Gdy 18 listopada na wrocławskim rynku spalono kukłę Żyda, przekroczona została granica bardzo istotna dla moralności życia publicznego. Był to akt czystej nienawiści, w której Żyda uznano za uogólnioną figurę „obcego”, rzekomego wroga polskości. Człowiek przyzwoity nie może próbować usprawiedliwiać takich czynów.
Szybko skomentowali ten fakt polscy biskupi. Abp Stanisław Gądecki uznał, że takie działania biorą się „z tego samego ducha, z jakiego wynikał nacjonalizm socjalistyczny. Z tego ducha, który nie ma w sobie nic chrześcijańskiego”. Przewodniczący KEP podkreślił też: „Nacjonalizm jest przeciwieństwem patriotyzmu. Patriotyzm to uczucie, którym kochamy bliskich, nie nienawidząc innych”.
Pojawił się również „List do patriotów” podpisany przez kilkunastu prawicowych intelektualistów z jednoznacznym stwierdzeniem: „Ten, kto pali kukły albo niszczy mury antysemickimi napisami, nie może być uważany za patriotę”. Nie należąc do tych środowisk ideowych, mógłbym z dumą podpisać się pod każdym zdaniem tego apelu.
Sygnatariusze listu nie mają „najmniejszych wątpliwości, że zachowania antysemickie trzeba całkowicie wyrugować z polskiego życia społecznego”. Ale niezbędnym tego warunkiem jest powszechna zgoda na to, że dla antysemityzmu absolutnie nie ma miejsca w życiu publicznym. A tak niestety nie jest.
Gorzko przekonał się o tym prawicowy portal, który opublikował „List do patriotów”, a później musiał kasować wiele komentarzy swoich wiernych czytelników. Wśród pozostawionych wpisów „delikatnych” czytamy m.in.: „Nie podoba mi się ten strach przed lobby żydowskim” albo „eee tam, wiemy lepiej – proboszcz nam mówił: jakieś wykształciuchy się podpisały”.
Co zatem dalej? Prawicowi liderzy opinii mówią: antysemita nie może być patriotą. Przewodniczący episkopatu podkreśla, że w takich działaniach nie ma nic chrześcijańskiego. Ale ci młodzi pseudopatrioci – którzy tak rozpaczliwie poszukują własnej tożsamości i poczucia wspólnoty – powinni podobne słowa usłyszeć także od swoich proboszczów, od swych ulubionych publicystów, od polityków, którzy dzięki ich głosom weszli do parlamentu. Zwłaszcza duszpasterze winni są im teraz zachętę do poszerzenia serca, a nie bojowe okrzyki na demonstracjach.
Niestety, jak na razie (oby te słowa stały się szybko nieaktualne!) sprawy nie uznali za godną żadnego komentarza ani prezydent RP, ani przedstawiciele nowego rządu. Czyżby nie utożsamiali się ani z komentarzami biskupów, ani z apelem bliskich im przecież ideowo intelektualistów?
Komentarz opublikowany w „Przewodniku Katolickim” nr 48/2015