. Może moje rozdrażnienie to reakcja obronna (starsi panowie potrafią gwałtownie zwiększyć grubość swojej skóry, jeśli podświadomie spodziewają się emocji zbyt silnych na ich nerwy, sterane sprawami bieżącymi). Gézá Röhrig (aktor grający główną rolę – przyp. mój) wypowiada się o pracy nad filmem przekonująco. Budzi zaufanie. A przy tym film, który trzy doby po seansie pozostaje problemem, to chyba jednak nie może być zły film”.
No właśnie Jurku, bo to jest jednak wybitny film. Być może tegoroczny Oskar dla filmu nieanglojęzycznego. Warto obejrzeć. Oto trailer filmu.