Jesień 2024, nr 3

Zamów

Europa chrześcijańska i oświecona

Tomáš Halík, Praga, 2014 r. Fot. Halik.cz

Autokrytyczne chrześcijaństwo i autokrytyczny humanizm laicki potrzebują siebie nawzajem, by pozbywać się własnych wypaczeń. Wzajemna współpraca tych dwóch paradygmatów – laickiego i chrześcijańskiego – była wielkim marzeniem Benedykta XVI. Powtarzał on, że taka kooperacja nadałaby zjednoczonej Europie duchowy kształt. Dziś Kościół mógłby się stać obrońcą licznych wartości oświecenia i racjonalizmu, choć w ich imieniu był on niegdyś często niesprawiedliwie atakowany – mówi ks. Tomáš Halík.

Bartosz Bartosik: Angażuje się Ksiądz w dialog w wielu wymiarach: intelektualnym, ekumenicznym, międzyreligijnym i społecznym. Właściwie na wszystkich tych polach mamy do czynienia z jakimś kryzysem. Jak diagnozuje Ksiądz stan kultury dialogu w cywilizacji zachodniej?

Ks. Tomáš Halík: Zacznę od związków wiary z dialogiem. Staram się ukazywać postawę wiary nie jako przekonanie, lecz jako życiową orientację, którą nazwałbym życiem w dialogu. Człowiek rozumie rzeczywistość, życie i jego wydarzenia jako coś, co do niego przemawia. Życie duchowe jest próbą przeniknięcia do głębszego przesłania zawartego między wierszami wydarzeń codzienności. Podstawą życia duchowego jest umiejętność wyciszenia się, odseparowania od tego, co głośne w nas i poza nami: reklam, ideologii, dominujących opinii większości, medialnej i politycznej manipulacji. Duchowość to próba odnalezienia w swoim konkretnym, dzisiejszym dniu głosu Boga, który przemawia do mnie poprzez wydarzenia, które stały się moim udziałem, poprzez książki, które przeczytałem, poprzez to, co usłyszałem. Na ten głos trzeba też dać właściwą odpowiedź. Postawa prawdziwie ateistyczna jest postawą monologu, kierującego się jedynie logiką samorealizacji, a nie postawą nasłuchiwania i odpowiadania. Ta przynależy antropologicznie do struktury wiary i jest jej wyrazem.

Skoro wiara jest życiem w dialogu, to dlaczego wierzący chrześcijanie wciąż są tak podzieleni? Posoborowa fala ekumenicznego entuzjazmu zdecydowanie opadła…

– Być może na swój sposób dialog ekumeniczny osiągnął już swoje uwieńczenie? Jego celem nie może być przecież homogeniczność Kościoła, lecz wzajemne uznawanie prawa do posiadania własnej tożsamości i możliwości wzbogacenia ze strony innych chrześcijan. To już się dokonuje. Papież Benedykt XVI otwarcie cytował protestanckich autorów w swojej trylogii o Jezusie. Całe grupy katolickich teologów opierają się na wysiłkach badawczych protestantów, posiłkują się myślą prawosławną. Wielu protestantów formuje się na jezuickich ćwiczeniach duchowych. Granice poszczególnych wyznań zacierają się. Nie istnieją już większe kości niezgody między katolikami a protestantami, podobnie nie ma znaczących różnic teologicznych między katolikami a prawosławnymi. W tym ostatnim wypadku problemem mogą być polityczne powiązania rosyjskiego prawosławia, ale to są rzeczy drugorzędne. Może się wydawać, że jesteśmy na etapie pewnej stagnacji, ale nie jest ona negacją drogi dialogu.

Czy widzi jednak Ksiądz szansę na formalne zjednoczenie Kościoła?

– Nie widzę szczególnych powodów, dla których powinniśmy formalizować tę jedność. Rzecz jasna, uznaję głęboki sens propozycji Jana Pawła II, który chciał, aby urząd Piotrowy był ucieleśnieniem idei jedności i najgorliwszym jej sługą. Autorytet, który dziś posiada papież Franciszek, daleko przekracza widzialne granice Kościoła katolickiego i pokazuje, że możliwe jest istnienie autorytetu ogólnochrześcijańskiego. W praktyce jednak zależeć to będzie od charyzmy konkretnego następcy Piotra, a nie od zapisów prawa kanonicznego.

Inną kwestią jest wspólnota stołu eucharystycznego, którą czasem uznaje się za bezpośredni cel ekumenizmu. To byłoby wielkie osiągnięcie, ale na tym polu wciąż czeka teologów wiele pracy. Uważam, że jest to obszar, w który dziś powinien iść największy wysiłek ekumeniczny.

W akceptacji jedności jako różnorodności pomaga dziś katolikom fakt, że papież pochodzi spoza europejskiego kręgu kulturowego. Mianuje on kardynałów z innych części świata – to są wyraźne sygnały do wzmocnienia kulturowego pluralizmu Kościoła katolickiego. Po wielkiej schizmie Kościół łaciński bardzo się zromanizował i ujednolicił, podczas gdy wcześniej chrześcijaństwo było znacznie bardziej pluralistyczne: mieliśmy tradycje łacińskie, rzymskie, celtyckie, germańskie, słowiańskie. Dziś zmierzamy z powrotem na drogę dywersyfikacji, która paradoksalnie pomoże nam osiągnąć prawdziwą jedność.

Kryzys przeżywa także dialog międzyreligijny…

– Rzeczywiście prawdą jest, że chrześcijaństwo wychodzi mu naprzeciw chętniej, niż inne religie. Dialog międzyreligijny stał się przedmiotem badań i zainteresowań specjalistów, intelektualistów, którzy tworzą swoistą subkulturę „dialogistów” – ludzi bardzo dobrze rozumiejących się wzajemnie, ale mających małe możliwości wpływu na swoich współwyznawców. Radykałowie są z kolei nastawieni na te kręgi alergicznie, stąd też małe przełożenie dialogu na zwykłe życie.

Z drugiej strony, w grudniu 2014 roku uczestniczyłem w ważnym spotkaniu międzyreligijnym zorganizowanym przez papieża Franciszka w Watykanie, którego celem było połączenie sił w walce przeciw współczesnemu niewolnictwu. Takie inicjatywy mają wielką wartość. W Pradze założyliśmy na przykład grupę „Wspólny głos”, w której jako przedstawiciele chrześcijaństwa, judaizmu i islamu spotykamy się, dyskutujemy i wydajemy wspólne stanowiska wobec problemów społecznych: eutanazji, rasizmu, wzrostu nietolerancji w życiu publicznym i religijnym. Chcemy być inspiracją dla społeczeństwa, które jest zrażone kryzysem kultury dialogu na poziomie politycznym.

A jak wygląda dzisiaj społeczny dialog kultury laickiej i chrześcijańskiej?

– To jeden z kluczowych problemów dla przyszłości, zwłaszcza Europy. Natrafiamy tutaj na wiele trudności z obu stron. Po stronie chrześcijańskiej są to fundamentalizm i tęsknota za christianitas w wersji romantycznej. Po drugiej stronie dostrzegamy formy agresywnego sekularyzmu, który sam staje się nietolerancyjną formą zastępczą religii. Obydwa te zjawiska uważam za niezwykle nieszczęśliwe.

Powinniśmy raczej iść drogą wyznaczoną, jeszcze przed wyborem na papieża, przez kardynała Ratzingera w 2004 roku w jego słynnym dialogu z Jürgenem Habermasem, kiedy powiedział, że autokrytyczne chrześcijaństwo i autokrytyczny humanizm laicki potrzebują siebie nawzajem, by pozbywać się własnych wypaczeń. Wzajemna współpraca tych dwóch paradygmatów – laickiego i chrześcijańskiego – była wielkim marzeniem Benedykta XVI. Powtarzał on, że taka kooperacja nadałaby zjednoczonej Europie duchowy kształt. Ten papież wielokrotnie powtarzał, że nie możemy rezygnować z dziedzictwa racjonalności i wszystkiego, co w kulturze oświecenia było pozytywnego.

Uważam, że ponowne spotkanie wiary i rozumu nastąpi jednak inaczej niż sobie to wyobrażał Benedykt XVI – choć jego intuicje i przemyślenia były interesujące i inspirujące. Zaproponowany przez niego „Dziedziniec pogan”, ze swoją ideą otwarcia Kościoła na poszukujących, był bardzo dobrym pomysłem. Dostrzegam jednak w tym pomyśle pozostałości kościelnego triumfalizmu. Świątynia Jerozolimska w czasach swojego istnienia mogła sobie pozwolić na takie funkcjonowanie, dzisiejszy Kościół bardziej niż Świątynię Jerozolimską przypomina jednak Ścianę Płaczu. Bóg dzisiaj chce raczej wychodzić dalej niż na dziedziniec pogan. Jak mówił kardynał Bergoglio podczas konklawe, Chrystus dziś puka w drzwi Kościoła, ale z drugiej strony, od środka, bo chce wyjść na zewnątrz. Chciałbym, byśmy szli tam razem z Nim.

W dyskursie medialnym – i w Polsce, i w Czechach – Kościół przedstawiany jest jednak raczej jako opresyjna, biurokratyczna potęga. I jak tu głosić kulturę dialogu?

– Trudno nie zauważyć, że w katolicyzmie bardzo agresywny jest ten nurt, który zredukował wiarę do politycznej walki przeciwko aborcji, antykoncepcji i małżeństwom homoseksualnym. Nie chcę tych spraw bagatelizować, to są poważne problemy. Myślę jednak, że papież Franciszek słusznie zauważył, że w pewnym momencie stało się to obsesją, wielu katolików uznało to za sprawy najważniejsze. Dlatego też laickie media zaczęły widzieć Kościół przede wszystkim jako gracza w meczu o sprawy obyczajowe, czy wręcz seksualne. Takie elementy jak miłosierdzie, przykazanie miłości bliźniego czy kwestia solidarności społecznej zostały przez ten bój przesłonięte.

Zachowując wielką cześć do Jana Pawła II, myślę, że za jego pontyfikatu te proporcje zostały rozchwiane. Papież Franciszek chce dziś inaczej kłaść akcenty, pokazując, że moralność to nie wszystko. Myślę, że dzięki temu obraz Kościoła w mediach też się będzie pomalutku zmieniał. Obecny papież w pewien sposób zaciekawił media. Pytaniem pozostaje, czy w samym Kościele znajdzie on istotne wsparcie. Czy wierni zatrzymają się na etapie fascynacji, kultu papieża, czy też pójdą za głosem swojego pasterza i z odwagą okażą solidarność z ubogimi i poszukującymi? Czy katolicy nie będą się bali ubrudzić swoich rąk problemami tego świata, czy raczej będą preferowali zachować ręce czyste, ale też puste? Narzekaniem na zepsuty świat i media nikomu nie pomożemy, nawet jeśli dla wielu środków masowego przekazu Kościół rzeczywiście jest dziś takim „chłopcem do bicia”. Przy papieżu Franciszku sytuacja powoli się jednak poprawia.

Często podkreśla Ksiądz, że Kościół mógłby odegrać wielką rolę w zbliżeniu światów islamu i laickiego humanizmu. To pogląd dla wielu zaskakujący.

– Jest to możliwe, bo z oboma tymi światami coś nas, chrześcijan łączy. Z islamem mamy wiele wspólnego w dziedzinie etyki, jesteśmy największymi religiami monoteistycznymi świata. Z kolei laicki humanizm powstał na gruncie chrześcijaństwa i posiada sporo jego cech. Oba te światy znajdują się dziś w stanie silnego sporu, a rolą Kościoła może być wzajemne ich tłumaczenie i odnajdywanie wspólnych elementów. To wielka rola dla Kościoła, podobna do tej, jaką odegrał podczas rozpadu Cesarstwa Rzymskiego. Nowym ludom przybyłym do Europy przekazywał wtedy nie tylko wiarę w Boga, ale też dziedzictwo kultury antycznej.

Przypomina mi się ostatnia książka Jeana Guittona Ultima verba, wydana tuż przed jego śmiercią, w której pisał, że Kościół zachowywał dziedzictwo antyku, pomimo tego, iż ówczesne pogaństwo starało się zniszczyć religię chrześcijańską. Dziś Kościół w podobny sposób mógłby się stać obrońcą licznych wartości oświecenia i racjonalizmu, choć w ich imieniu był on niegdyś często niesprawiedliwie atakowany. To właśnie Kościół mógłby islamskim imigrantom przekazywać te najwartościowsze elementy kultury europejskiej.

Dzisiaj jednak „stara, zmęczona Europa”, jak mówi papież Franciszek, sama od siebie odpycha „neutralnych” jeszcze muzułmanów. Przyjaciel z Rzymu, ze Wspólnoty Sant’Egidio, opowiadał mi o rozmowie z uchodźcą z Syrii, który po raz trzeci próbował osiedlić się w Europie po tym, jak był z niej wcześniej dwukrotnie wydalony. Ten Syryjczyk powiedział, że jeśli Europa odtrąci go kolejny raz, uda się na Bliski Wschód, by zasilić szeregi Państwa Islamskiego. Nie wiem, jak skończyła się jego historia, ale symbolicznie pokazuje ona ten problem.

– Zgadzam się. Decydujący dla przyszłości Europy spór toczy się dziś o dusze tej zdecydowanej większości – „neutralnych”, jak Pan mówi – muzułmanów, którzy mają dwa wyjścia: albo uznają, że płyną na tej samej łodzi co my, albo zaczną identyfikować się z radykalnym islamem. A wiele zależeć będzie od naszej postawy wobec nich. Rzecz jasna, nie chodzi o naiwność, trzeba zauważać ryzyka i potencjalne trudności tej koegzystencji, nie możemy jednak uczynić Europy nieosiągalną twierdzą. Już dziś żyją tutaj miliony ludzi z krajów islamskich. Ci wszyscy ludzie do 11 września 2001 uznawani byli za Marokańczyków, Turków, Algierczyków, a po tej dacie mówi się o nich: „muzułmanie”. A przecież między muzułmanami istnieją wielkie różnice, których nie dostrzegamy przez te stereotypy.

W decyzjach muzułmanów bardzo istotną rolę odgrywa ich podejście do tekstów świętych. Największym problemem jest kwestia odczytania Koranu jako bezpośredniego zapisu dyktatu niebios, którzy należy rozumieć dosłownie. Czy islam pójdzie drogą chrześcijaństwa, które (z wyjątkiem kilku nieistotnych, fundamentalnych prądów) uznaje, że Biblię można czytać albo dosłownie, albo na serio (śmiech)? Teologia i Kościół są właśnie od tego, aby pełnić funkcję hermeneutyczną i interpretować tekst biblijny zarówno w odniesieniu do czasu, w którym powstał, jaki i aktualnie. Interpretacja i aktualizacja Biblii do „dzisiaj” jest niezwykle istotnym elementem chrześcijańskiej teologii i kaznodziejstwa.

Najwyższy czas, aby islam podjął w tej kwestii istotne kroki. Niedawno rektor prestiżowego muzułmańskiego uniwersytetu Al-Azhar stwierdził, że należy szukać nowych podejść i sposobów interpretacji Koranu. Dla wielu imamów i ich zwolenników jest to jednak nie do przyjęcia. To jest pytanie kluczowe dla przyszłości islamu: czy podąży on ścieżką badań historyczno-kulturowych i postara się o twórczą egzegezę tekstu Koranu? Jeśli tak, dialog z nim jest możliwy. Jeśli jednak uzna się Koran za dosłowny zapis Słowa Bożego, trudno sobie wyobrazić dialog.

A w jakim kierunku powinno się zmieniać współczesne chrześcijaństwo:

– Wszystkie religie przechodzą ciągłe przemiany. Chrześcijaństwo powoli przeprowadza się ze Starego Kontynentu do Trzeciego Świata. Dziś jest to szczególnie zauważalne, ponieważ stamtąd pochodzi papież i nie przykłada tak wielkiej uwagi do spraw europejskich, jak jego poprzednicy. Da się dostrzec jego wyraźne ugruntowanie w teologii wyzwolenia.

Zobaczymy, co dalej z chińskim chrześcijaństwem. Obecnemu papieżowi bardzo zależy na uregulowaniu sytuacji w Chinach. Wciąż nie znamy prawdziwej twarzy tamtego chrześcijaństwa, ponieważ funkcjonuje ono w wielkiej części w podziemiu. W każdym kantonie sytuacja jest inna i zmienia się praktycznie z miesiąca na miesiąc. Gdzieniegdzie czuć już powiew wolności, w innym miejscu nie ustają prześladowania.

Chrześcijaństwo przyszłości będzie znacząco inspirowane przez doświadczenie pozaeuropejskie. My w Europie czy Ameryce od dawna zmagamy się z kwestią życia w laickim świecie. Ale dla wielu chrześcijan to wciąż otwarte pytanie na przyszłość – nikt nie wie, czy także ich czeka konieczność zmierzenia się z nim. Może nas zatem czekać cała seria niespodzianek. Dziś teatr wydarzeń jest tak zmienny jak rzadko kiedy w historii. Miesza się w te procesy globalizacja przynosząca ze sobą różnorakie nowe zjawiska religijne, nową ezoterykę itd.

O jakich przeobrażeniach możemy mówić w kontekście przemian innych religii?

– Współcześnie religie stają się dla wielu ludzi raczej sposobem obrony swojej tożsamości grupowej, niż rzeczywistym wyrazem duchowej głębi.

Dla Żydów zagrożeniem jest (to kwestia bardzo delikatna!) zapomnienie o Starym Testamencie, o całej filozofii judaizmu i przekształcenie judaizmu w pseudoreligię Holokaustu. Zagłada jest wielką tragedią, o której trzeba wciąż przypominać, ale judaizm ma głębsze korzenie. Widzę w tym zagrożeniu analogię do upolityczniania innych religii, które zapominają o swoich duchowych korzeniach i przekształcają się w politycznie instrumentalizowane twory.

Na swój sposób zmieniły się także religie wschodu. Buddyzm i hinduizm praktykowane w świecie zachodnim stały się w istocie wariantem unitarianizmu – takim liberalnym protestantyzmem, włącznie z samym Dalajlamą (śmiech). Natomiast z pierwotnym buddyzmem czy hinduizmem mają niewiele wspólnego.

W zeszłym roku wyszła po czesku książka Johna Micklethwaita „Bóg powraca”. Może to jakaś zapowiedź?

– Kardynał Vlk ciągle ją poleca, choć nie jestem pewien, czy aby na pewno ją czytał, czy tylko podoba się mu jej tytuł (śmiech). Opowiada ona bowiem o różnych, złożonych aspektach tego zjawiska. Ta książka pokazuje, że tytułowy powrót religii jest zjawiskiem problematycznym i niejednoznacznym. Religie przybierają we współczesnym świecie różne formy i nie wszystkie są sympatyczne. Podobnie odmienne są nowe formy ateizmu, będące de facto tworami religiopodobnymi, np. w wydaniu Richarda Dawkinsa. Scena religijna szybko się zmienia i trudno ocenić, jak będzie się w przyszłości profilował katolicyzm.

Wielką rolę w tej kwestii odkrywa autorytet papieża, który, także w ekumenicznym kontekście, stał się rzecznikiem światowego chrześcijaństwa. Protestanci żartują, że nie mają już przeciwko czemu protestować i podpisaliby się pod wszystkim, co mówi Franciszek. Rzecz jasna, nie znoszą go za to skrajnie konserwatywni katolicy. Wielkim problemem są stosunki z prawosławiem. Z jednej strony wydaje się, że po tysiącletniej schizmie zmierzamy ku jedności, być może także formalnej, z drugiej strony olbrzymim problemem jest upolitycznienie Kościoła prawosławnego w Rosji. To wszystko jest wciąż przed nami.

Jak widzi zatem Ksiądz przyszłość chrześcijaństwa w Europie?

– Wśród części chrześcijan istnieje nostalgia za średniowieczną, chrześcijańską Europą, która jest tak naprawdę idealizowanym wytworem wyobraźni stworzonym przez romantyków jako przeciwwaga dla oświeceniowego pogardzania średniowieczem. Powrót do christianitas nie jest dziś możliwy. Należy przyjąć dzisiejszą sytuację i szukać nowych form społecznych.

W ostatnim czasie często nawiązuję do obserwacji socjologa Roberta Wuthnowa, a także Charlesa Taylora, którzy zauważają, że dziś główna linia podziału nie przebiega pomiędzy wierzącymi a niewierzącymi, lecz pomiędzy dwellers a seekers (można to przetłumaczyć: pomiędzy zadomowionymi a poszukiwaczami). Myślę, że Kościół zbytnio troszczy się o tych zadomowionych, którzy się z nim całkowicie identyfikują. Ich liczba faktycznie spada, zasługują oni na duszpasterską opiekę, ale najciekawsze rzeczy dzieją się wśród poszukiwaczy. I to zarówno wśród wierzących rozumiejących swoją wiarę jako drogę, jak i tych, którzy sami siebie określają jako niewierzących albo agnostyków, ale jednak poszukujących.

Dla przyszłości Kościoła istotne jest, aby obok duszpasterskiej opieki nad zadomowionymi oraz klasycznej posługi misyjnej, znalazło się miejsce dla trzeciej drogi duszpasterskiej – asystowania poszukującym. Do tej grupy nie możemy podchodzić z wyższością, jako właściciele skarbu Prawdy, ale w dialogu być otwarci na wzajemne uczenie się – także i my możemy od nich nauczyć się żyć wiarą jako otwartą drogą. Jednocześnie trzeba im przedstawiać i oferować bogactwo doświadczeń Kościoła. Takie asystowanie będzie wymagało pozostawienia wolności wyboru konkretnej osobie, która sama określi swoją odległość lub bliskość do chrześcijaństwa.

Widzę dlatego wielką rolę dla duszpasterstwa specjalistycznego – studenckiego, chorych, więziennego czy wojskowego. Tam kapłani nie są jedynie dla wierzących, ale dla wszystkich. Zwłaszcza w laickim czeskim środowisku kapelan wojskowy nie spotyka wielu wierzących żołnierzy, a mimo to jest bardzo szanowaną i rozchwytywaną osobą. Wielu z tych kapłanów jest bardzo dobrze przeszkolonych, ukończyli szkoły psychoterapeutyczne, przeszli żołnierskie szkolenie, musztrę i towarzyszyli swoim żołnierzom w różnych niebezpiecznych okolicznościach, zyskując tym wielki autorytet. Także w szpitalach lekarze i pielęgniarki mogą liczyć na księży nie tylko w sprawie ostatniego namaszczenia, ale także w przypadkach osób znajdujących się w sytuacji granicznej, zadających pytania egzystencjalne, potrzebujących bliskości i wysłuchania. Myślę, że te przykłady mogłoby być prototypem trzeciej drogi duszpasterskiej, na której głównym zadaniem byłoby nie nawracanie, lecz duchowe towarzyszenie każdemu człowiekowi w jego drodze i poszukiwaniach odpowiedzi na pytania o sens, zwłaszcza w sytuacjach krańcowych.

Myśli Ksiądz, że obecny papież trafi ze swoim orędziem do wspomnianych poszukiwaczy?

– Papież Franciszek jest bardzo wyrazistostą osobowością, której sposób bycia jest wyraźnie różny od poprzedników. Budzi to wielkie pokłady nadziei. Pytanie: co dalej? Pamiętajmy, że podobnym zaskoczeniem był Jan Paweł II – papież ze Wschodu, ze swoim oryginalnym stylem, którego światowe media początkowo oceniały bardzo pozytywnie. Z upływem lat zaczęły się pojawiać krytyki oraz twierdzenia o papieżu-konserwatyście. Także dziś trudno powiedzieć, jak rozwinie się sytuacja, a oceny tego pontyfikatu będzie można dokonać dopiero z pewnym czasowym odstępem.

Cieszę się jednak, że w wielu rzymskich kręgach czuć powiew swego rodzaju rewolucji. Myślę też, że jej istotnym elementem są zakonne, jezuickie korzenie papieża, jak też fakt, że podobnie do Jana Pawła II, jest to człowiek spoza kurii, o czym najdobitniej świadczą akcenty przez niego rozłożone przy wyborze miejsc pielgrzymek zagranicznych. Miały one dla świata wielkie znaczenie, a dla naszego świata wręcz podwójnie wielkie. Analogicznie było za czasów Jana Pawła II. W efekcie jego podróży kuria jednak zbytnio się rozrosła, działo się w niej wiele rzeczy, których nie sposób było przypilnować. Jeszcze później wypłynął na powierzchnię problem wykorzystywania seksualnego dzieci, który był zaniedbany w czasie tego pontyfikatu.

Benedykt natomiast był człowiekiem, który kurię znał, ale sam był przede wszystkim intelektualistą i uczonym. Jan Paweł wiele energii inwestował w działalność misyjną, Benedykt zaś poświęcał się pracy intelektualnej i teologicznej. Na reformę kurii i kościelnego aparatu nie było czasu i miejsca. Papież-jezuita ma wsparcie, podczas gdy Benedykt działał jako osamotniony profesor. Franciszek ma za sobą całą armię przeszkolonych jezuitów (śmiech). Z tym swoim jezuickim zapleczem i dokładnością systematycznie pracuje nad reformą kurii. To nie są rzeczy, które widać gołym okiem, ale w Rzymie wielu mówi o prawdziwej rewolucji. Jak daleko jednak uda się tę reformę dociągnąć, to pytanie na przyszłość.

Nie jest tajemnicą, że wielu, także w naszej części świata, sceptycznie patrzy na styl papieża, pocieszając się, że to wszystko kiedyś minie i sytuacja wróci do normalności. Ja jednak sądzę, że nie ma dokąd wracać. Gdyby próbowano wyciszyć nadzieję obudzoną przez Franciszka, miałoby to opłakane skutki. Póki co udało się mu zyskać sympatię mediów, a trzeba przyznać, że w obecnych czasach media dysponują wielką siłą i niezwykle ważne jest, by papież cieszył się ich życzliwością, oczywiście nie za wszelką cenę. Jeśli papież chce ze swoimi przesłaniem radosnego głoszenia Ewangelii dotrzeć do całego świata, nie może ignorować roli mediów w przekazywaniu tych informacji. Nie oznacza to konieczności tworzenia komunikatów specjalnie pod media, oznacza to jednak konieczność bycia dla nich zrozumiałym.

Nasza rozmowa ukaże się drukiem już po drugiej sesji synodu biskupów o rodzinie. Spytam jednak, jaką drogą powinien, według Księdza, podążyć Kościół w sprawie osób rozwiedzionych żyjących w nowych związkach?

– Z jednej strony, kto jak nie Kościół ma głosić istotność rodziny i promować cnotę wierności? Z drugiej strony jest wielu ludzi, którym pomimo starań małżeństwa się rozpadają. Opuszczonych kobiet i rozbitych rodzin, także wśród chrześcijan, jest strasznie dużo, a ja spotykam się z nimi co czwartek w konfesjonale. Widzę zatem, że wiele spośród klasycznych katolickich małżeństw się rozpada. Są takie przypadki, w których kobieta zostaje przez męża porzucona dla młodszej, zostaje sama w domu z gromadką dzieci, a kiedy znajdzie kogoś, kto będzie chciał jej pomagać, jest w zasadzie wykluczona z sakramentu Eucharystii aż do śmierci. Myślę, że to naprawdę sprzeciwia się duchowi Ewangelii. Uważam, że wzorem prawosławia powinno się otworzyć dla takich osób specjalną drogę pokutną umożliwiającą przystąpienie do Eucharystii. Myślę, że papież Franciszek zdaje sobie z tego sprawę.

Nie obawia się Ksiądz schizmy? Według opinii przeciwników tych zmian byłaby to rewolucja przeciwko nauce Kościoła i papieży, na co nie można pozwolić.

– Na swój sposób taka cicha schizma trwa od ostatniego soboru, po którym doszło do rozejścia się dróg tych, którzy oczekiwali jeszcze większej otwartości i tych, dla których tych nowości już było zbyt wiele. Dlatego stoję na stanowisku, że Kościół powinien stworzyć model funkcjonowania odpowiadający rozwiązaniom stosowanym w niektórych zakonach, jak na przykład u karmelitów, którzy dzielą się na trzewiczkowych i bosych. Pierwsi nie przyjęli reformy zapoczątkowanej przez św. Jana od Krzyża i św. Teresy z Ávili, drudzy natomiast to zrobili. Dziś bezproblemowo oba zakony żyją obok siebie.

Pluralizm jest cechą wrodzoną Kościoła. Są w nim ludzie podkreślający ciągłość i podkreślający wolność. W polityce jedni mają serce bardziej po lewej, drudzy po prawej stronie, a jedni i drudzy odsłaniają jakąś część prawdy. W Kościele, podobnie jak w demokracji, powinno być miejsce na twórcze napięcie. Chodzi o taką organiczną całość, o której pisał św. Paweł: oko nie może powiedzieć, że nie potrzebuje ust. Tak samo my potrzebujemy różnorodności, aby przesłanie Ewangelii trafiło do całej ludzkości i całego świata, musimy więc poszerzyć naszą ofertę. Zawsze mówię moim katechumenom, że na pewno trafią w Kościele na coś, co nie będzie im odpowiadać, ale może ktoś inny właśnie tego potrzebuje. Pewien rodzaj duchowości może trafiać do ludzi o innym wykształceniu i będzie dla nich słuszną drogą.

Większa tolerancja i pluralizm w Kościele byłyby wskazane. Sam bym sobie życzył, by istniał prąd, który będzie sprawował tradycyjną mszę łacińską, podtrzymywał tradycyjną duchowość i używał chorału gregoriańskiego. Jeśli będzie to odpowiadać prawdzie i rytmowi życia danej wspólnoty, to ludzie chętnie będą tam przychodzili. Jednak w typowej parafii, w której człowiek do kościoła przychodzi po pracy, musi to wyglądać inaczej. Uważam za niezmiernie ważne, by Kościół potrafił znaleźć ryt odpowiadający rytmowi życia i konkretnym potrzebom różnych grup, które zarazem wzajemnie będą się tolerować.

Spójrzmy na różnorodność papieży. Benedykt XVI był papieżem-teologiem, od którego wyczuwało się wewnętrzny spokój i tradycję. I był potrzebny. Franciszek jest natomiast papieżem-jezuitą wychodzącym do ludzi i przyprowadzającym ich do Kościoła. Trafia on do tej olbrzymiej grupy katolików (kto wie, czy już nie większości), którzy są katolikami typu „tak, ale…”. Tyle że za obecnego papieża są bardziej „tak”, niż „ale” (śmiech). Franciszek trafia do strefy otaczającej Kościół, jak pierścień otaczają Saturna; do ludzi poza widzialnymi murami Kościoła i przyprowadza ich z powrotem do wewnątrz. I jest bardzo potrzebny.

Wesprzyj Więź

Rozmawiał Bartosz Bartosik

Ks. Tomáš Halík – ur. 1948. Filozof, teolog i socjolog, profesor Uniwersytetu Karola w Pradze, eseista. Był doradcą czeskiego prezydenta Václava Havla. Laureat Nagrody Templetona w roku 2014. W Polsce ukazały się jego książki: ”Wyzwoleni, jeszcze nie wolni. Czeski katolicyzm przed i po 1989 roku”, ”Wzywany czy niewzywany, Bóg się tutaj zjawi. Europejskie wykłady z filozofii i socjologii dziejów chrześcijaństwa”, ”Cierpliwość wobec Boga. Spotkanie wiary z niewiarą”, ”Drzewo ma jeszcze nadzieję. Kryzys jako szansa”, ”Przenikanie światów. Z życia pięciu wielkich religii”, ”Hurra, nie jestem Bogiem!”, „Zacheuszu. 44 kazania o sensie życia”, „Europejskie mówienie o Bogu i milczenie o Bogu”, „Chcę, abyś był”, „Dotknij ran: duchowość nieobojętności”, „Teatr dla aniołów: życie jako religijny eksperyment”, „Różnorodność pojednana” i inne.

Wywiad ukazał się w kwartalniku WIĘŹ 2015, nr 4.

Podziel się

4
Wiadomość