Wydarzenia dni ostatnich znów sprowokowały do dyskusji o związkach Kościoła z polityką, bezpośrednim zaangażowaniem w nią Kościoła hierarchicznego czy nawet księży wymienianych de nomine. Tym razem dostało się tym kojarzonym – słusznie czy niesłusznie – z Platformą Obywatelską, ale przecież można by także ułożyć listę księży, co „kapelanują” Prawu i Sprawiedliwości. Jawnie popierający lewicę – jeśli tacy dzisiaj są – się nie ujawniają, ale przecież „za komuny” było ich nawet wielu. Co wynika z tego kościelno-politycznego mariażu? Żeby nie było niejasności. Myślę tutaj – podobnie jak papież Franciszek – o polityce przez „małe p”: doraźnej, partyjnej, a nie o polityce przez „duże P”, czyli Polityce wartości.
1.
W rozmowie z rabinem Skórką kard. J. M. Bergoglio przyznaje, że od wielu lat nie brał udziału w wyborach, nie głosował, nie szedł do urny. Wynikało to z tego, że po przeprowadzce z Santa Fe do Buenos Aires nigdy nie został wpisany na listy wyborców. Przyznaje, że to zaniedbanie. „Można dyskutować, czy to dobrze, że nie głosuję, ale w końcu jestem ojcem wszystkich i nie powinienem się deklarować politycznie”. Wiadomo, że słowo „partia” pochodzi od łacińskiego pars,-tis, czyli ‘część’. Partia z natury rzeczy reprezentuje interesy niektórych, nigdy zaś wszystkich. To tylko część, a ksiądz – jak podkreślał Bergoglio – ma być ojcem wszystkich. Kościół posłany jest do wszystkich, a nie tylko do niektórych. „Przyznaję, że trudno jest nie poddawać się nastrojom wyborczym, gdy zbliża się data wyborów, zwłaszcza kiedy niektórzy pukają do drzwi arcybiskupstwa i mówią, że są najlepsi”. Każdy z nas ma „nastroje wyborcze” i każdy ma poglądy polityczne, nie ma co się oszukiwać. Ich jednak ujawnianie czyni nas automatycznie ojcami niektórych.
2.
Kiedy Karl Rahner pisał o transmisji Mszy św. w telewizji, stwierdził: „Kościół, który myśli w kategorii wieków [dosłownie: wiekami] i ma długi oddech” nie potrzebuje ukazywać niewierzącemu światu misterium, które stanie się w końcu dla niego nudą. To stwierdzenie Rahnera można także zaaplikować do polityki. Kościół i polityka z natury rzeczy „myślą” z zupełnie inną perspektywą. Nawet w tak popularnym stwierdzeniu „Dłużej klasztora niż przeora” ukazuje się ta kościelna skłonność do długiego dystansu, który stoi w sprzeczności albo przynajmniej w napięciu do tego, co doraźne i chwilowe. Historia partii politycznych, także w polskim 25-leciu, pokazuje, że doraźność i zmienność oraz wynikający z nich koniunkturalizm jest cechą charakterystyczną partii. Widać to w kolejnych podziałach, sojuszach, w zamieraniu jednych i powstawaniu innych stronnictw. Niestety, polityka bardzo często posługuje się kadencją jako podstawową jednostką czasu. Rzekłbym, że odwieczna nowość Ewangelii jest właśnie antykadencyjna, jest rozpisana na wieki.
3.
I jeszcze Benedykt XVI, który w „Spe salvi” pisał: „potrzebujemy małych i większych nadziei, które dzień po dniu podtrzymują nas w drodze. Jednak bez wielkiej nadziei, która musi przewyższać pozostałe, są one niewystarczające. Tą wielką nadzieją może być jedynie Bóg, który ogarnia wszechświat, i który może nam zaproponować i dać to, czego sami nie możemy osiągnąć”. Istnieje nie tylko niebezpieczeństwo upolitycznienia Kościoła (religii), ale także ureligijnienia polityki, nadania jej bez mała zbawczych, mesjanistycznych cech, wzbudzenia wobec niej oczekiwań natury religijnej, a nie społecznej. Najbardziej jednak „katolicki władca” nie może nam zaproponować tego, co dać może tylko Bóg. „Nie pokładajcie ufności w książętach ani w człowieku, który zbawić nie może” (Ps 146). Ostatecznie bowiem cena jest wysoka – zbawienie. Dobrze byłoby go nie pomylić z czymś jedynie do zbawienia podobnym.