Wszyscy znamy film Luchino Viscontiego według tej noweli.
Tomasz Cyz – reżyser „Mojej pierwszej śmierci w Wenecji”, wystawionej na scenie im. Haliny Mikołajskiej w warszawskim Teatrze Dramatycznym – tak opowiada o swojej sztuce: „Życie jest krótkie, wiec trzeba brać się za rzeczy dla siebie najważniejsze. Ta historia taka jest. Mówi o miłości,pragnieniu miłości,które choćby było grzeszne, dopadnie nas. Mówi o ostatecznej próbie zatrzymania czasu, która jest niemożliwa. Mówi o śmierci, a moment ten pozwala rozciągnąć do nieskończoności”.
Justyna Bargielska napisała „Moją pierwszą śmierć w Wenecji” na motywach słynnej noweli Thomasa Manna, i – jak zauważył Jan Gondowicz – opisana historia toczy się „na styku estetyki i erotyki, wzruszenia i kuszenia. I kończy się jakby na niczym, choć co się miało stać, to się stało”.
Cyz wyreżyserował spektakl o patrzeniu, o spojrzeniu. Ostatecznie zmysł wzroku jest najbardziej tajemniczym zmysłem. Choć oczy nas zdradzają, odkrywają czego pragniemy: może życia, może miłości, a może śmierci; pokazują naszą radość i nasz ból, i naszą tęsknotę za tym, co przeminęło. Cyz potrafił te delikatne stany duszy odtworzyć, w dużej mierze dzięki znakomitym aktorom. Adam Ferency i Władysław Kowalski to klasa sama w sobie, ale przecież także Agnieszka Warchulska i Sławomir Grzymkowski, oraz młodzi: Eliza Rycembel i Mateusz Łapka.
Małgorzata Łukasiewicz w książce „Jak być artystą. Na przykładzie Thomasa Manna” pisała: „Aschenbach robi sobie mały urlop, na krótko wyrywa się z kolein swojego zwykłego życia i urlop ten rozrasta się bez granic, zajmuje miejsce tamtej porzuconej egzystencji, wywraca dotychczasową hierarchię ważności. Aschenbach […] nie od razu przyznaje się przed sobą, że to z powodu Tadzia zostaje w Wenecji. Najpierw zresztą wcale nie pojechał do Wenecji, tylko do Puli. A potem wcale nie zamierza zostać w Wenecji. Pogoda nie zapowiada się dobrze, laguna śmierdzi, więc Aschenbach gotów jest wyjeżdżać, już się spakował i dopiero poręczne nieszczęście, jak wyraża się narrator – kufer wyekspediowany nie tam, gdzie trzeba – dostarcza pretekstu, by zrezygnować z wyjazdu. Aschenbach pozostanie w Wenecji, ze wszystkimi tego konsekwencjami”.
Dylemat: zostać albo wyjechać, ulec urokowi dziwności albo się wycofać. Tak, to dziwne, ale dopiero gdy Aschenbach (u Cyza pan A.) pozwolił się uwieść, albo inaczej: dał się sprowadzić z tamtej – wydawałoby się – właściwej drogi, dopiero wtedy zaczyna się jego prawdziwa opowieść. Młody Tomasz Cyz znakomicie poprowadził wątek owej uległości wobec dziwności, tajemniczej inności. Warto iść do Dramatycznego. Prawda o człowieku, skrywającym i tłumiącym swoje uczucia, właściwie przez całe życie. Pragnienie uwolnienia się z tych pęt przychodzi za późno.
Luchino Visconti uważał, że pierwowzorem postaci Aschenbacha był kompozytor Gustaw Mahler, dlatego bohatera swego filmu uczynił kompozytorem (u Manna jest to pisarz). I dlatego również wykorzystał dwa niezwykłe utwory Mahlera – III i V Symfonię – jako tło muzyczne filmu. Wybrzmiewają one szczególnie przejmująco w finałowej scenie filmu.