Jesień 2024, nr 3

Zamów

2. Grzesznych upominać: Łatwo powiedzieć

Fot. shutterstock.com

Upomnienie grzesznych przypomina głoszenie kazań przez niedoskonałego księdza. Jeśli kapłan skupi się jedynie na swoim wybraniu, rychło wpadnie w moralizatorski ton. Jeśli uświadomi sobie, że jest nadal grzesznym wiernym, może słowem zbliżyć słuchaczy do Boga – pisze o. Dariusz Piórkowski SJ.

Jak by nie patrzeć, upominanie to twardy orzech do zgryzienia. Najbardziej wymagający uczynek miłosierdzia. Dlatego rzadko dobrze spełniany. Sedno tej trudności trafnie wyraził św. Alfons Liguori, pisząc, że „teoretycznie, ostre napomnienie kogoś, aby się opamiętał, jest doskonałym rozwiązaniem, ale w praktyce bardzo trudno tego dokonać, nie popełniając żadnej winy”.

Ale to nie wszystko. Gdy myślimy o upominaniu innych, od razu piętrzy się przed nami cała góra wątpliwości, często uzasadnionych. Przecież na okrągło stykamy się z mnóstwem ludzi, którzy żyją w ciągłym grzechu, co więc zmieni zwrócenie uwagi jednemu z nich? I czy mamy upominać wszystkich, których złe zachowanie nas razi i oburza? Gdzie leży granica upominania? Jak czynić to w rodzinie? W jaki sposób dotrzeć do uzależnionego ojca, który pije i krzywdzi swoich bliskich? A co powiedzieć własnej siostrze, która wykorzystuje dobroduszność rodziców? Jak upomnieć dorosłe dziecko, które oszukuje w podatkach lub zdradza współmałżonka?

Nie upominamy z różnych powodów. Głównie psychologicznych. Boimy się ludzkiej reakcji i odrzucenia. Sami czujemy, że nie jesteśmy lepsi, gdyż mamy grzechy na sumieniu. Często opanowuje nas zwykła obojętność. Mamy słabe poczucie odpowiedzialności za siebie, kultywując sprywatyzowaną wersję chrześcijaństwa. A jeśli upominamy, to niestety często robimy to niewłaściwie, odruchowo. Ponieważ trudno nam oddzielić grzech od grzesznika, wybieramy nieodpowiedni moment, nie zakładamy dobrej woli w człowieku albo uważamy, że de facto nie należymy do tej samej rodziny grzeszników. Rzadko też stanowczość kojarzy nam się z miłością.

Co więc począć z tym fantem? Parę lat temu odkryłem, że w tak delikatnej materii najlepiej radzić się mądrzejszych, czyli świętych. To ludzie, których poczucie sprawiedliwości i surowość zostały „wygładzone” przez miłosierdzie. Dlatego nie są pospieszni w osądzaniu i potępianiu. Ale zanim do nich przejdę, spójrzmy pokrótce, co na ten temat mówi sam Jezus.

W Ewangelii św. Mateusza uczy, żeby przy upominaniu robić wszystko, co możliwe, by pozyskać swego brata. Ciekawe jednak, że Chrystus skrzywdzonego prowadzi do krzywdziciela, nie na odwrót. „Jeśli twój brat zgrzeszy przeciwko tobie, idź i upomnij go w cztery oczy” (Mt 18,15). Podobnie kiedy Jezus mówi o składaniu ofiary na ołtarzu, to najpierw każe pójść do tego, kto ma coś przeciwko ofiarującemu dar i poprosić o pojednanie (Mt 5,23). Wymaga to nie lada dojrzałości i Bożej pomocy, by przekroczyć własne urazy, poranienie i pójść do krzywdziciela. Jezus wywraca do góry nogami prawo odwetu i proponuje niekonwencjonalne lekarstwo na zło. Św. Augustyn ukazuje tę perspektywę w zaskakujący sposób: „Ktokolwiek cię obraził, obrażając ciebie, zranił najpierw samego siebie, czy nie opatrzysz więc rany twojego brata? Musisz zapomnieć o obrazie, której doznałeś, ale nie o ranie jednego z twoich braci”. Mało kto uważa, że to krzywdziciel niszczy również samego siebie. Każdy następny grzech zmniejsza w nim wrażliwość na dobro i drugiego człowieka, powoduje narastającą izolację i samotność.

Jest wiele sytuacji, kiedy należy unikać upominania. Św. Alfons uczy, że „napomnienia przepełnione goryczą czynią więcej szkody niż pożytku, szczególnie gdy ten, kto ma być skarcony, również jest pełen niepokoju. Należy się wtedy powstrzymać od skarcenia i poczekać na moment, gdy ostygnie wzburzenie”. Najlepszym środkiem uspokajającym jest wówczas spojrzenie na siebie i zauważenie, że dzielę z braćmi podobne słabości. Wtedy gniew przemienia się we współczucie.

Według św. Tomasza z Akwinu istnieją przynajmniej cztery przypadki, kiedy człowiek powinien się pohamować w udzielaniu innym zbawiennych nagan: gdy zgrzeszył w sposób jawny; gdy popełnił grzech ciężki; gdy stawia się wyżej od tego, kogo chce upomnieć. Nie należy też iść do grzesznika, gdy spodziewamy się, że nie przyjmie upomnienia i stanie się przez to jeszcze gorszy. Jezus również mówi, że nie powinniśmy biegać do wszystkich z upominaniem, ale do tych, którzy zgrzeszyli przeciwko nam.

Urszula Ledóchowska dodaje, że jeśli jest w nas za dużo obłudy, mylimy upomnienie z potępianiem. Kiedy święta komentuje zachowanie faryzeuszów wobec kobiety pochwyconej na cudzołóstwie, pisze, że są oni „pobłażliwi dla siebie, surowi dla innych. Dusza pyszna jest zadowolona z siebie. Na wszystko ma wytłumaczenie, kiedy o nią chodzi. Na innych natomiast patrzy przez czarne szkła, znajduje plamy na słońcu. O ile dusza pokorna widzi w drugich dużo dobrych stron, o tyle pyszna same złe dostrzega (…). Niewyrozumiałość i na słońcu widzi plamy”.

Wszyscy mamy ukrytą tendencję, by najpierw zauważać braki i zło, a nie to, co już mamy, i dobro. Dopóki więc w bliźnim widzimy wyłącznie ciemne strony, nie powinniśmy zwracać mu uwagi. Czasem upominanie może być przejawem zwykłej niecierpliwości. Rada św. Urszuli zgadza się z przesłaniem przypowieści o pszenicy i chwaście (Por. Mt 13,24–30). Na polu, gdzie pan posiał pszenicę, po pewnym czasie wyrósł również chwast. Wzbudza to niepokój sług, którzy biegną z pretensjami do pana: czy nie posiałeś dobrego nasienia, skąd się tu wziął chwast? Ciekawe, że ziele tak bardzo przyciąga ich uwagę, tak ich denerwuje, że chcieliby je natychmiast wyrwać. Pan jednak zabrania im i nakazuje: „Pozwólcie obojgu róść aż do żniwa”. Dlaczego? Bo Pan widzi najpierw pszenicę, nie chwast. Jeśli pole z pszenicą i kąkolem jest obrazem ludzkiej duszy, to można powiedzieć, że Bóg nie patrzy na nas przez pryzmat grzechu, ale dobra, które w nas dojrzewa. Miłosierdzie patrzy inaczej. Widzi słońce, a nie jedynie czarne plamy. Dlatego Bóg jest cierpliwy także wobec ludzkiego błądzenia i grzechu. Postępuje z delikatnością i, jak zauważa św. Tomasz, w przypadku grzechów ukrytych „Bóg przeważnie tajemnym upomnieniem daje grzesznikom przestrogę, tchnąc na nich wewnętrznie”.

Wesprzyj Więź

Zalecenie Jezusa nie pozostawia jednak wątpliwości: trzeba upominać, bo jesteśmy wzajemnie związani ze sobą. Grzech jednego szkodzi innym. Jednak szczególnie w tym dziele miłosierdzia bardziej liczy się forma niż treść. Upominanie wymaga zachowania szeregu warunków, żeby – jak powiada Jezus – „pozyskać swego brata”. Św. Tomasz powie, że aby uczynek miłosierdzia przyniósł zamierzony owoc, powinien być spełniony „tam, gdzie należy, wtedy, kiedy należy, i w odpowiedni sposób”. I tutaj jest pies pogrzebany. Bo można komuś powiedzieć świętą prawdę, ale tak, że się go dobije, a nie przywoła na właściwą drogę. Można nawet upomnieć z wyczuciem, ale w chwili, gdy uwaga bliźniego jest pochłonięta czymś innym. Wtedy nasze staranie nie zostanie w ogóle zauważone.

Najważniejszy jest jednak szacunek dla upominanego i pragnienie jego dobra. Zadziwia to, że zdaniem św. Tomasza „upomnienie jest wynikiem znoszenia słabości bliźniego. A znosi się bliźniego, jeśli zachowuje się wobec niego życzliwość i z tej życzliwości stara się o jego poprawę”. Wydawałoby się, że często dzieje się dokładnie na opak: ponieważ nie mogę już patrzeć na to, co robi bliźni, postanawiam go upomnieć. Ale wtedy brakuje mi miłości, czyli także znoszenia ograniczeń brata czy siostry.

Zauważmy podstawową rzecz: upominanie to dzieło miłosierdzia, a nie sprawiedliwości, zwłaszcza urażonej. Z tego powodu inny doktor Kościoła, św. Jan Chryzostom, pisze, że upominanie nie może polegać na oskarżaniu, gromieniu, żądaniu wyjaśnień czy karaniu grzeszącego. Tak czyni prokurator i sędzia, a nie człowiek wiary. Św. Tomasz uważa, że miłosierdzie w człowieku jest specyficznym smutkiem. Można smucić się z powodu cudzego zła, jeśli nędzę cudzą uważa się za własną. Empatia zakłada więc bliską relację z człowiekiem. Jeśli chcę upomnieć bliźniego, który grzeszy, to najpierw muszę odczuć smutek z powodu jego moralnej biedy, a potem się z nim zidentyfikować. Jeśli przed upomnieniem odczuwam tylko wewnętrzną satysfakcję, że naprowadzę bliźniego na właściwą drogę, to lepiej nie otwierać do niego ust.

Podziel się

2
1
Wiadomość