W Czwartą Niedzielę Adwentu Kościół wraca do sceny Zwiastowania. Obraz Maryi, który się z tej sceny wyłania, ukazuje ją jako kobietę racjonalną i pełną wiary jednocześnie. Dialog między nią a aniołem można zamknąć w jej pytaniu – „Jakże się to stanie?” i odpowiedzi danej przez anioła – „Dla Boga nie ma nic niemożliwego”. Kiedy Gabriel zapewnił ją o interwencji Bożej, Maryja odpowiedziała: „Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według twego słowa”. I „wtedy odszedł od Niej anioł”, zostawiając ją samą z całą nieznaną przyszłością. Czy zapewnienie anioła rozwiało jej wszystkie wątpliwości? Ewangelia kilkakrotnie mówi, że Maryja rozważała i zachowywała słowa i sprawy. Być może wracała do tych słów w drodze do Betlejem. Jeśli przymierzyć do Ewangelii nasz rytm czasu, to zapewne wyruszyła już z Józefem w drogę.
Z Nazaretu do Betlejem jest około 150 km w linii prostej. Droga – jak to bywa – jest zazwyczaj bardziej kręta i zawiła, zwłaszcza, gdy wiedzie przez teren górzysty. Ówczesne karawany potrzebowały trzy lub cztery dni na jej pokonanie. Dla pieszych ten czas się jeszcze wydłużał. Zapewne była to podróż niezwykle męcząca. Po pierwsze, sam stan dróg pozostawiał wiele do życzenia. Po wtóre, ze względu na ogłoszony spisu ludności, na drogach zapewne panował tłok, gdyż ludzie musieli udać się do miasta rodzinnego, z którego pochodził ród. Z tego też powodu ne było zbyt bezpiecznie. Poza tym, dla kobiety będącej już blisko rozwiązania taka podróż na trzęsącym osiołku musiała być trudna do zniesienia. Jak pisze ks. Walerian M. Moroz CSMA, „Nasi małżonkowie z Nazaretu mieli do dyspozycji jako środek komunikacji jedynie osiołka, który nadto dźwigał trochę żywności i najkonieczniejsze rzeczy. […] Maryja z Dzieciątkiem pod sercem i Józef zapewne trzy lub cztery noce spędzili bądź w domu jakichś znajomych, bądź – co jest bardziej prawdopodobne – w jakimś schronisku publicznym przy drodze”.
Atmosferę tej drogi bardzo dobrze oddaje wiersz ks. Janusza St. Pasierba pt. „kawał drogi”:
z Nazaretu do Betlejem
kawał drogi, jeśli piechotą
kawał drogi nawet na osiołku
kawał drogi dla kobiety w ciąży
i młodego męża bez większej gotówki
a jeszcze po drodze miasto z kamieni
i wzgórze trupiej głowy
Dwa ostatnie wersety są zapowiedzią tego, co ma niegdyś nastąpić, a z czego ani Józef, ani Maryja jeszcze nie zdają sobie sprawy. Droga prowadziła przez Jerozolimę, wielkie miasto zbudowane z jasnożółtego kamienia; miasto ze swoją świątynią zapewne musiało robić wrażenie na podróżnych z prowincji. To o tym mieści powie kiedyś Jezus, zapowiadając, iż „nie zostanie kamień na kamieniu”. Czy Maryja mogła przypuszczać, że przyjdzie jej kiedyś przemierzać drogę na Golgotę, wzgórze „Czaszki”, gdzie według tradycji spoczął Adam? Pod sercem niosła Nowego Adama, który zakończy ziemskie życie niedaleko miejsca, gdzie się narodzi. Św. Ambroży pisał: „[…] upadliśmy przez Ewę, stoimy zaś przez Maryję. […] Ewa odebrała nam życie, Maryja przywróci nam je. Ewa sprowadziła nam przez owoc drzewa potępienie, Maryja przyniosła nam wyzwolenie przez dar drzewa, ponieważ Chrystus zawisł na krzyżu jak owoc” (Kazanie 45). Owoc łona stanie się owocem krzyża.
Fritz von Uhde (1848-1911) namalowaną przez siebie drogę do Betlejem nazwie „Schwerer gang” (1890), co można by przetłumaczyć jako „Ciężki marsz” albo mniej dosłownie „Trudna droga”. Niemiecki malarz przenosi scenę ewangeliczną we współczesność. Aura, która dominuje na obrazie, jest nam w tym roku wyjątkowo bliska. To krajobraz bardziej późnojesienny niż zimowy. Smutek natury współgra się z kondycją wędrowców. W godzinie zapadającego zmierzchu dwoje ludzi zmierza roztopionym, błotnistym traktem, który wyznacza po prawej jego stronie szpaler nagich drzew i płynący wzdłuż rów. Po lewej stronie, nieco z tyłu typowa europejska zagroda wiejska, jakich wiele w ówczesnej rodzinnej Saksonii malarza. Z tyłu inne chałupy, skąd ledwo prześwituje światło. Postać Maryi wskazuje na jej zmęczenie. Jest – jak to się zwykło mówić – na ostatnich nogach. Wyraźnie przechylona w lewą stronę, opiera się na ramieniu Józefa, a dodatkowo wspiera się jeszcze kosturem – kijem wędrowca. W prawej ręce niesie niewielki koszyk z jedzeniem. Ubrana jest typowo po wiejsku: długa spódnica, chodaki na nogach, chusta przewiązana na plecach. Strój Józefa również zdradza ubóstwo i przynależność do niskiego stanu społecznego. Jak czytamy w jednym z komentarzy do obrazu, w roku jego powstania około 1/3 stolarzy była bez pracy, a sytuacja rzemieślników w Niemczech była szczególnie trudna. Jezus rodzi się w ubóstwie, pośród ubóstwa i z ubogich rodziców. Ten społeczny kontekst Ewangelii jest zresztą widoczny w wielu obrazach tego malarza. Abyśmy nie mieli wątpliwości, kto i dokąd zmierza po tej wiejskiej drodze, von Uhde wyposażył Józefa w identyfikujący go atrybut, nakładając mu na ramię ramową piłę stolarską do cięcia drewna. Tak więc to jednocześnie cieśla szukający pracy i Józef zmierzający do Betlejem. Funkcjonująca alternatywna nazwa tego obrazu opisuje dokładnie sytuację wędrowców: „Der Gang nach Bethlehem – Es ist nicht mehr weit bis zur Herberge”, tzn. „Droga do Betlejem. Już niedaleko do gospody”. Józef, wyższy o głowę, nieco pochylony nad Maryją, zdaje się ją pocieszać w zmęczeniu, że gospoda, gdzie będzie można w końcu odpocząć, już jest o parę kroków. Czy to ta gospoda, w której zabraknie dla nich miejsca? Czy trzeba będzie kontynuować ten wyczerpującu marsz? Być może.
W tym samym roku von Uhde maluje jeszcze jeden obraz o podobnej tematyce, który nosi tytuł „Der Heilige Abend”, czyli „Wigilia”. Tym razem widzimy znajomy, bliski nam i typowy krajobraz zimowy. Śnieg pokrywa drogę, pola, dach jedynego domostwa. Obraz przywołuje atmosferę święta Bożego Narodzenia znaną choćby z „Hymnu na Boże Narodzenie” Johna Miltona (tłum. Konstanty Piotrowski):
Wonczas zima była sroga
Gdy narodzonego Boga
W żłobie stajenki złożono.
Natura chcąc uszanować,
I do niego się stosować,
Ubóstwem odziała łono.
W tak ważnej chwili uważa pobożna,
Odbywać miłość ze słońcem nie można.
A Ryszard Przybylski dopowiada: „Skoro Bóg zawitał do przydrożnej stajni, przyrodzie nie przystoi bogactwo, jakim się pyszni w czasie lata. Zrzuca tedy swe piękne szaty i trwa naga, jak jej Pan. Białą szatą niewinnego śniegu, jak welonem Dziewicy, przykrywa wszystkie ułomności oszpeconej przez grzech ziemi” (Homilie na Ewangelię Dzieciństwa, s. 71).
Maryja jest teraz sama. Nad jej głową rysuje się delikatna, prawie niewidzialna aureola. W ręku ten sam co wcześniej koszyk z prowiantem, jakiś tobołek na plecach. Stoi oparta o ogrodzenie oddzielające łąkę od drogi, na której widać odbite ślady w śniegu. To pewno ślady Józefa, który zostawił na chwilę Maryję, by pójść i zapytać o miejsce na nocleg w niedalekiej chałupie. Jego drobną sylwetkę widzimy w lewym, górnym rogu obrazu. O ile w poprzednim obrazie dominuje smutek, niepokój, lęk wzmocniony jeszcze symbolicznym krajobrazem, o tyle ten obraz przywołuje tak dobrze nam znaną atmosferę wigilijną. Biel śniegu – ów welon Dziewicy, jak chce Przybylski – spowija ziemię, co podkreśla uroczysty charakter świętego wieczoru. Także w postawie Maryi – zbliżenie pokazuje, że to bardzo młoda kobieta – tym razem jest mniej zmęczenia, a więcej spokojnego oczekiwania na to, co ma się już wkrótce wydarzyć. Tym, co uderza, pozostaje jednak samotność Maryi wobec tajemnicy, która została jej powierzona w Nazarecie, która częściowo ujawni się już niedługo w Betlejem, a w którą przecież będzie wkraczać aż do końca Jego i swoich dni. Czyż wiara nie jest w jakimś sensie samotnością? Tylko Bóg i ona. Przecież odszedł od niej anioł. I nic nie wiemy o tym, by miał powrócić aż do Wniebowzięcia.
Na obrazach Fritza von Uhde nie ma osiołka, wielbłądów czy tak dobrze nam znanych strojów i rekwizytów. Nie ma długiej brody „starego Józefa” ani niebieskiego welonu Maryi, który spływał aż po ziemię. Ten niemiecki malarz, co typowe dla pierwszego okresu jego twórczości, bardzo często dokonywał takiej świadomej „profanacji” świętych tematów, przenosząc je we współczesny dla niego kontekst społeczny. Józef jest kimś jednym z nas, dzieli los bezrobotnych tamtego czasu. Oboje wyglądają bardziej jak robotnicy najemni, którzy szukają przytułku na jedną noc, a może i na dłużej, niż „Święta Rodzina”. Cały ich dobytek zamyka się w koszyku z jedzeniem i niewielkim tobołku z narzędziami stolarskimi. Nie wiedzą jeszcze, co ich dokładnie czeka. Być może myślą sobie „Kimże będzie to dziecię?”, które Maryja nosi pod sercem, i jaki będzie jego los w tym niegościnnym – jak się wkrótce okaże – świecie, po którym przychodzi im się tułać. Na obu obrazach nasi Święci Wędrowcy idą sami. Nie ma wokół nich żadnych towarzyszy podróży, którzy by podobnie jak oni zmierzali do jakiegoś swojego miasta rodowego. Przyzwyczailiśmy się myśleć, że „nie było dla nich miejsca w gospodzie” właśnie z powodu tłumu przybyszów w mieście. Von Uhde ukazuje tę chwilową bezdomność w dramatyczniejszym świetle. To nie z natłoku ludzi nie ma dla nich miejsca, bo przecież żadnego tłumu wokół nie ma. To po prostu z braku ludzkiego odruchu miłosierdzia – zdaje się nam sugerować. W końcu przecież – jak pisze Jan – „przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli”. I dlatego przyjdzie porodzić Go w stajni. Wśród zwierząt, a nie wśród ludzi.
Przydało by się zwiększyć szybkość ładowania strony bo czekałem 5 minut na załadowanie…