Do połowy dwudziestego wieku inteligencja polska była w dominującej części inteligencją mniej lub bardziej lewicową. Kilkanaście lat po wojnie – a dokładnie rzecz ujmując: po październiku 1956 roku – przestało to być oczywiste, ponieważ zmieniły się tymczasem siły, tłumiące zadawanie pytań i politycznie opresyjne.
Dziś zdaje się, że inteligencja zasila rozmaite nurty ideowe. A jednak to inteligenckie „dlaczego?” sprawia, że w każdym z tych nurtów inteligent sytuuje się na obrzeżach; jeśli zaś umówić się, że stopień bezwarunkowej aprobaty dla danej myśli rośnie, gdy idziemy od lewej do prawej strony, to powiedzieć by należało, że inteligent znajduje się z reguły na lewym skrzydle każdego stanowiska, jakie był wybrał. Gdyż dogmatyk-socjalista, dogmatyk-liberał, dogmatyk-konserwatysta – jak i dogmatyk-komunista czy dogmatyk-nacjonalista, choć osobiście podejrzewam, że pojęcia „niedogmatyczni komuniści” i „niedogmatyczni nacjonaliści” są zbiorami pustymi – zdradza swoje inteligenckie powołanie, wybiera dogmatyzm zamiast właściwej dla siebie tożsamości, tożsamości kontestatora w wybranym uprzednio obozie.
Na podobnej zasadzie inteligent może pracować w dowolnym – nieomal – zawodzie, gdyż dziś to nie zawód, lecz mentalność czyni inteligenta inteligentem. Musi jednak pozostać pracownikiem zdystansowanym do reguł środowiska, w którym jako pracownik tej a nie innej branży się był znalazł. A pewne zajęcia – jak choćby funkcja polityka czy biznesmena – stanowią jednak nieustanne wyzwanie dla inteligenckiej tożsamości, ze względu na stosunek do wiedzy, pieniądza, wątpliwości oraz ludzi wykluczonych.
To jest fragment artykułu. Pełny tekst – w kwartalniku „Więź” lato 2016 (dostępnym także jako e-book).