Przez swoją śmierć Chrystus zniszczył mur wrogości, który dzieli ludzi. A my, synowie Adama, cierpliwie, cegła po cegle ten mur odbudowujemy.
Na jednym z filarów kościoła św. Marcina wisi krucyfiks do połowy zniszczony podczas ostatniej wojny i symbolicznie uzupełniony przez franciszkankę matkę Almę Skrzydlewską. Zawsze kiedy na niego patrzę, przypominają mi się słowa św. Pawła: „W swoim ciele uzupełniam braki udręk Chrystusowych”. To może być klucz do naszej dzisiejszej modlitwy. Ogarniamy w niej myślą tych braci i te siostry, którzy – czy to wygnani ze swojej ojczyzny, czy ratujący życie, czy poszukujący warunków do godnego życia – właśnie to życie stracili.
Kościół jest otwarty na wszystkich ludzi, na kultury wszystkich czasów, na wszelkie dobro, skądkolwiek by ono płynęło. A jednocześnie jest i chce być zamknięty na wszystko, co poniża ludzką godność, co zagraża ludzkiemu życiu, co niszczy
Chciałbym, żebyśmy spojrzeli na tę tragedię w szerszym kontekście. To, co przeżywamy od jakiegoś czasu, jest kolejną odsłoną wędrówki ludów, która w istocie trwa na naszej planecie od zawsze, choć czasem – tak jak dziś – z większym nasileniem.
Można patrzeć na to zjawisko z różnych perspektyw. Z perspektywy historycznej można dostrzec nową wędrówkę ludów, analogiczną do tamtej, która przyczyniła się do upadku rzymskiego imperium, a jednocześnie stała się początkiem nowej Europy. Inni patrzą na to wydarzenie z perspektywy historiozoficznej lub filozoficznej, próbując interpretować to, co przeżywamy obecnie, jako dopust Boży albo wyraz sprawiedliwości dziejowej za nadużycia, do jakich my, Europejczycy, dopuszczaliśmy przez wieki na innych kontynentach.
Na tę współczesną wędrówkę ludów można też patrzeć z perspektywy politycznej – i to spojrzenie dominuje dzisiaj w mediach. Można również spojrzeć z perspektywy społecznej i potraktować ją jako zagrożenie dla europejskiej tożsamości lub szansę dopływu nowej krwi do starzejącego się organizmu. Można patrzeć z pespektywy kulturowej i zadawać pytanie, na ile przybysze z Azji czy Afryki chcą wchodzić w europejską kulturę, a na ile się od niej izolować. Problemów i pytań jest wiele. I nie mamy na nie prostej odpowiedzi.
Chciałbym w tych rozważaniach zaproponować perspektywę religijną, która może rzucić światło na wszystkie pozostałe: historyczną filozoficzną, polityczną, kulturalną i ekonomiczną, może nadać im sens. Jest to perspektywa biblijna. Co ona nam pokazuje? Mówi, że człowiek jest stworzony na obraz i podobieństwo Boże i że jest Bożym dzieckiem. A to znaczy, że my, ludzie – różnych kolorów skóry, odmiennych kultur, wielu religii – jesteśmy dziećmi jednego Boga.
Czyli my, ludzie, jesteśmy ze sobą w jakiś przedziwny sposób spokrewnieni i współistotni jako rodzaj ludzki. Biblia mówi nam jednocześnie, że człowiek jest nieustannym wędrowcem, homo viator, począwszy od wyjścia Abrahama, ojca narodu izraelskiego, z Ur chaldejskiego do ziemi, która była mu obiecana przez Boga, poprzez wędrówkę Izraelitów, którzy osiedlili się już w swojej nowej ojczyźnie, gdy za chlebem trafili do Egiptu. Ten Egipt, który stał się dla nich ratunkiem, wkrótce będzie ich domem niewoli. I potem nastąpi ucieczka z Egiptu do ziemi ojców, ziemi obiecanej.
My, jako chrześcijanie, w tych wszystkich wydarzeniach widzimy zapowiedź tej wędrówki, którą odbywa Jezus Chrystus, prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek. To Jego Pascha, Jego przejście od śmierci do życia.
Na tej ziemi Chrystus – jak mówi Biblia – „nie miał gdzie głowy skłonić”. Jest jedno miejsce wspomniane w Piśmie Świętym, w którym Jezus w końcu skłonił głowę. To krzyż. Jezus skłonił głowę na krzyżu. Ta perspektywa śmierci i Zmartwychwstania Jezusa, łącząca wszystkich chrześcijan, niezależnie od wyznań, które tutaj reprezentujemy, rzuca światło na nasze międzyludzkie braterstwo.
Chrystus poprzez swoją śmierć zniszczył mur wrogości, który dzieli ludzi. A my, synowie Adama, cierpliwie, cegła po cegle ten mur odbudowujemy. I może te wydarzenia, których jesteśmy świadkami, które zawsze stają się konkretne poprzez historie pojedynczych ludzi – jak te przytaczane podczas dzisiejszej modlitwy – przemawiają do nas mocniej. Jesteśmy wezwani do tego, żeby zburzyć w nas samych mur wrogości.
Wspomnijmy ponad 80 tysięcy braci muzułmanów z Czeczenii, którzy w Polsce znaleźli dach nad głową w wyniku wojen w niedalekiej przeszłości. Wspomnijmy naszych sąsiadów ze wschodu, braci Ukraińców, rozrywanych tragiczną wojną i rosnącą biedą. Zliczyć ich nie sposób, trzysta, czterysta tysięcy, większość wyznawców obrządku wschodniego – prawosławnych, grekokatolików. To też jest część tego wielkiego fermentu, którego wszyscy jesteśmy świadkami, a którego nie potrafimy inaczej ogarnąć jak za pomocą modlitwy.
Chrystus zburzył mur dzielący ludzi, mur wrogości. Zostawił świadków, którzy żyją i wprowadzają to w życie. Dla nas, obecnych tu katolików, może nie tylko dla katolików, takim świadkiem był Jan Paweł II. Nie wahał się zaprosić do Asyżu przedstawicieli wszystkich religii świata na wspólną modlitwę. Rzecz niesłychana w dziejach naszej planety! Potem Benedykt, który z ogromną pokorą, w umiłowaniu Biblii, przypomina nam, że braterstwo Biblii ma swoje kręgi. I że ten pierwszy, braterski krąg obejmuje ochrzczonych, zanurzonych w śmierć i Zmartwychwstanie Chrystusa. I tu nie sposób nie wspomnieć dziesiątek, setek tysięcy chrześcijan mordowanych przez islamskich fundamentalistów, dlatego że wierzą w Jezusa Chrystusa.
Ta przynależność do Chrystusa, to wszczepienie w jego śmierć i Zmartwychwstanie otwiera nas i nasze serca na krąg powszechny, uniwersalny – krąg braterstwa wszystkich ludzi. Benedykt bardzo mocno to podkreśla, przeciwstawiając się powierzchownej i trochę zideologizowanej oświeceniowej wizji braterstwa, w której nie ma odniesienia do wspólnego Ojca. Jak nie ma Ojca, to nie jesteśmy braćmi. Ale jeżeli Ojciec jest, jakimi imionami byśmy go nie nazywali, jesteśmy braćmi – w Jezusie Chrystusie i w tym Kościele, który przekracza wszystkie widzialne i instytucjonalne granice.
Tragedię tych, którzy do nas nie dotarli, którzy w okrutny sposób zginęli, można wpisać w odwieczny biblijny exodus w poszukiwaniu utęsknionej ziemi. Przecież Izraelici, którzy szli do ziemi obiecanej, nie znali jej, a ona wcale na nich nie czekała. A może wędrówka Izraelitów jest paradygmatem, archetypem exodusów wszystkich czasów, wszystkich plemion?
„Umrzeć z nadziei” – tak została zatytułowana dzisiejsza modlitwa. Trudno nie wspomnieć papieża Franciszka, który odwiedzając wspólnotę Sant’Egidio w kościele Matki Bożej na Zatybrzu w Rzymie mówił o rewolucji współczucia, o tak nam bliskiej rewolucji solidarności. Nie mamy prostych, gotowych odpowiedzi. Potrzebna jest na pewno i nieskazitelność gołębia, i roztropność węża. To właśnie Ewangelia.
Nie ma Kościoła zamkniętego i otwartego. Drzwi, które są stale zamknięte i drzwi, które są stale otwarte, donikąd nie prowadzą. Kościół jest otwarty na wszystkich ludzi, na kultury wszystkich czasów, na wszelkie dobro, skądkolwiek by ono płynęło. A jednocześnie jest i chce być zamknięty na wszystko, co poniża ludzką godność, co zagraża ludzkiemu życiu, co niszczy.
Módlmy się do Ducha Świętego, abyśmy to umieli rozeznawać na płaszczyźnie państw, wspólnoty europejskiej, władz lokalnych, Kościołów różnych wyznań…
W paradygmacie ludzkiego wędrowania do ziemi obiecanej kryje się w istocie pragnienie domu. A idąc jeszcze dalej, jeszcze głębiej, to nieusuwalne z ludzkiego serca pragnienie nas wszystkich, bez względu na kulturę, język, religię – pragnienie nieba. Jakkolwiek byśmy się nazywali – chrześcijanie, muzułmanie, niewierzący…
A co to jest niebo? Powiedziała mi niewidoma Basia z Lasek. Kiedy zadałem na religii to pytanie, Basia nieśmiało podniosła rękę, widziałem, że bardzo chce odpowiedzieć. Długo szukała słów, wreszcie powiedziała: „Niebo jest tam, gdzie kocham i będę kochana. I to się nigdy nie skończy”.
Tekst jest zapisem homilii wygłoszonej 23 września 2015 r., podczas ekumenicznego nabożeństwa zatytułowanego „Umrzeć z nadziei. Modlitwa za uchodźców, którzy zginęli w drodze do Europy” w warszawskim kościele św. Marcina. Ukazał się w kwartalniku „Więź”, zima 2015 pod tytułem „Dzieci jednego Boga”