Jesień 2024, nr 3

Zamów

Smutno po in vitro

Myślę o bilansie sporu wokół zapłodnienia in vitro. I smutno mi. Bo ustawa jest bardzo niedobra, a odpowiedzialne za jej kształt tendencje w polskim życiu publicznym i kościelnym – jedynie się umacniają.

Twierdzę, że za obecną treść tej ustawy odpowiadają przede wszystkim: aktualna strategia polityczna Platformy Obywatelskiej, moralna niesamodzielność polityków Prawa i Sprawiedliwości oraz – być może najbardziej – przyjęta w tej sprawie strategia publicznego działania Konferencji Episkopatu Polski.

Lewoskrętna PO

Końcówka kadencji parlamentu to bezradne poszukiwanie nowego elektoratu przez PO. Wiadomo, że poparcie dla Platformy wyraźnie spada, lewica jest słaba, rozpadł się Ruch Palikota, który w poprzednich wyborach parlamentarnych dzięki hasłom antyklerykalnym zdobył 10 proc. głosów. PO pod nowym kierownictwem i w nowej sytuacji wybrała więc skręt ideowy w lewo, aby zagospodarować tych wyborców.

W skręcie tym aktywnie uczestniczył także prezydent Bronisław Komorowski. Z pełną świadomością w tegorocznej kampanii wyborczej uczynił on ze swego poparcia dla zapłodnienia pozaustrojowego czołowy sztandar w walce z głównym kontrkandydatem. Komorowski od dawna zresztą (już w trakcie prawyborów w PO w 2010 r., jeszcze przed katastrofą smoleńską) konsekwentnie głosił publicznie zasadę „jestem za życiem, więc jestem za in vitro”. Takie są po prostu jego przekonania.

Obecna logika przedwyborczego rozgorączkowania jeszcze bardziej spycha PO na lewo – wszak główna partia opozycyjna zdobyła prawie cały elektorat prawicowy i umacnia się także wśród wyborców centrowych, rozczarowanych Platformą.

Niesamodzielny PiS

Lewoskrętna ewolucja partii rządzącej zderzyła się z moralną niesamodzielnością parlamentarzystów PiS. Nie potrafili oni w sprawie zapłodnienia pozaustrojowego powiedzieć wiele więcej poza (skądinąd słuszną) deklaracją „jestem katolikiem, więc jestem przeciw in vitro”. Sęk w tym, ze odpowiedzialność parlamentarzysty od takiej deklaracji ma się zaczynać, a nie na niej kończyć.

Partia Jarosława Kaczyńskiego jednak – zamiast, jak przystoi politykom, działać na własną odpowiedzialność – oglądała się na kościelne wskazówki, i to przede wszystkim te z Torunia. Politycy PiS nie szukali najlepszych możliwych rozwiązań prawnych w tej dziedzinie, lecz dawali świadectwo własnych przekonań moralnych. A może bardziej nawet własnych lęków. Najbardziej bowiem obawiają się wypadnięcia z łask ojca dyrektora.

Niewiele zostało w PiS z dawnej przenikliwości jej prezesa, który przed dwudziestu laty miał świadomość, że opcja narodowo-katolicka w polityce to najkrótsza droga do dechrystianizacji Polski.

Strategiczne błędy episkopatu

Tendencje rozwojowe partii politycznych to jednak ich wewnętrzny problem. Z żadną z nich się nie utożsamiam. Na ich ewolucję mogę patrzeć z przykrością, ale nie będzie mnie to bolało. Inaczej w przypadku Kościoła. To mój Kościół – tak jest i tak będzie. A niestety w sprawie in vitro kierownictwo Konferencji Episkopatu Polski popełniło, moim zdaniem, kilka podstawowych błędów strategicznych. Niektóre z nich zresztą nie po raz pierwszy w historii wolnej Polski po 1989 roku. Błędy te dotyczą oczywiście nie samego meritum stosunku do sztucznego zapłodnienia, lecz strategii publicznego działania Kościoła.

1. ZA PÓŹNO. W Kościele katolickim w Polsce zaczęło się szerzej mówić o in vitro dopiero w roku 2007, gdy ówczesna nowa minister zdrowia Ewa Kopacz przedstawiła pierwszy projekt refundowania tych zabiegów z budżetu państwa. Wówczas zapłodnienie pozaustrojowe było już w naszym kraju dostępne od 20 lat, bez żadnej regulacji prawnej. Czyli wszystko było dozwolone, bo nic nie było zakazane. Katoliccy etycy od dawna wskazywali na ten problem, ale Kościół hierarchiczny zajął się sprawą dopiero, gdy pojawiły się propozycje ustaw. Trudno jednak nadrobić dwadzieścia lat zaniedbań.

2. PRZEDE WSZYSTKIM PRAWO. Konsekwencją zbyt późnego zaangażowania był kolejny błąd strategiczny – episkopat zainteresował się tym tematem głównie na poziomie regulacji prawnych, a nie edukacji. Tak jakby chodziło bardziej o przekonanie parlamentarzystów niż zwykłych obywateli. Kwestia in vitro jest dość skomplikowana, a dokumenty organów Konferencji Episkopatu Polski na ten temat nie pozwalały jej łatwo zrozumieć. Były formułowane przez ekspertów, ale wyraźnie ponad głowami ludzi. Na wewnątrzkościelne uwagi krytyczne padała odpowiedź, że to księża w parafiach mają te skomplikowane teksty w prosty sposób tłumaczyć wiernym. Tyle że sami księża tego dobrze nie rozumieli…

3. BRAK WSPÓŁCZUCIA. W dokumentach episkopatu o in vitro boleśnie brakowało zrozumienia i współczucia dla osób bezdzietnych, które dramatycznie poszukują możliwości poczęcia dziecka. Gdy słyszały one w biskupich tekstach słowa o „produkcji człowieka”, nic dziwnego, że czuły się odepchnięte i wykluczone. Tak ostrych słów unikają watykańskie dokumenty na ten temat. W tekstach polskiego episkopatu wybrano ton ojca surowego i wymagającego, nie zaś współczującego i miłosiernego.

4. WSZYSTKO ALBO NIC. W całej katolickiej dyskusji w tej sprawie zbyt prosto przekładano kościelny język bezkompromisowości moralnej na odrzucenie wszelkich kompromisów prawnych. Nie udało się więc w parlamencie znaleźć większości dla projektów ustaw o niebo lepszych niż ostatnio przyjęty. Uniemożliwiły to w dużej mierze właśnie opinie biskupów. Niesamodzielni konserwatywni parlamentarzyści zrozumieli je jako wskazówkę, że trzeba działać na zasadzie „wszystko albo nic”. I ostatecznie – choć Polska realnie mogła mieć jedną z najlepszych (z katolickiego punktu widzenia) ustaw bioetycznych w Europie – mamy ustawę bardzo niedobrą. Potwierdziły się słowa kard. Josepha Ratzingera: „W sprawach politycznych nie bezkompromisowość, lecz kompromis jest prawdziwą moralnością”.

5. ZBYT CZĘSTO. W ostatnich tygodniach mieliśmy do czynienia ze wzmożeniem działań episkopatu. Być może sami biskupi mieli świadomość wcześniejszych zaniedbań i próbowali je nadrobić. Tak interpretuję recenzowanie każdego kroku legislacyjnego w ostatnim etapie tworzenia ustawy, z wykorzystaniem różnego rodzaju argumentów. Poszczególne organa KEP opublikowały w tej sprawie dziewięć dokumentów w ciągu sześciu tygodni! Tak dużego zaangażowania nie było nawet w przypadku regulacji prawnej aborcji. To nasilenie nieuchronnie musiało tworzyć wrażenie – zwłaszcza wśród osób niechętnych Kościołowi – że chodzi o odgórne narzucenie katolickiego punktu widzenia. Trudno o większe nieporozumienie, gdy powinno chodzić o jasny (i przekonujący) głos w dyskusji „od kiedy człowiek?”.

6. WYBIÓRCZOŚĆ. W tym samym czasie co końcówka debaty na temat in vitro, odbywała się też inna dyskusja publiczna o wielkim wymiarze moralnym – dotycząca przyjęcia do Polski uchodźców. Biblijny nakaz przyjmowania przybyszów pod swój dach jest jednoznaczny. W tej sprawie nie usłyszeliśmy jednak żadnego głosu Prezydium Episkopatu. W tym samym czasie było 9 komunikatów dotyczących in vitro, a w sprawie moralnie równie istotnej (tyle że nie wiążącej się z uchwalaniem ustawy) – ani jednego! A pojawiały się przecież wypowiedzi polityków powołujących się na swój katolicyzm, twierdzących że owszem, zasady moralne obowiązują, ale polityczny realizm nakazuje działać inaczej, uwzględniając okoliczności i możliwości. Całe szczęście, były też w kwestii uchodźców i dobre wypowiedzi, i skuteczne działania podejmowane przez indywidualnych biskupów w swoich diecezjach.

Wesprzyj Więź

Konsekwencją tak obranej strategii była NIESKUTECZNOŚĆ. Chodzi mi nie tylko o treść samej ustawy, lecz przede wszystkim o postawy społeczne wobec zapłodnienia in vitro. Mimo kilkuletnich gorących dyskusji publicznych absolutna większość Polaków ma w tej sprawie poglądy odmienne niż nauczanie Kościoła.

Warto zauważyć, że w dawnej dyskusji o aborcji kościelne głosy bardziej brały pod uwagę konieczność przekonania o człowieczeństwie płodu osób nieprzekonanych. I to się udawało – im dłużej trwała dyskusja na ten temat, tym więcej było w polskim społeczeństwie przeciwników przerywania ciąży, mimo przyzwyczajenia z czasów PRL do dostępności aborcji niemal na życzenie.

W kwestii in vitro takich zmian świadomości społecznej nie ma. To też dowód, że wybrana kościelna strategia działania w tej sprawie była niewłaściwa. Bo przecież „po owocach poznacie ich”…

Podziel się

Wiadomość