Moja ostatnia nowa fascynacja literacka to niemieckie kryminały. Właśnie skończyłem „Das Dorf der Mörder” autorstwa Elisabeth Herrmann. Ten, kto chce wiedzieć, kim są tytułowi mordercy, niech przeczyta książkę. Nie to jest teraz najważniejsze. Otóż w rozwiązaniu zagadki bardzo ważne znaczenie odegrało zjawisko zwane „efektem McGurka”, czyli tzw. „słyszenie oczami”. Okazuje się, że to co widzimy, jest ważniejsze od tego, co słyszymy. Od razu zastanowiłem się, jakie to ma konsekwencje dla przekazu wiary, skoro – jak mówi św. Paweł – „wiara rodzi się z tego, co się słyszy” (fides ex auditu).
Jest we wspomnianej powieści scena, kiedy podejrzana o popełnienie morderstwa kobieta spotyka się ze swoją dawno niewidzianą siostrą. Między kobietami dochodzi do kłótni. Obecny przy rozmowie psycholog interpretuje gwałtowną wymianę zdań jako wzajemne oskarżenia. Po krótkim czasie podejrzana kobieta popełnia samobójstwo. Szukając powodów tego czynu, psycholog raz jeszcze analizuje rozmowę, ale tym razem nie słucha już nawet nagrania, ale czyta sam spisany już stenogram. W trakcie czytania uświadamia sobie, że źle zinterpretował wypowiedzi. To, co dominowało dotychczas w jego świadomości, to wrażenie dramatycznej kłótni między siostrami. Pamiętał tylko silne emocje, które wyrażały się w krzykach i wzajemnych oskarżeniach. Spisany tekst pozwolił mu oddzielić to, co powiedziane od uczuć mówiących. Pozbawiony kontekstu silnych emocji, jak ból, wściekłość, złość, tekst zaczął objawiać zupełnie nową treść.
Zjawisko to zostało opisane w psychologii jako „efekt McGurka”. Okazuje się, że nasz mózg przedkłada sygnały wizualne ponad dźwiękowe. I to tak dalece, że może to deformować treść tego, co zostało usłyszane. Silne emocje po obu stronach mówiących ten efekt jeszcze wzmacniają. W przypadku zaś, gdy wzrok i słuch odbierają sprzeczne sygnały, mózg próbuje je ze sobą jakoś powiązać, wypracowując swoisty kompromis między sygnałami akustycznymi i wizualnymi. Prosty eksperyment wykazał, że tę samą sylabę „ga” słyszymy inaczej, gdy widzimy mówcę wypowiadającego bezgłośnie sylabę „ba”, a inaczej, gdy nie widzimy mówcy. W pierwszym przypadku mózg „kompromisowo” uznaje, że słyszymy pośrednią sylabę „da”, a w drugim – gdy nie ma bodźców wzrokowych – że słyszymy poprawnie. Badania nad efektem McGurka wykazały, że w procesie przetwarzania sprzecznych informacji większą rolę odgrywa zmysł wzroku. Podczas rozmowy odbiorca skupia się w większej mierze na tym co widzi niż na tym co słyszy. Efekt McGurka jest dowodem na to, że interpretacja czyjejś wypowiedzi nie zależy jedynie od analizy tego, co słyszymy, ale także tego, co dociera do nas jako obraz. Mówiąc inaczej: efekty wizualne są silniejsze od słuchowych.
Dla religii opierającej się na Słowie/słowie zjawisko to nie pozostaje bez znaczenia. Mam nadzieję, że nie będzie nadużycia w stwierdzeniu, że Wcielenie jest zbawczą odpowiedzią na efekt McGurka. Bóg daje się nie tylko usłyszeć, ale także daje się zobaczyć. Zobaczyliśmy to, co powiedział. Słowo stało się ciałem. Słowo stało się widzialne. Jako że jednak między Słowem a Ciałem nie było w Jezusie sprzeczności, nie można mówić o kompromisie, a o synergii.
Strategicznym błędem byłoby nie branie pod uwagę tej psychologicznej i zbawczej jednocześnie zależności w działalności ewangelizacyjnej Kościoła. Okazuje się zresztą, że „synowie tego świata” są i w tej dziedzinie przebieglejsi. Niebieska koszula kandydata na prezydenta – choć wydaje się na to jedynie socjotechniczną manipulacją – doskonale wpisuje się w efekt McGurka. Można na to wybrzydzać, ale odrzucenie tego typu zabiegów byłoby w gruncie rzeczy niczym innym jak nieliczeniem się z naturą człowieka i jego percepcyjnymi mechanizmami. Chcemy, że nie chcemy, image, czyli wizerunek okazuje się ważniejszy niż nam się zdaje.
„Musimy przyznać, że obecnie Kościół także ma kłopoty ze swoim wizerunkiem – w jednym z wywiadów stwierdził niegdysiejszy generał dominikanów Timothy Radcliff. – […] nasze nadzieje koncentrują się na wizerunku, ale jest to wizerunek Chrystusa, który jest imago Dei, wizerunkiem Boga. Wyzwaniem, które stoi dziś przed Kościołem, jest ukazywanie tego wizerunku w całym jego pięknie, żywotności i blasku. […] Musimy objawiać innym tę twarz – ikonę żywego Boga, którą jest Chrystus”. Jesteśmy przede wszystkim Kościołem „mówiącym”. I taka jest – jak się zdaje – dominująca świadomość ludzi Kościoła, kaznodziejów, ewangelizatorów, biskupów. Ale – i taka wydaje się być dominująca świadomość naszych potencjalnych odbiorców – jesteśmy także Kościołem „pokazującym”. Jeśli wierzyć psychologom i efektowi McGurka, jesteśmy przede wszystkim „słuchani oczami”. I choć wiara rodzi się ze słyszenia (ex auditu), to wiarygodność – z tego, co się widzi (ex visu). A jeśli – co nie daj, Boże – to, co się widzi, patrząc na Kościół, miałoby dawać przede wszystkim negatywne wrażenie, to kompromis takiego obrazu Kościoła ze słowem Ewangelii może być jedynie jej zafałszowaniem. A fałsz może wprowadzać tylko w błąd.