„Gazeta Wyborcza” (21-22.06. 14 r.) stanęła murem za „Golgotą Picnic”. I ma prawo. Roman Pawłowski , krytyk teatralny, zamiast jednak bronić merytorycznego znaczenia sztuki, wziął się za ocenę polskiego katolicyzmu. Styl, w jakim to zrobił, przypomina „najlepsze” wzorce z PRL-u. Wrogami systemu znów są jacyś „aktywiści religijni”.
Dla Pawłowskiego wszystko jest jasne. Wszyscy, którzy pozwolili sobie mieć odrębne zdanie w kwestii „Golgoty Picnic”, są przedstawicielami katolicyzmu, o którym nic dobrego powiedzieć się nie da. W jego tekście naprzemiennie pojawiają się etykiety: „katoliccy ortodoksi”, „polscy fundamentaliści”, „katoliccy fundamentaliści”, „grupa aktywistów katolickich”, „ultrakatolicy”. Żeby nie było wątpliwości – wszystkie te określenia funkcjonują w tekście silnie pejoratywnie. I mają określony cel. Popularna wikipedia tak opisuje ten językowy zabieg: „Nazwanie kogoś mianem »fundamentalisty« we współczesnym społeczeństwie zwykle skutkuje przeniesieniem sporu ze sfery merytorycznej dyskusji na płaszczyznę emocjonalną. Takie działanie ma na celu skojarzenie z przeciwnikiem odczuć negatywnych, i tym samym ustawienie się po stronie przeważającej”. Nie trzeba przedstawiać cudzych poglądów czy racji, nie trzeba odpierać argumentów. Wystarczy zdyskredytować przeciwnika, opisując go jako fundamentalistę. A przecież wiemy, kto to jest fundamentalista – ktoś, kto rygorystycznie trzyma się wyznawanych przez siebie zasad. Rygoryzm w wierze jest wszak niebezpieczny. Może prowadzić do rygoryzmu w życiu.
Na negatywne konotacje określenia „fundamentalista” można by się nawet zgodzić, bo tak ono coraz częściej funkcjonuje. Ale pejoratywizacja pojęć idzie dalej. W tekście Pawłowskiego ci niedobrzy i nic nierozumiejący katolicy to już nie tylko fundamentaliści, ale także „ortodoksi”, a ortodoks to „osoba ściśle przestrzegająca reguł wyznawanej wiary, ideologii; prawowierny”. I tak dochodzimy do semantycznej aberracji, albowiem pozytywne z natury określenie „prawowiernego” – ortodoksyjnego nabiera nagle znaczeń negatywnych. Wiemy przecież, kim są muzułmańscy, żydowscy, chrześcijańscy, ba, wszyscy religijni ortodoksi. To – mówiąc krótko – fanatycy. Internetowy słownik synonimów proponuje jako zamiennik dla „ortodoksa” następujące wyrazy: awanturnik, dogmatyk, doktryner, ekstremista, fanatyk, fundamentalista, idealista, integrysta, jastrząb, katon, konserwatysta, nawiedzony, obsesjonat, obsesjonista, opętaniec, ortodoksa, oszołom, pedant, populista, prawowierny, pryncypialista, purysta, purytanin, radykalista, radykał, reakcjonista, sekciarz, tradycjonalista, twardogłowy, ultras, wichrzyciel, wielbiciel, wywrotowiec, wyznawca, zaślepieniec, żarliwiec. Aż strach bierze…
Tak oto wierność zasadom, regułom i normom religii, którą się wyznaje, staje się dzisiaj postawą godną napiętnowania i niebezpieczną. Religijni „ultrasi”, do której to kategorii zaliczyć należy zapewne – jak pisze dziennikarz „GW” – „radiomaryjne organizacje różańcowe” to w gruncie rzeczy jakieś bojówki religijne. Tylko patrzeć aż zaczną wnosić bomby do teatrów. To są właśnie owi „aktywiści religijni”, którzy już dzisiaj próbują siłą zmieniać obowiązujący porządek społeczny, a pojutrze sięgną po władzę.
To, co zrobił Roman Pawłowski jest bardzo niebezpieczne. Język, którym dotychczas posługiwano się w opisie terrorystów politycznych, którzy instrumentalnie posługiwali się religią (np. islamem), stał się językiem opisu polskich katolików, których jedynym „grzechem” było to, że ośmielili się mieć inne zdanie, co do merytorycznej wartości przedstawienia oraz pozwolili sobie upomnieć się o ochronę ich wolności religijnej. Owszem, istnieje niebezpieczeństwo, że ktoś się „podepnie” pod Kościół i religię dla własnych, awanturniczych celów, ale nie można skrajnych postaw, które się przy okazji ujawniły – co pozostaje bez dyskusji i co należy napiętnować – utożsamiać ze stanowiskiem i postawą Kościoła. Wydaje się jednak, że Pawłowskiemu nie chodzi o (pseudo?)kibiców, którzy chcieli przyjść w sukurs katolikom, do czego – dzięki Bogu – nie doszło. Ortodoksi i fundamentaliści to dla niego wszyscy, dla których kult Boga jest ważniejszy od kultu wolności słowa, który w świecie liberalnym staje się kultem nad kultami. Dla niego bowiem już sama wierność wyznawanej wierze jest godną potępienia skrajnością. Dzisiaj wystarczy już się przyznać, że żyje się zgodnie z przykazaniami, by otrzymać łatkę fanatyka, a fundamentalizmem staje się publiczne upomnienie o prawo do tego, by nie być obrażanym. Taki język niczemu nie służy, chyba że antagonizacji społeczeństwa i kreacji wroga. W tej sytuacji nachodzi mnie ochota, by zostać katolickim ultrasem.