Jesień 2024, nr 3

Zamów

Po co w szopce wół i osioł? (Manifest antydemitologizacyjny)

Muszę przyznać, że odkąd sięgam moją religijną pamięcią, zawsze cieszyłem się łaską wiary. W moim przypadku znaczy to, że nigdy nie miałem problemu z wiarą w dogmaty, które wydają się dla niektórych nie do uwierzenia: narodzenie Jezusa z Dziewicy czy też Zmartwychwstanie. Jak już gdzieś wspomniałem, nie należę do tych, których interesuje poszukiwanie odpowiedzi na pytanie „jak?”, stąd nie intryguje mnie ani fizjologia dziewiczego narodzenia Jezusa, ani fizyka Zmartwychwstania. Może właśnie dlatego „Całun Turyński” nie jest dla mnie żadną konieczną relikwią, która zbliżyłaby mnie do prawdy o Śmierci i Zmartwychwstaniu. Podobnie by było, gdyby istniała jakaś „Święta Pielucha” z Betlejem. Bardziej od pytań o sposób interesują mnie pytania o przesłanie, o sens i o znaczenie. Właśnie dlatego wierzę w wołu i osła w szopce, w łańcuchy na choince, że „panna na ten czas psałterz czytała”, gdy przyszedł do niej Gabriel, i że las cierniowy zakwitł różami, gdy Maryja szła z Jezusem w łonie do Elżbiety – jak mówi chorał adwentowy. Wszystko to bowiem pozwala mi wkroczyć w świat mitu Bożego Narodzenia.

Tak, już słyszę protesty, że Boże Narodzenie to nie mit. I tak, i nie. Wszystko zależy od tego, jak zdefiniujemy mit. Niestety, znaczenie, które mamy w głowie, odnosi się do mitu jako synonimu nieprawdy, czegoś zmyślonego, niemającego pokrycia w faktach. Mnie o wiele bliższe jest to rozumienie mitu, które pojawia się u Leszka Kołakowskiego. Według tego filozofa prawda objawia się w kulturze w dwojaki sposób: jako mit i jako nauka. Mit to narracja symboliczna, nauka to dyskursywna argumentacja. Oba sposoby mówią o tym samym, oba jednak mówią w zupełnie inny sposób. Mit jest prawdziwy, ale nie przez to, że ma oparcie w faktografii (choć jedno drugiego nie wyklucza – takie wszak jest chrześcijaństwo jako mit), ale przez to, że prawdziwy jest sens jego przesłania. Jeśli Salastiusz (I w. przed Ch.) w dziele „O bogach i świecie” mówił o mitach starożytnych Greków: „Te rzeczy nigdy się nie zdarzyły w jakimkolwiek momencie, ale zawsze są”, to w znaczeniu, które tutaj przywołuję, można by powiedzieć: „Te rzeczy zdarzyły się w określonym momencie i zawsze są”.

Kiedy Kołakowski pisze swoim eseju „Jezus ośmieszony”, że „wiara może obejść się bez teologii”, to ja się z nim zgadzam. To jest właśnie to moje doświadczenie łaski wiary. Od dzieciństwa – jak pamiętam – uczyłem się jej o wiele bardziej wkraczając w mit chrześcijaństwa niż w katolicką teologię. I jeszcze raz Kołakowski: „Wiara, jeśli żyje, jest zrozumiała sama dla siebie, a mit, jeśli się w niego wierzy, jest zawsze jasny, nie będąc nigdy jasnym z zewnątrz, dla niewierzącego”. Tak, moja wiara sięga liturgii paschalnej, gorzkich żali, dróg krzyżowych, pasterek czy bukietu ziół na Matki Bożej Zielnej. Wszystko to (i jeszcze więcej) to sposoby wkraczania w świat mitu chrześcijaństwa, który Kościół nieustannie opowiada na sposób mityczno-mistyczny i mistatogiczny, nie próbując zbytnio wyjaśnić, ale raczej ukazać w obrazie, obrzędzie, symbolu. Przekonuje mnie papież Franciszek, że pobożność ludowa jest niezmiernie cenna, ona bowiem w dużej mierze opiera się na tym mitycznym myśleniu, które każe nieustannie opowiadać wiarę, a przez to zapraszać do jej wnętrza. Tak przecież pojawiła się choćby św. Weronika, której – jak chce historia zapisana w Ewangelii – nie było, ale – bez względu na to, czy istniała – wyraża prawdę Ewangelii.

Wesprzyj Więź

A wół i osioł w szopce? Czy należy zdemitologizować i wyrzucić? Czy – z drugiej strony – trzeba uznać ich obecność za konieczną? A ich brak za zamach na prawdę wiary? Jest prawdą, że – jak pisze Benedykt XVI – „w Ewangelii nie ma […] mowy o zwierzętach”. Autor wyjaśnia jednak szybko, że „kierujące się wiarą rozważania, łącząc ze sobą lekturę Starego i Nowego Testamentu, bardzo szybko wypełniły tę lukę przez wskazanie na Izajasza 1,3: »Wół rozpoznaje swego pana i osioł swego właściciela; Izrael na niczym się nie zna, lud mój niczego nie rozumie«”. Papież wskazuje na teologiczne, a nie faktograficzne znaczenie obecności dwojga zwierząt. Teologia widzi w nich „wyobrażenie niepoznającej własnymi siłami ludzkości”, co trzeba było opowiedzieć na sposób symboliczny. Nie należy się więc dziwić, że „chrześcijańska ikonografia już bardzo wcześnie nawiązała do tego motywu. W żadnym obrazie żłobu nie będzie brakowało wołu i osła”. Tradycja umieszczania w szopce tych właśnie zwierząt wywodzi się z tak zwanej ewangelii Pseudo-Mateusza, która powstała prawdopodobnie dopiero w wieku VII. To tam czytamy, iż Maryja po przeniesieniu się z groty do stajni „złożyła Dzieciątko w żłobie, a wół i osioł przyklękając, oddali Mu pokłon”. Szopka bez tych zwierząt jest zapewne faktograficznie poprawniejsza, ale – przy dobrym rozumieniu biblijnej „funkcji” obu zwierząt – na pewno teologicznie uboższa. Tak, te zwierzęta to element bożonarodzeniowego mitu. I naprawdę nie jest ważne, czy w tej szopie bądź grocie były czy też ich nie było.

Przez całe wieki lud Boży opowiadał, malował, wyśpiewywał mit Bożego Narodzenia albo – mniej kontrowersyjnie – przekazywał prawdę Bożego Narodzenia na sposób mityczno-mistyczny. I robił to zgodnie z zasadą: Clerus litteraliter, populus vulgaliter (kler dosłownie, lud – popularniej). To, co teologia opisywała często w trudny do pojęcia sposób, lud „otwierał” za pomocą popularnej opowieści. To właśnie zrobił św. Franciszek budując szopkę – zainscenizował misterium, zainscenizował mit Bożego Narodzenia, otworzył do niego furtkę. I może dlatego jako najpiękniejsze „kazanie” bożonarodzeniowe pamiętam historię opowiedzianą przez ks. Janusza St. Pasierba w jego „Czasie otwartym”. Odprawiał pasterkę gdzieś we włoskiej części Szwajcarii. Pod kościołem płonęło ognisko. Spytał stojących, czy tak się zawsze robi w noc Bożego Narodzenia. „Tak, ojcze” – usłyszał. „A dlaczego?” – pytał dalej. A wtedy – jak pisze – odpowiedź była najpiękniejsza z możliwych: „Żeby ogrzać Dzieciątko”. Bo Betlejem wciąż się dzieje. A Maryja wciąż idzie przez cierniowy las, który od siedmiu lat nie wydawał liści. A po jej przejściu rozkwita różami. Las cierniowy jest oczywistym symbolem śmierci i beznadziei, w której pogrążona jest ludzkość, ale po przejściu Maryi z Boskim Dzieciątkiem natychmiast rozkwita, co staje się znakiem życia i nadziei.

Tak więc w kwestii demitologizacji Bożego Narodzenia proszę na mnie nie liczyć. Przeciwnie – mam zamiar, gdzie tylko się da, je mitologizować: stawiać choinkę jako przypomnienie o drzewie życia, grzechu i odkupieniu, wieszać na nią łańcuchy (wszak cała ta historia przez węża) i szukać pod nią prezentów, bo przecież to święta obdarowania nas łaskami, a na pamięć wołu i osła, co dostąpili honoru obecności przy Narodzeniu, będę was namawiał, byście się podzielili opłatkiem z waszą domową czy zagrodową zwierzyną, wszak idzie odkupienie w świat. Ja oczywiście w te symbole nie wierzę, ale wierzę im. Są jak klucze, co otwierają Opowieść, która raz się wydarzyła i która wciąż się dzieje.

Podziel się

Wiadomość