Jesień 2024, nr 3

Zamów

Zło: znaki szczególne

Kiedy ogląda się „Naszą klasę” Słobodzianka czy „Pokłosie” Pasikowskiego, można tym obrazom zarzucić tendencyjność, biorąc przedstawione tam historie za model relacji między Polakami a Żydami. Ale obie te historie nie są dla mnie o Polakach i o Żydach, ale o ludziach, między którymi rodzi się zło. A zło potrzebuje pretekstu, by się skonkretyzować w czynie. Tym pretekstem może być cudza inność – kolor, pochodzenie, narodowość, co tylko. Ale czasami nie trzeba nawet tyle, wystarczy podejrzenie o kradzież kiełbasy – jak w przypadku tzw. zbrodni połanieckiej albo – właśnie, co? – w przypadku Zuzanny M., która ze swoim chłopakiem z zimną krwią morduje jego rodziców. Jedno jest pewne, zło może się zrodzić blisko nas: wśród sąsiadów, w naszej klasie, w rodzinie, w zasięgu ręki. Ono jest nie tylko banalne, jak pisała Hanna Arendt. Ono jest bliskie, a granica jego przekroczenia – krucha, czasami wręcz – niewidoczna.

Od kilku dni czytam książkę pt. „Nie oświadczam się” Wiesława Łuki. Ta książka to anatomiczny, precyzyjny zapis podwójnej zbrodni: rekonstrukcji morderstwa i zmowy milczenia, która opanowała całą wieś. We wsi Zrębin pod Połańcem, w noc Bożego Narodzenia roku 1976, w trakcie pasterki zamordowano troje ludzi, w tym kobietę w ciąży. Sposób dokonania morderstwa był okrutny: jedna z ofiar została potrącona samochodem, dwie inne pobito kluczem do kół, a następnie przejechano samochodem. Potem upozorowano wypadek samochodowy. Mord obserwowało ok. 30 osób, które siedziały w autobusie, część z nich była pijana. Nikt nie interweniował.

Proces trwał ponad rok czasu, troje sprawców skazano na karę śmierci, czwartego na pięć lat więzienia. Świadkowie wielokrotnie zmieniali zeznania, wielu z nich skazano za składanie fałszywych zeznań. Oskarżeni do końca podtrzymywali wersję o wypadku samochodowym, pewni, że wieś ich nie wyda. Poszczególnych świadków przekupywano pieniędzmi, zastraszano groźbami, wymuszano na nich przysięgi milczenia. Już w chwilę po dokonaniu morderstwa zebranych ludzi w autobusie przymuszono do składania przysięgi milczenia na krzyżyk od różańca, a „podpisywali” ją własną krwią wytoczoną każdemu agrafką z palca. Drugi raz składano przysięgę u wiejskiego aktywisty. Wszyscy padli na kolana, składali przysięgę na krucyfiks, a jeden z morderców rozdawał medaliki przywiezione z Częstochowy. Na łapówki wydano ok. 400 tys. złotych. Odczytując wyrok, przewodniczący składu orzekającego powiedział, że co roku zdarza się Polsce kilkaset zabójstw, ale nie zdarzyło się, aby społeczność wiejska utkała tak szczelną zasłonę milczenia wokół zbrodni. To był proces nie tylko przeciw skazanym, ale przeciw społeczności wsi, jej obojętności, korupcji, przekupstwu, zaniku sumienia. Tylko jedna rodzina, najbiedniejsza we wsi, od samego początku zeznawała prawdę, nie dając się przekupić.

Wesprzyj Więź

„Nasza klasa” Słobodzianka pokazuje, w jaki sposób między ludźmi, którzy są sobie bliscy, chodzą do tej samej szkoły, bawią się w te same gry, śpiewają tę samą „chusteczkę haftowaną” i odmieniają te same łacińskie słowa, stają się sobie nie tylko obcy, ale stają się własnymi wrogami, aż do unicestwienia. Zło posługuje się czym tylko się da: religią, polityką, ideologią, zazdrością. Tak samo było w przypadku „zbrodni połanieckiej”. Eskalacja zła dokonywała się już od lat. Zaczęło się od gwałtu, którego dokonał jeden z mieszkańców wsi; ktoś pomógł w jego aresztowaniu. Potem szukano pretekstu, by się zemścić. Wystarczyło posądzenie o kradzież kiełbasy, wędlin i wódki na wesele. A potem z zimną krwią dokonano zbrodni, której świadkiem było pół wsi. I jeśli coś ich gryzło, to nie sumienie, że nie przeszkadzali w mordzie, a potem milczeli, lecz to, że nie udało im się oszukać sądu.

Ostatnio dużo się mówi o Szatanie, egzorcystach, opętaniach. Być może są, nie spotkałem opętanego. Ale spotkałem w życiu mnóstwo ludzi, w których zło niezauważalnie wiło swoje gniazda. Codziennie spotykam samego siebie. I codziennie uświadamiam sobie, że czynienie zła jest w moim zasięgu. Pamiętam kwestię Przeora z „Dnia gniewu” Romana Brandstaettera: „Wciąż czyha na nas, zawsze w równej mierze, możność dobrego i złego działania”. Zło jest tak samo blisko, jak i dobro. Co więcej, wystarczy mu się tylko nie przeciwstawiać, milczeć wobec niego, by się dobrze (cóż za paradoks!) miało i się rozmnażało. Największym sprzymierzeńcem zła jest nasza obojętność. I to jest prawdziwe opętanie, jakie nagle może dosięgnąć całą wieś, która potrafi spalić albo wymordować sąsiadów. Albo tylko dwoje ludzi, którzy nagle uwierzą w swoją wyjątkowość. „Bakcyl dżumy nigdy nie umiera i nie znika” – jak wiemy.

Nie mogę się oprzeć jeszcze jednej myśli. Przypomniała mi się wypowiedź ks. Adama Bonieckiego o Adamie „Nergalu” Darskim, że to taki jasełkowy satanista. Tak, bo czym jest bluźnierstwo niewierzącego artysty wobec szatańskiej z natury zmowy kilkudziesięciu ludzi, którzy – po wyjściu z pasterki – przysięgali przed krzyżem czy przed cudownym medalikiem, że nie wydadzą morderców? Czyż to właśnie nie jest bluźnierstwem i opętaniem? Scenografia zła bywa zupełnie typowa i nie potrzebuje wcale szatańskich rekwizytów, wszak Herod – podobnie jak Eichmann w Jerozolimie z wiersza Leonarda Cohena – miał oczy i włosy „w normie”, i brak znaków szczególnych.

Podziel się

Wiadomość