Podobno papież Franciszek „zrugał” kobietę, która po raz ósmy jest w ciąży. Tak relacjonuje to przynajmniej „Gazeta Wyborcza”. W wywiadzie, którego udzielił, próżno jest jednak szukać czasownika „rugać” – zarówno w angielskiej, jak i polskiej wersji. Co więcej, z wywiadu wcale nie wynika, co jej powiedział. A jego poglądy na „katolicką prokreację” wcale – jak sądzą niektórzy – nie wyraża stwierdzenie, że „optymalną liczbą dzieci jest trójka”. Szkoda tylko, że tak wielu daje się nabrać na te faktoidy.
„Zrugałem kilka miesięcy temu w parafii kobietę, która była po raz ósmy w ciąży i była po siedmiu cesarskich cięciach, pytałem ją: »Chce pani osierocić dzieci? Nie trzeba rzucać Bogu wyzwania« – powiedział” – brzmi relacja GW. A jak było naprawdę?
O rzeczonej kobiecie papież wspomina dwa razy. Najpierw mówi tak: „Kilka miesięcy temu w pewnej parafii spotkałem kobietę, która była w ciąży z ósmym dzieckiem, i która miała siedem cesarskich cięć. Ale czy ona chce zostawić siedem jako sieroty? To jest kuszenie Boga. Mówię o odpowiedzialnym rodzicielstwie. To jest droga, odpowiedzialne rodzicielstwo”. Drugi zaś raz powiedział: „Przykład, który przed chwilą wspomniałem, o tej kobiecie, która oczekiwała swego ósmego dziecka, a miała już siedmioro dzieci, które urodziły się w wyniku cesarskiego cięcia. To jest nieodpowiedzialność. Ta kobieta może mówić »Nie, ja ufam Bogu”. Ale popatrz, Bóg daje ci umysł, aby być odpowiedzialnym”. Potem następuje owo nieszczęsne porównanie do królików, a po nim ważne stwierdzenie: „[…] dla wielu ubogich ludzi dziecko to skarb. To prawda, że masz być rozsądny, ale dla nich dziecko to skarb. Ktoś mógłby powiedzieć »Bóg wie, jak mi pomóc«, i być może niektórzy z nich nie są rozsądni, to prawda. Odpowiedzialne rodzicielstwo, ale spójrzmy także na hojność tego ojca i matki, którzy widzą skarb w każdym dziecku”. Co z tego wynika?
Otóż papież nigdzie nie relacjonował swojej rozmowy z kobietą jako „ruganie” kogoś. Czasownik „rugać” znaczy tyle co ‘zwymyślać, skrzyczeć kogo’. Jako przykład słownik podaje cytat: „zrugała mnie od ostatnich”. Papież mówi jedynie, że ją spotkał i zapewne to, co o niej wie, wie od niej. Co jej odpowiedział? – nie wiemy. W tekście wywiadu nie ma żadnego sformułowania typu „powiedziałem jej” – czy to w mowie zależnej, czy niezależnej. Pojawia się za to pytanie „Ale czy ona chce zostawić siedem jako sieroty?” – sformułowane o tej kobiecie, a nie do tej kobiety. Znaczy to tyle, co „Ósma ciąża po siedmiu cięciach cesarskich jest tak ryzykowna, że można osierocić pozostałe”. Nie jestem lekarzem ginekologiem, ale stwierdzenie to wydaje mi się wysoce prawdopodobne. Taką postawę papież nazywa „kuszeniem Boga” (This is to tempt God.).
Ks. Andrzej Zwoliński w swojej książce „Przeciw Duchowi” pisze: „[…] »kuszenie Boga« może polegać na eksperymentowaniu z Nim — bez dostatecznej przyczyny — w oczekiwaniu na niezwykłe efekty. Następuje to często przy pomocy słów, gdy lekkomyślnie prosimy o coś Pana Boga, by »wypróbować« zasięg Jego wiedzy, możliwości czy dobroci”. Z kolei Katechizm przypomina, że „polega ono na wystawianiu na próbę – w słowach lub w uczynkach – Jego dobroci i wszechmocy” (KKK 2119). Innymi słowy – „kuszenie Boga” to zmuszanie Go do cudownej interwencji w trudnej sytuacji, której można by uniknąć w drodze naturalnej, a moralnie dozwolonej, a tym jest właśnie odpowiedzialne rodzicielstwo, którego prorokiem Franciszek nazwał Pawła VI. Czy to powiedział jej Franciszek? Też nie wiadomo. Być może – mniej lub bardziej delikatnie – ją napomniał. A może nie powiedział jej nic, by nie ranić kobiety. A przypomniał sobie o tym wydarzeniu w wywiadzie tylko dlatego, że dziennikarze pytali o kwestię ilości dzieci i biedy na Filipinach.
Ciąg dalszy wypowiedzi Franciszka jest uzupełnieniem tej pierwszej. Papież mówi o zapewnie dla wielu niezrozumiałej postawie, z którą spotyka się przede wszystkim w przypadku ubogich rodzin. Jest to pełne hojności otwarcie się na każde dziecko, które jest przyjmowane jako skarb mimo, że nowoczesne podejście do życia i prokreacji sugerowałoby, że w tych rodzinach nie ma ekonomicznych możliwości potrzebnych do dobrego wychowania dzieci. Papież wspomina wcześniej o upowszechniającym się neomaltuzjanizmie, który postuluje wprowadzenie kontroli urodzeń jako walkę z ubóstwem. Jest to według niego narzędzie kontroli bogatych nad światem, czyli nowa forma neokolonializmu. W tym kontekście właśnie pojawia się pytanie dziennikarza o dzietność na Filipinach. Z jednej strony dziennikarz zwraca uwagę, że papież niejednokrotnie podkreśla swą radość z ilości dzieci na Filipinach (you have talked about the many children in the Philippines, about your joy because there are so many children), z drugiej zauważa, że średnio na jedną Filipinkę przypada troje dzieci, a brak antykoncepcji, na którą Kościół się nie zgadza, prowadzi do nadmiaru dzieci i – w konsekwencji – do biedy. To w tym kontekście papież wspomina o trojgu dzieciach, ale – co podkreśla w odpowiedzi – ten stan jest powodem jego cierpienia: „it makes me suffer”. Jeśli wskazuje na liczbę trojga dzieci jako minimum, a nie maksimum – jak chcą niektórzy – to jedynie w kontekście demograficznym, przywołując dane z Włoch, gdzie brak dzieci już wkrótce spowoduje brak pieniędzy na wypłaty emeryt, gdyż nie będzie miał kto na nie pracować. I tak koło problemu się zamyka. Jak w Radiu Erewań, bo papież wcale nie zachęca do ograniczania, ale do rodzicielstwa, i wcale nie do – przepraszam – „posiadania” najwyżej trojga, ale co najmniej trojga dzieci. Ale – jak z wywiadu wynika – życie to nie matematyczny algorytm, dlatego trzeba wziąć pod uwagę różne okoliczności.
Tyle wyczytałem z dwóch krótkich fragmentów wywiadu i pobieżnego przeczytania reszty. Mógł to zrobić także dziennikarz „Gazety Wyborczej”, ale nie zrobił. Z lenistwa? Ze złej woli? Z pośpiechu i tabloidalnej logiki dziennikarskiej? Szybko, ostro, wyraziście? Nieważne, że niedokładnie, a właściwie – kłamliwie. Może wypadałoby go teraz porządnie zrugać? Właściwie do takiego stylu (raczej: braku poziomu) dziennikarstwa chyba trzeba się już przyzwyczaić, choć ja nie potrafię. Trudniej jednak przyzwyczaić się do tego, że tzw. katoliccy publicyści o znanych nazwiskach – zamiast sięgnąć do oryginalnego tekstu i go gruntownie przeanalizować z chęcią zrozumienia – na te gazeciarskie newsy reagują z gorliwością młota na czarownice.